– Dobrze, niech będzie jutro rano.
Matka zdjęła moje palto z wieszaka, żeby je schować do szafy. Gdy przewiesiła je przez rękę, z kieszeni na podłogę wypadł pistolet. Chciałem go podnieść, lecz ojciec chwycił pierwszy. Fachowo odsunął bezpiecznik, odciągnął i sprawdził, że kula siedzi w lufie.
– Po co pan to przywiózł? – zapytał patrząc mi przenikliwie w oczy.
– Nie miałem czasu zostawić tego w domu – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Nie przypuszczałem, że będę tu nocował. Ale jeśli się boicie, to dawaj pan tę „rurę” i już wracam do domu.
– Niech pan powie uczciwie, po co pan to ze sobą zabrał? – powtórzył ojciec z uporem swe pytanie.
– Przecież mówię…
– Nie wierzę panu. Ja wiem, co pan chce zrobić.
– To dobrze, bo ja sam nie wiem – odpowiedziałem z uśmiechem. – A jeśli to panu odpowiada, to mam chęć kogoś zastrzelić – zażartowałem.
– O, widzi pan, ja też tak sobie od razu pomyślałem. I nawet wiem, kogo.
Zbaraniałem. On wie, kogo ja mam chęć zastrzelić? Tu? W Milanówku? Ale teraz zaczynam grać, żeby tata puścił farbę. Więc mówię ogólnikowo:
– Niejeden zasługuje na to, żeby go zgasić. Jak ktoś jest draniem, to nie powinno być dla niego miejsca na świecie.
– Tak – zgodził się ojciec. – Ale tego pan nie zna. To jest bardzo porządny i uczciwy człowiek. To nie on jej życie złamał, a ona jemu. Ten człowiek chciał z nią żyć, ale ona nie chciała. Kochanek był jej bliższy. Co myśmy z nią przeżyli! – żalił się ojciec. – Dwa dni po ślubie nie przyszła na noc i nie chciała powiedzieć, gdzie była. Po kilku dniach znów to samo. W dwa miesiące po ślubie, gdy wróciła do domu w nocy pijana, chłop nie wytrzymał i uderzył ją w twarz. Uciekła od niego i więcej nie chciała z nim żyć. Ja na jego miejscu lepiej bym jej wlał. Niech pan jej nic nie wierzy, zwłaszcza w to, co mówi o swoim mężu. Chce pana na niego napuścić.
Siedziałem przygwożdżony do krzesła. Nic nie mówiłem, bo i tak by mi nie uwierzył, że nie miałem zamiarów, o które mnie posądzali. Teraz rozumiałem politykę Basi. Zrozumiałem, dlaczego zrywała ze mną. Cel był jasny: rozkochać chłopaka, podpuścić na męża, mąż pójdzie do nieba, chłopak do więzienia, a ona będzie wolna. „Niewinnie skrzywdzona ofiara, cholera! – myślałem. – Jak ona to ślicznie mówiła: «Mąż miał narzeczoną, z którą się pogniewał. Wtedy ożenił się ze mną, a kilka dni po ślubie pogodził się z tamtą. Postawiłam wtedy warunek: tamta albo ja. Wybrał tamtą, a mnie zostawił. W dwa miesiące po ślubie»„. Zgadzały się tylko te „dwa miesiące”.
Dowiedziałem się wtedy dużo ciekawych rzeczy. Gdy kończyliśmy rozmowę, ojciec podał mi nazwisko i adres kochanka Basi.
– Jeśli pan chce dowiedzieć się czegoś więcej, to niech pan spróbuje porozmawiać z nim.
Prosiłem rodziców, żeby nic Baśce nie mówili, że byłem u nich.
Następnego dnia raniusieńko wracałem do Warszawy i wprost z dworca pojechałem do ciotki, u której miała być Basia. Drzwi otworzyła mi jakaś zaspana baba, którą pukaniem ściągnąłem z łóżka. Gdy zapytałem o Basie, odpowiedziała zdziwiona, że nie widziała jej już przeszło rok. Gdzie jej tam w głowie odwiedzać starą ciotkę! Przeprosiłem grzecznie i wróciłem do domu. Po południu przyszła Basia. Byłem na nią wściekły, ale robiłem dobrą minę.
– Kiedy wyjechałaś z domu? – zapytałem.
– Po południu, przyjechałam tu prosto z dworca.
– A jak rodzice? Ojciec sprzedał towar?
– Część sprzedał, wczoraj pojechał na wieś kupić trochę żywności. A wiesz? Matka dostała ataku sercowego. Całą noc przy niej siedziałam – mówiła Basia, żeby usprawiedliwić swój zmęczony wygląd.
Postanowiłem nie zdradzać się do czasu, aż dowiem się wszystkiego. Poza tym byłem powiązany interesami z jej ojcem, więc to też mogło skomplikować sprawę. Byliśmy w mieszkaniu sami. Basia łasiła się jak kotek. W pewnej chwili, nie patrząc na mnie, zaczęła użalać się nad swoim losem:
– Och, jaka ja jestem nieszczęśliwa! Po co wychodziłam za mąż. Jakie piękne byłoby życie, gdybym była wolna. Tyle ludzi zginęło w czasie wojny – powiedziała nienawistnie – a tego mojego drania nie zabiło. Wszystko dałabym za to, żeby nie żył.
Rozumiałem, co ją boli. Noc spędzona u kochanka odświeżyła pretensję do losu w związku z jej sytuacją i stąd wzięła się nowa fala nienawiści do męża, który był na tyle nieprzyzwoity, że nie chciał umrzeć. Ale nie odpowiedziałem nic.
– Przecież teraz jest wojna – powiedziała Basia po chwili. – Policja nie pracuje tak sprawnie jak przed wojną. Gdyby zginął, to nikt by niczego nie doszedł. Komu chciałoby się szukać?
Spojrzałem jej w oczy i wolno, cedząc słowa przez zęby, zapytałem:
– Czy uważasz, że ja mam to zrobić?
– A chociażby! Ja już mam dość takiego życia. Jestem tylko twoją kochanką i będę tylko kochanką tak długo, jak długo tamten drań będzie żył. Kozak jesteś, niby taki odważny, a tego się boisz?
W tym momencie poczułem do niej wielki wstręt. Wstręt i nienawiść. Już nie była ładna, zgrabna i miła. Ręce same rwały się, by złapać za gardło i grzmotnąć kilka razy głową o ścianę. Dłuższą chwilę walczyłem z sobą, a gdy się opanowałem, odpowiedziałem spokojnie, tak spokojnie, że mnie samemu wydawało się to dziwne:
– Rozumiem cię, teraz cię wreszcie rozumiem, ale jeśli dlatego byłaś moją kochanką, to zmarnowałaś przeszło rok. Żebyś ty była dużo piękniejsza, cudem, aniołem nawet, to nigdy takiej rzeczy dla baby nie zrobię. To ty nie wiesz – powiedziałem drwiąco – że ja nigdy nie biłem się o dziewczynę?
A ty mi tu z taką gadką… Daj wroga, to go zdmuchnę bez mrugnięcia okiem. Ale o babę? Nigdy w życiu!
Basia poczuła raptownie troskę o zdrowie swojej mamusi i oznajmiła mi, że jedzie do domu. Gdy wyszła, odetchnąłem z ulgą, a po dwóch dniach wybrałem się w odwiedziny do kochanka Basi.
Idąc na górę, postanowiłem wydusić z faceta wszystko, co wie. Numer mieszkania się zgadza. Nazwisko na drzwiach to samo, więc jestem na miejscu.
Drzwi otworzyła mi kobieta. W pokoju przy stole siedział facet i golił się. Powiedziałem, że mam do niego ważną sprawę, i poprosiłem o chwilę rozmowy.
– Proszę pana – zacząłem mówić pierwszy, gdy zostaliśmy sami – będę z panem zupełnie szczery i będę panu wdzięczny, jeśli odniesiesz się pan do mnie z równą szczerością. Jestem przyjacielem Basi… – i opowiedziałem mu, dlaczego przyszedłem, moją ostatnią rozmowę z Basia i jej rodzicami.
Gdy skończyłem, popatrzył na mnie chwilę, jakby się wahał, i wreszcie zaczął mówić.
Teraz dopiero dowiedziałem się, jakie to z Basi ziółko!
Zdzisio – bo tak miał na imię apsztyfikant Basi – wyliczył mi sześciu facetów, co do których był pewien, że utrzymywali z Basia bardziej niż koleżeńskie stosunki.
– Ale ja byłem zakochany – zakończył – i nie miałem siły zerwać. Od dwóch miesięcy nie widuję jej, mam to wszystko na szczęście już poza sobą.
Rozmowa przeszła stopniowo na inne tematy. Zdzisio żalił się, że mu ciężko, bo do fabryki nie chce iść, a do handlu brak mu pieniędzy. Zaproponowałem spółkę. Powiedziałem uczciwie, że towar jest „lewy”, i wyliczyłem, co mamy na składzie – czyli w fabryce. Zdecydował się brać wełnę nie gręplowaną. Następnego dnia przyjechał do mnie wózkiem i zabrał kilka worków wełny.
Basia przyszła do mnie po dwóch tygodniach. Nie okazałem zdziwienia, ale byłem chłodny i oficjalny.
– Tatusia aresztowali – zaczęła mówić szybko, gdy tylko weszła. – Złapali go na Kercelaku z kapeluszami. Byłam u prokuratora. Powiedział, że jak ojciec powie, od kogo dostał kapelusze, to będzie zwolniony. Jakbyś się przyznał, że od ciebie, to tatusia wypuszczą. Siedzi już tydzień.
– Wariatka! – zawołałem. – Co ci po głowie chodzi? Ojca za kilka dni muszą wypuścić, a ja leżę jak neptek. Przecież mieszkam dwieście metrów od fabryki, to dla mnie nie ma żadnego tłumaczenia. Adwokata wzięliście?
– Nie, bo tatuś przysłał gryps z więzienia – mówiąc to podała mi małą zmiętą kartkę, na której ojciec napisał ołówkiem: „Nic nie róbcie, za kilka dni muszą mnie zwolnić. Powiedziałem, że towar kupiłem na Kercelaku po 10 złotych sztuka, nie wiem, od kogo”.
– Więc wszystko w porządku – powiedziałem drąc gryps na drobne kawałki. – Dam ci trochę forsy, żebyście miały z matką za co żyć, a w niedzielę przyjedź, to dostaniesz więcej, na adwokata.
W niedzielę Basia nie przyjechała. Od rana wielkimi płatami padał śnieg. Pomyślałem, że albo zawieja utrudniła komunikację, albo nie chciała wyjeżdżać z domu w taką pieską pogodę. Wieczorem odwiedziła mnie koleżanka i zapytała, czy była u mnie Basia.
– Nie, nie było jej. Dlaczego pytasz?
– Bo widziałam ją z jakimś przystojnym facetem na Marszałkowskiej. Szli roześmiani, trzymając się za ręce, a Basia, jak mnie zobaczyła, położyła palec na ustach, żeby nic nie mówić. Ale przecież nie mogę się zgodzić, żeby frajerka z miasta kiwała naszego chłopaka.
– To nic, przyjdzie jutro – odpowiedziałem spokojnie, mimo że zagrało coś we mnie.
Następnego dnia zjawiła się Basia. Gdy swoją wczorajszą nieobecność zaczęła usprawiedliwiać atakiem serca matki, nie wytrzymałem nerwowo.
– To był na pewno taki sam atak jak wtedy, co? – zawołałem wściekle. I powiedziałem jej wszystko: to, co wiedziałem od rodziców, i to, czego dowiedziałem się od Zdzisia.
Podczas gdy mówiłem, Basia rozpłakała się. „Chyba się wstydzi” – pomyślałem. A ona szlochając powiedziała przez łzy:
– Och, jaki drań, a ja go przecież tak kochałam…
– …Tylko jeszcze nic nie wiem o tym facecie – zakończyłem – z którym byłaś wczoraj na Marszałkowskiej.
Kazałem jej wynosić się z domu. Adwokata załatwię sam. A Basia? Nagle przestała płakać. Stała przy drzwiach i zapinając palto mówiła zupełnie spokojnie, tylko głosem zduszonym ze złości:
– Musiała ci ta cholera powiedzieć, że mnie widziała. A prosiłam k…, żeby nic nie mówiła.
– Za mało nas znasz – odpowiedziałem już spokojnie. – Dla nas zawsze będziesz obca i ja zawsze dla naszych przed tobą.