W Prawieku, jak wszędzie na świecie, są miejsca, gdzie materia tworzy się sama, sama powstaje z niczego. Zawsze są to tylko małe grudki rzeczywistości, nieistotne dla całości, a przez to nie zagrażające równowadze świata.
Takie miejsce jest przy wolskiej drodze, na skarpie. Wygląda niepozornie -jak kretowisko, jak niewinna ranka na ciele ziemi, która nigdy się nie goi. Tylko Kłoska wie o nim i przystaje w drodze do Jeszkotli, żeby popatrzeć na samotworzenie się świata. Znajduje tam dziwne rzeczy i nie-rzeczy: czerwony kamień, niepodobny do żadnego innego kamienia, kawałek sękatego drewna, kolczaste nasiona, z których potem w jej ogródku wyrastają mizerne kwiatki, pomarańczową muchę, a czasem tylko jakiś zapach. Kłoska miewa wrażenie, że niepozorne kretowisko tworzy także przestrzeń, że skarpa przy drodze powoli powiększa się i co roku Malakowi przybywa w ten sposób pola, na którym – nieświadomy niczego – sadzi ziemniaki.
Kłoska ubzdurała sobie, że któregoś dnia znajdzie tam dziecko, dziewczynkę, i weźmie ją do siebie, żeby zajęła miejsce opuszczone przez Rutę. Którejś jesieni jednak kretowisko zniknęło. Przez kolejne miesiące Kłoska próbowała przyłapać bąblującą przestrzeń, ale nic się nie wydarzyło, więc uznała, że kurek samostwarzania się powędrował gdzie indziej.
Drugie takie miejsce było podobno przez jakiś czas w fontannie na rynku w Taszowie. Fontanna produkowała dźwięki, szepty, szelesty, a czasem w jej wodzie znajdowano jakieś galaretowate mazie, zbite motki włosów, zielone części wielkiej rośliny. Ludzie uznali, że w fontannie straszy, i zburzyli ją, budując parking dla samochodów.
I oczywiście istnieje w Prawieku, jak wszędzie na świecie, miejsce, gdzie rzeczywistość zwija się, uchodzi ze świata jak powietrze z balonu. Pojawiło się na polach za górą zaraz po wojnie i od tej pory powiększa się coraz wyraźniej. W ziemi zrobił się lej, który ściąga w dół, nie wiadomo dokąd, żółty piach, kępki traw i polne kamienie.