— Aż dziwnie, że na trzeźwo. Twoja obecność drażni mnie, wampirze. Zostaw mnie sam na sam z moją ekspiacją, proszę. I z moim długiem.
— Bezzwłocznie — Regis wstał. - Posiedź, pomyśl. A rady jednak ci udzielę. Potrzeba ekspiacji, oczyszczającego chrztu ognia, poczucie winy, to nie są rzeczy, do których rościć sobie możesz wyłączne prawo. Życie tym różni się od bankowości, że zna długi, które spłaca się zadłużeniem u innych.
— Odejdź, proszę.
— Bezzwłocznie.
Wampir odszedł, dołączył do Jaskra i Milvy. Podczas zmiany opatrunku cała trójka debatowała, co by tu zjeść. Milva wytrząsnęła z wierszy drobnicę i przyjrzała się nad wyraz krytycznie.
— Nie ma co medytować — powiedziała. - Trza nadziać te małe karaluchy na witki i upiec je nad żarem.
— Nie — pokręcił świeżo obandażowaną głową Jaskier — To nie jest dobry pomysł. Rybek jest za mało, nie najemy się nimi. Proponuję, by ugotować z nich zupę.
— Zupa z ryb?
— Jasne. Mamy kupę tego drobiazgu, mamy sól — Jaskier ilustrował wyliczanie odginaniem kolejnych palców. - Zdobyliśmy cebulę, marchew, pietruszkę, seler z nacią. I kocioł. Po zsumowaniu otrzymujemy zupę. — Och — uśmiechnął się Regis, sięgając do torby. - Z tym problemu nie będzie. Bazylia, piment, pieprz, liść laurowy, szałwia…
— Dość, dość — powstrzymał go Jaskier. - Wystarczy, mandragory w zupie nam nie potrzeba. Dobra, do roboty Oczyść rybki, Milva.
— Sam je czyść! Patrzajta ich! Myślą, że jak mają niewiastę w kompanii, to im będzie przy kuchni harować! Przyniosę wody i ogień rozniecę. A z tymi piskorzami sami się paprzcie.
— To nie są piskorze — powiedział Regis. - To są klenie, płotki, jazgarze i podleszczyki.
— Ha — nie wytrzymał Jaskier. - Znasz się na rybach jak widzę. — Jeśliś taki uczony — Milva jeszcze raz dmuchnęła w ogień, po czym wstała — to uczenie wypatrosz te rybięta. Ja po wodę pójdę.
— Dasz radę przynieść pełny kocioł? Geralt, pomóż jej.
— Dam radę — parsknęła Milva. - A jego pomocy nie trza mi. On ma własne, osobiste sprawy, nie lza mu przeszkadzać!
Geralt odwrócił głowę, udając, że nie słyszy. Jaskier i wampir sprawnie czyścili rybi drobiazg.
— Chuda będzie ta zupa — stwierdził Jaskier, wieszając kocioł nad ogniem. - Zdałaby się, cholera, jakaś większa rybka.
— Ta może być? - z wikliny nagle wyłonił się Cahir, niosąc za kark trzyfuntowego szczupaka, wciąż jeszcze prężącego ogon i poruszającego skrzelami.
— Oho! Ależ krasawice! Skąd go wytrzasnąłeś, Nilfgaardczyku?
— Nie jestem Nilfgaardczykiem. Pochodzę z Vicovaro, a nazywam się Cahir…
— Dobrze, dobrze, już słyszeliśmy. Skąd masz szczukę, pytałem?
— Zmajstrowałem żerlicę. Jako przynęty użyłem żaby. Zarzuciłem w jamę pod brzegiem. Szczupak wziął z miejsca.
— Sami specjaliści — pokręcił obandażowaną głową Jaskier. - Szkoda, że nie zaproponowałem befsztyków, pewnie zaraz przynieśliby krowę. No, ale bierzmy się za to, co mamy. Regis, wszystkie małe rybki wal w kocioł, z głowami i ogonami. Szczukę zaś trzeba ładnie sprawić. Umiesz, Nilf… Cahir?
— Umiem.
— Do dzieła zatem. Geralt, do jasnej cholery, długo masz zamiar tam siedzieć z obrażoną miną? Warzywa obierz!
Wiedźmin wstał posłusznie, dosiadł się, ale demonstracyjnie daleko od Cahira. Zanim jeszcze zdążył poskarżyć się, że nie ma noża, Nilfgaardczyk — czy też Vicovarczyk podał mu swój, dobywając drugi z cholewy. Przyjął, wyburczawszy podziękowanie.
Wspólna praca szła składnie. Pełen rybiej drobnicy i warzyw kocioł wkrótce zabulgotał i zapienił się. Wampir zręcznie zebrał pianę wystruganą przez Milvę łyżką. Gdy Cahir sprawił i podzielił szczupaka. Jaskier wrzucił do kotła ogon, płetwy, kręgosłup i zębaty łeb drapieżnika, zamieszał.
— Mniam, mniam, ależ pachnie. Gdy się to wszystko wygotuje, odcedzimy śmieci.
— Przez onucę chyba — wykrzywiła się Milva, strugając kolejną łyżkę. - Jakże cedzić, gdy przetaka nie mamy?
— Ależ droga Milvo — uśmiechnął się Regis. - Tak nie można! To, czego nie mamy, z łatwością zastąpimy tym, co mamy. To wyłącznie kwestia inicjatywy i myślenia pozytywnego.
— Idź do biesa z twym uczonym gadaniem, wampirze.
— Przecedzimy przez moją kolczugę — powiedział Cahir. - Co tam, potem się ją wypłucze.
— Przedtem też się ją wypłuczę — oświadczyła Milva. - Inaczej ja tej zupy jeść nie będę.
Cedzenie poszło sprawnie.
— Teraz wrzucaj do wywaru szczukę, Cahir — zarządził — Jaskier, — Ależ zapach, mniam, mniam. Nie podrzucajcie już drewna, niech tylko mruga. Geralt, dokąd się pchasz z tą łyżką! Teraz się już nie miesza!
— Nie wrzeszcz. Nie wiedziałem.
— Niewiedza — uśmiechnął się Regis — nie stanowi usprawiedliwienia dla nie przemyślanych działań. Gdy się nie wie, gdy ma się wątpliwości, dobrze jest zasięgnąć porady…
— Zamknij się, wampirze! — Geralt wstał i odwrócił się plecami. Jaskier parsknął.
— Obraził się, patrzcie go.
— On już taki jest — stwierdziła Milva, wydymając wargi. - Gadacz. Jeśli nie wie, co czynić, gada jeno i obraża się. Jeszczeście tego nie wymiarkowali?
— Dawno — rzekł cicho Cahir.
— Dodać pieprzu — Jaskier oblizał łyżkę, zamlaskał. - Dodać jeszcze soli. Ach, teraz jest w sam raz. Zestawmy kocioł z ognia. Psiakrew, ale gorący! Nie mam rękawic…
— Ja mam — rzekł Cahir.
— A ja — Regis chwycił kocioł z drugiej strony — nie potrzebuję.
— Dobra — poeta wytarł łyżkę o spodnie. - No, kompania, dosiadać się. Smacznego! Geralt, czekasz na specjalne zaproszenie? Na herolda i fanfary?
Wszyscy ciasno obsiedli ustawiony na piasku kociołek i przez długi czas słychać było jedynie dystyngowane siorbanie, przerywane dmuchaniem w łyżki. Po zjedzeniu połowy wywaru rozpoczęło się ostrożne łowienie kawałków szczupaka, wreszcie łyżki drapnęły po dnie kociołka.
— Ale się nażarłam — stęknęła Milva. - To niegłupi był pomysł z tą polewką. Jaskier.
— W rzeczy samej — przyznał Regis. - Co powiesz, Geralt?
— Powiem: dziękuję — Wiedźmin wstał z trudem, pomasował kolano, które znowu zaczął kąsać ból. - Wystarczy? Czy potrzebne są fanfary?
— Z nim tak zawsze — machnął ręką poeta. - Nie przejmujcie się nim. I tak macie szczęście, mnie przyszło być z nim wówczas, gdy kłócił się z tą jego Yennefer, bladą pięknością o hebanowych włosach.
— Dyskretniej — upomniał go wampir. - I nie zapominaj, on ma problemy.
— Problemy — Cahir stłumił beknięcie — należy rozwiązywać.
— Ba — rzekł Jaskier. - Ale jak?
Milva parsknęła, wygodniej układając się na gorącym piasku.
— Wampir jest uczony. Ani chybi wie.
— Rzecz polega nie na wiedzy, lecz na umiejętnym zważeniu koniunktur — rzekł spokojnie Regis. - A gdy się koniunktury zważy, dochodzi się do wniosku, że mamy do czynienia z problemem nierozwiązywalnym. Całe to przedsięwzięcie jest pozbawione szans na sukces. Prawdopodobieństwo odnalezienia Ciri równa się zeru.
— Ależ tak nie można — zakpiła Milva. - Trza dumać pozytywnie i jencytjatywnie, To tak, jako z tym sitem. Jeśli nie mamy, zastąpmy czym innym. Tak sobie myślę.
— Do niedawna — ciągnął wampir — sądziliśmy, że Ciri jest w Nilfgaardzie. Dotarcie tam i wyzwolenie, czy też wykradzenie jej, wydawało się przedsięwzięciem ponad siły. Teraz, po rewelacjach Cahira, w ogóle nie wiemy, gdzie Ciri jest. Trudno mówić o inicjatywie, gdy nie ma się pojęcia, w którą stronę ją skierować.
— Cóż tedy mamy czynić? - żachnęła się Milva. - Wiedźmin upiera się, by na południe ruszyć…
— Dla niego — uśmiechnął się Regis — strony świata nie mają specjalnego znaczenia. Wszystko mu jedno, w którą ruszyć, byleby nie siedzieć bezczynnie. Iście wiedźminskie principium. Świat pełen jest Zła, wystarczy tedy iść gdzie oczy poniosą, a napotykane po drodze Zło unicestwiać, tym sposobem przysłużyć się sprawie Dobra. Reszta przyjdzie sama. Inaczej mówiąc: ruch jest wszystkim, cel niczym.
— Osielstwo — skomentowała Milva. - Wżdy jego cel to Ciri. Jakże to: ona niczym?
— Żartowałem sobie — przyznał wampir, łypiąc na wciąż odwróconego plecami Geralta. - I to niezbyt taktownie. Przepraszam. Masz rację, droga Milvo. Nasz cel to Ciri. A ponieważ nie wiemy, gdzie ona jest, sensownie jest dowiedzieć się tego i odpowiednio ukierunkować działania. Sprawa Dziecka Niespodzianki, jak zauważam, aż tętni od magii, przeznaczenia i innych nadprzyrodzonych elementów. A ja znam kogoś, kto w takich sprawach świetnie się orientuje i zapewne nam pomoże.
— Ha — ucieszył się Jaskier. - Kto to taki? Gdzie? Daleko?
— Bliżej niż stolica Nilfgaardu. Dokładnie rzecz biorąc, całkiem blisko. W Angrenie. Na tym brzegu Jarugi. Mówię o druidzkim kręgu, mającym swą siedzibę w borach na Caed Dhu.
— Ruszamy bez zwłoki!
— Czy nikt z was — zdenerwował się wreszcie Geralt — nie uważa za stosowne zapytać mnie o zdanie?
— Ciebie? — Jaskier odwrócił się. - Ty wszak pojęcia nie masz, co czynić. Nawet zupę, którą chłeptałeś, zawdzięczasz nam. Gdyby nie my, byłbyś głodny. I my też, gdybyśmy czekali na twoją aktywność. Ten kociołek zupy to dzieło kooperacji. Efekt wspólnego działania grupy, drużyny zjednoczonej przez wspólny cel. Pojmujesz to, przyjacielu?
— Jakże jemu to pojąć? - wykrzywiła się Milva. - On cięgiem tylko ja i ja, sam, samotnie. Wilk samotnik! Widać, że żaden łowca z niego, że z lasem nie obyty. Nie polują wilcy samotnie! Nigdy! Wilk samotnik, ha, łeż to, głupie mieszczuchów bajanie. Ale on tego nie pojmuje!
— Ależ pojmuje, pojmuje — uśmiechnął się Regis, swoim zwyczajem z zaciśniętymi wargami.
— On tylko tak głupio wygląda — potwierdził Jaskier. - Ale cały czas liczę na to, że wreszcie zechce mu się wytężyć mózgownicę. Może wyciągnie słuszne wnioski? Może zrozumie, że jedyną czynnością, która dobrze wychodzi samotnym, jest samogwałt?
Cahir Mawr Dyffryn aep Ceallach taktownie milczał.
— Niech was wszystkich cholera — powiedział wreszcie Wiedźmin, chowając łyżkę do cholewy. - Niech was cholera, wy kooperująca grupo idiotów, zjednoczona przez wspólny cel, którego żadne z was nie rozumie. I mnie też niech cholera.