Warszawa Uklei dojechała tak daleko, jak tylko się dało. Potem Ukleja musiał wysiąść i ostatnie metry szedł na piechotę. Potykał się na koleinach leśnej drogi i klął. W końcu stanął przed na wpół rozwaloną chałupą Kioski i splunął ze złością.
– Dobra kobieto, pozwólcie tutaj, mam do was interes! – zawołał.
Kłoska wyszła przed dom i spojrzała prosto w zaczerwienione oczy Uklei.
– Nie dam ci jej.
Na chwilę stracił pewność siebie, ale zaraz wziął się w garść.
– Ona już jest moja – powiedział spokojnie. -Tylko uparła się, że musisz ją pobłogosławić. Mam cię poprosić o jej rękę.
– Nie dam ci jej.
Ukleja odwrócił się w stronę samochodu i krzyknął:
– Ruta!
Po chwili drzwi się otwarły i z samochodu wysiadła Ruta. Jej włosy były teraz krótkie i w lokach wymykały się spod maleńkiego kapelusza. W wąskiej spódnicy i na obcasach wydawała się bardzo szczupła i bardzo wysoka. Z trudem szła w tych swoich pantoflach po piaszczystej drodze. Kłoska patrzyła na nią zachłannie.
Ruta zatrzymała się przy Uklei i niepewnie wsunęła rękę pod jego ramię. Ten gest do końca ośmielił Ukleję.
– Pobłogosław córkę, kobieto, bo nie mamy za dużo czasu. – Popchnął lekko dziewczynę do przodu.
– Chodź do domu, Ruta – powiedziała Kłoska.
– Nie, mamo, chcę wyjść za niego za mąż.
– On ci zrobi krzywdę. Stracę cię przez niego. To wilkołak.
Ukleja zaśmiał się.
– Ruta, wracajmy… to nie ma sensu. Dziewczyna gwałtownie odwróciła się do niego
i rzuciła mu pod nogi torebkę.
– Nie pójdę, dopóki mi nie pozwoli! – krzyknęła ze złością.
Podeszła do matki. Kłoska przytuliła ją i stały tak, aż Ukleja zaczął się niecierpliwić.
– Wracamy, Ruta. Nie musisz jej przekonywać. Nie to nie. Wielka mi pani na włościach…
Wtedy Kłoska odezwała się do niego ponad głową córki.
– Możesz ją wziąć, ale postawię ci jeden warunek.
– No? – zaciekawił się Ukleja. Lubił się targować.
– Od października do końca kwietnia jest twoja. Od maja do września – moja.
Zaskoczony Ukleja popatrzył na nią, jakby nie rozumiał. Potem zaczął na palcach przeliczać miesiące i wyszło mu, że ten podział nie jest równy i że on na nim zyskuje. Miał więcej miesięcy niż Kłoska. Uśmiechnął się przebiegle.
– Dobra, niech ci będzie.
Ruta wzięła dłoń matki i położyła sobie na policzku.
– Dziękuję ci, mamo. Będzie mi dobrze. Mam tam wszystko, czego zapragnę.
Kloska pocałowała ją w czoło. Nawet nie spojrzała na Ukleję, kiedy odchodzili. Samochód, zanim ruszył, wypuścił kłęby szarego dymu i po raz pierwszy w swoim życiu drzewa na Wydymaczu posmakowały spalin.