– Kolega mnie zna?
„Oho! – pomyślałem – jak już nie mówi»ty«, tylko»kolega«, znaczy, że szuka guza”. Odpowiedziałem więc podobnym jak on tonem:
– Tak jakbym kolegę znał, ale dokładnie nie przypominam sobie.
– A kolega ma do mnie żal?
Pomyślałem, że może chce wyjaśniać swoje postępowanie, więc odpowiedziałem już spokojnie:
– Żalu nie mam, ale tak się nie robi. Wiesz przecież o tym.
– No, bo ja takich jak ty, to… – i tu użył określenia, które znów uważane jest za „ostatnie słowo do draki”.
– A ja takich frajerów jak ty, to nawet nie chcę… – odpowiedziałem zaczepnie – bo później chwaliłbyś się na całym Czerniakowie.
– Tak? – zapytał zdziwiony. – To może się pobijemy?
– Dlaczego nie? Możemy.
W czasie tej rozmowy zbliżyli się do nas wszyscy, którzy jeszcze byli na sali. Była tam cała ferajna z Podrapcia, koledzy Boksera, i cała Wójtówka – to znów moi koledzy. Po mojej odpowiedzi Bokser odszedł na bok i zdejmuje palto. Szybko zrzuciłem swoje i zawołałem do chłopaków z Podrapcia:
– Przytrzymajcie go, bo on jest pijany. Żeby później nie miał do mnie pretensji, jak mu wleję.
– Nie martw się – odpowiedział ktoś z gromady – on nawet pijany jeszcze da radę trzem takim jak ty.
W kupie chłopaków zobaczyłem Romana Ździebełko.
– Roman! – krzyknąłem. – Nie daj się nikomu wtrącić.
– Ostatni ciapciak będzie ten, kto się pierwszy wtrąci! – zawołał głośno Roman. – Sam na sam się biją.
Ledwie Roman skończył, jak już dostałem od Boksera jedną ręką w ucho, a drugą w szczękę.
Błyskawicznie złapałem go lewą ręką za szalik, którego z wielkiej pewności siebie nie zdjął z szyi, pociągnąłem go na siebie, strzeliłem łbem, prawą ręką złapałem za włosy, a lewą zakręciłem jego szalik. Miałem go więc schylonego, zduszonego własnym szalikiem, z twarzą przy mojej piersi. Po kilku uderzeniach nogi się pod nim ugięły i usiadł na podłodze. Nie zaczepiony przez nikogo wyszedłem z sali, otoczony przez chłopaków z Wójtówki.
Gdy na dole zobaczyłem Czarnego, przypomniałem sobie, że przecież kazałem mu czekać. Poszliśmy do Bandyty. Knajpa była już zamknięta, ale nas wpuścił. Byłem zły, że dałem się sprowokować do awantury. Teraz będę miał nowych wrogów i nową wojnę. Bokser na pewno będzie chciał odegrać się. Ma do tego pełne prawo. W następną niedzielę będę musiał iść do „Przyjaciół”. Mogę później więcej tam nie chodzić, ale w następną niedzielę muszę. Jeśli nie przyjdę, to chłopaki powiedzą, że się bałem, a ten, który się boi, traci u wszystkich szacunek.
– Nie martw się, Kozak – zagadał do mnie Olek – będzie dobrze. W następną niedzielę przyjdziemy całą ferajna. Bokser może znów szukać guza. Tu już musisz sam sobie dawać radę, ale jak się kto wtrąci, to przecież cała Wójtówka za tobą.
– Cholera, nie mamy szczęścia – wtrącił Czarny. – Niedawno zakończyła się wojna z Podrapciem, a już szykuje się druga. Trudno, jak chcą wojny, to będą mieli. Przecież nie damy sobie podskakiwać.
Wypiliśmy u Bandyty literka w pięciu. Leszek zapłacił i teraz czekaliśmy na tramwaj, którym miał pojechać do domu. Olek zaczął się żegnać z nami.
– Zaczekaj jeszcze kilka minut i wszyscy pójdziemy do domu. Co, spieszy ci się? – zapytałem.
– Nie spieszy mi się, ale zimno.
– To napij się wody i połóż w cieniu – zawołał Czarny, ucieszony z własnego dowcipu.
– Dlaczego pan chodzi bez palta? – zapytał Leszek.
– Żeby chodzić w palcie, trzeba je mieć – roześmiał się Olek. – Kupię sobie, jak spadnie dużo śniegu. Ale chwilowo nie ma śniegu i – nie ma pieniędzy.
Następnego dnia w fabryce oddałem Leszkowi pięć złotych. Powiedział mi, że pierwszy raz w życiu zetknął się tak bezpośrednio z życiem młodzieży na robotniczym przedmieściu. Wyobrażał sobie, że obcemu niebezpiecznie wchodzić w to środowisko. Przekonał się jednak, że jest inaczej.
– Podobały mi się – powiedział – pewne żelazne zasady, którymi jesteście wszyscy złączeni. Szkoda tylko tego Olka. Zima, a on nie ma w czym chodzić. Mam w domu swoją starą jesionkę, dałbym mu ją, ale nie chciałbym, żeby się na mnie obraził.
– Będzie ci bardzo wdzięczny – odpowiedziałem.
Tego samego dnia po pracy pojechałem do Leszka i zabrałem dużą paczkę, którą zawiozłem do Olka. Po otworzeniu paczki zobaczyliśmy „skarb”: zupełnie przyzwoitą, chociaż już znoszoną jesionkę, marynarkę, spodnie, sweter, narciarskie buty i grubą czerwoną, sportową koszulę w jaskrawą kratę, z której Olek najwięcej się ucieszył. Oglądał wszystko, przymierzał i cieszył się. Cieszył się jak małe dziecko. Gdy już się nacieszył, powiedział do mnie tak:
– Podziękuj koledze i powiedz, że jak mu kto zrobi krzywdę, niech mnie zawiadomi. Pójdę i łeb takiemu urżnę.
Widział tylko taką możliwość odwdzięczenia się za serdeczność, którą okazał mu prawie obcy człowiek.
W sobotę po południu znajomy chłopak ostrzegł mnie, że jutro u „Przyjaciół” Podrapeć szykuje odgrywkę.
– Powiedzieli, że tak ci wtrząchną, że cię zabierze pogotowie. Pewni są, że przyjdziesz.
– Na pewno pójdę – odpowiedziałem. – Tylko zobaczymy, kogo zabierze pogotowie. Jak będę miał więcej niż jednego przeciwko sobie, to użyję „pomocnika”. Żadna sztuka kupą bić jednego!
Wieczorem zapukał ktoś do mieszkania.
– Proszę! – krzyknąłem głośno.
Otworzyły się drzwi, a w drzwiach stoi – kto? Rysiek Bokser.
– Można? – zapytał.
– Proszę bardzo.
Wszedł, usiadł na krześle, lecz nie wita się, tylko popatrzył, chwilę pomyślał i zaczął mówić:
– W niedzielę dostałem od ciebie manto. Mam zamiar się odgrywać. Przerwałem mu mówiąc:
– Wolno ci, masz do tego pełne prawo.
– Tak, ale widzisz, chciałem przedtem pewne rzeczy wyjaśnić. Bo wtedy byłem pijany i nic nie pamiętam, a każdy mówi co innego. O co nam poszło?
Opowiedziałem dokładnie przebieg zajścia. Wysłuchał i znów zapytał:
– Wobec tego, kto mnie posunął kosą? Dostałem w plecy. Niegroźnie, zdrapane mam z dziesięć centymetrów, tak na jakieś pół centymetra głębokości. Myślałem, że to ty mnie drapnąłeś. Ale jak nie ty, to kto?
– Nie wiem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Wiem tylko, że niejednemu właziłeś w drogę. Joskowi też nie chciałeś oddać dziewczyny i słyszałem, jak się odgrażał.
– Patrz, nic nie pamiętam! Ale jeśli mu wlazłem w drogę, to na pewno on mnie tak urządził, bo mściwy jest i lubi posunąć. Szkoda mi tylko palta i marynarki, bo jedno i drugie na plecach przerżnięte. Jeśli tak było, jak mówisz – a wierzę ci – to miałeś rację, że mi mordę obiłeś. Daj łapę i między nami blat, zgoda. Zobacz tylko, jak mnie urządziłeś – mówiąc to zdjął okulary, które przez cały czas naszej rozmowy miał na nosie. Spojrzałem – i zrobiło mi się trochę głupio. Oczy były sine i podeszły materią.
Teraz ja wyciągnąłem rękę mówiąc:
– Szkoda mi ciebie. Ale chyba rozumiesz, że jakbym ja nie bił, to dostałbym od ciebie.
– Przyjdź jutro do „Przyjaciół” – zakończył rozmowę Rysiek wychodząc z mieszkania – to wypijemy sobie kwaterkę na wspólną dolę.
W niedzielę, z Małym tylko, poszliśmy do „Przyjaciół”. Na wszelki wypadek byliśmy uzbrojeni. Chłopaków z Wójtówki jeszcze nie było. Usiedliśmy pod ścianą, a dalej po tej samej stronie siedziało kilku chłopaków z Podrapcia.
– Uważaj, będzie draka – szepnąłem Małemu, gdy zobaczyłem, że jeden z nich, a w chwilę później drugi, wyszli na środek sali i z ciekawością nam się przyglądali. – Jak zaczniemy tańczyć, to kręć się w pobliżu mnie, ale w razie draki z jednym nie wtrącaj się. Dopiero gdy skoczy kilku, wtedy rób, co będziesz uważał za stosowne.
Gdy orkiestra zaczęła grać, na sali nie było jeszcze wiele osób. Zatańczyłem. Gdy byłem na środku sali, mimo że było jeszcze pusto, nastąpiło zderzenie z inną parą. To celowo podjechał do mnie jeden z Podrapcia. Stanęliśmy, zmierzyliśmy się oczami i rozeszliśmy się w przeciwne strony. Po kilku minutach nowe zderzenie. Tym razem stanęliśmy i żaden nie odpływa. Teraz już awantura pewna. Patrząc na siebie; powoli puszczamy swoje partnerki. Obok mnie już stoi Mały, a wkoło nas cały Podrapeć. W tym momencie jakiś ruch przy drzwiach wejściowych. To weszła cała Wójtówka, którą sprowadził Olek. Same równe chłopaki. Zauważyli, co się dzieje, i już po chwili otoczyli wszystkich. Niby z ciekawością pytają:
– Co jest? Co się tu dzieje? Jakaś draka?
– Chłopaki, spokój w głowie! Wszystko w porządku! – zawołał ktoś głośno od strony drzwi.
To krzyczał Bokser, który w tej chwili wszedł na salę. Podszedł i przywitał się ze mną i z Małym, a dopiero potem witał się kolejno z innymi. Powiedział później, że nie mógł zawiadomić chłopaków o tym, że się pogodziliśmy, ale przedtem zastrzegł, żeby nie zaczynali, zanim przyjdzie.
Po godzinie znaleźliśmy się wszyscy w bufecie, przy jednym długim stole. Za wspólnie zebrane pieniądze kupiliśmy wódki, tak że dla każdego wypadło pół szklanki, i już w największej zgodzie wróciliśmy na salę.
Jedna wojna została zażegnana do czasu, gdy znów wytworzy się sytuacja, którą nazywa się „ostatnim słowem do draki”.
W następną niedzielę znów razem z Małym poszliśmy do „Przyjaciół”.
WIZYTA NA ODDZIALE CHIRURGICZNYM
Tej niedzieli jak zwykle poszedłem pod kościół z Małym. Stało już kilku chłopaków.
– Wiesz już, że wczoraj wieczorem Rudy posunął Mańka? – zapytał jeden, gdy się przywitaliśmy.
– Mocno? – zapytałem.
– Nieźle, dwie sztuki – w płuco i pod nerki. Tylko tryfnie bił – wtrącił drugi z tyłu.
– A co z Rudym?
– Uciekł, chłopaki szukali go całą noc po wszystkich melinach i nie mogli znaleźć. Ale znajdą go, chyba że ucieknie z Warszawy.
– A gdzie Maniek?
– U Dzieciątka Jezus, na chirurgicznym.
Po krótkiej naradzie z Małym postanowiliśmy odwiedzić Mańka w szpitalu. Po południu zjawiliśmy się u niego na oddziale chirurgicznym, mimo trudności robionych przez personel szpitala, który wpuszczał tylko po dwie osoby do jednego chorego.