– Teraz ja ci coś pokażę! – krzyknął Izydor. Cofnął się kilka kroków i zaczął biec w stronę
miejsca, gdzie według Ruty była granica. Potem nagle zatrzymał się. Sam nie wiedział dlaczego. Coś tu było nie tak. Wyciągnął przed siebie ręce i opuszki palców zniknęły.
Izydorowi wydawało się, że rozpękł się w środku na dwóch różnych chłopców. Jeden z nich stał z wyciągniętymi do przodu rękami, którym wyraźnie brakowało czubków palców. Drugi chłopiec był obok i nie widział ani pierwszego chłopca, ani tym bardziej braku palców. Izydor był dwoma chłopcami równocześnie.
– Izydor – powiedziała Ruta. – Wracajmy.
Ocknął się i włożył ręce do kieszeni. Jego podwójność powoli zniknęła. Ruszyli z powrotem.
– Ta granica idzie zaraz za Taszowem, za Wolą i za rogatkami Kotuszowa. Ale nikt dokładnie nie wie. Ta granica umie rodzić gotowych ludzi, a nam się wydaje, że oni skądś przyjeżdżają. Najbardziej mnie przeraża, że nie można stąd wyjść. Jakby się siedziało w garnku.
Izydor nie odzywał się całą drogę. Dopiero gdy weszli na Gościniec, powiedział:
– Można by spakować plecak, wziąć jedzenie i wyruszyć wzdłuż granicy, żeby ją zbadać. Może jest gdzieś dziura.
Ruta przeskoczyła mrowisko i zawróciła do lasu.
– Nie martw się, Izek. Po co nam jakieś inne światy?
Izydor widział, jak jej sukienka mignęła między drzewami, a potem dziewczynka zniknęła.