Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Był pewien, że go śledzą, że czają się do skoku. Wszystko, co działo się wokół, wzbudzało w nim podejrzenia. Stał się skrajnie nieufny, we wszystkim węszył zdradę. Choć, z drugiej strony, fakt: NKWD w tym czasie poczynał sobie we Francji wyjątkowo zuchwale. Porywali z ulicy. Zgarniali w biały dzień. Nawet w centrum Paryża. Były głośne wypadki.

No i wreszcie się stało. Ta sprawa z samochodem. Dla niego to był zamach. Potwierdzenie podejrzeń, że jest na celowniku. Nie wiem, co tam znaleźli. Mówił, że robił badania, że brali wszystko pod lupę. Zresztą, jakkolwiek było, nerwy po tej historii puściły mu na dobre. Stał się innym człowiekiem. Rozchwianym. Pobudzonym. Dręczącym się wyrzutami. Maniakalnie ostrożnym, a przy tym – nierozważnym. Takim go właśnie znalazłem, gdy wkrótce po śmierci Stalina powrócił z nią do kraju.

– Z nią? – nie wytrzymałem.

– No, z córką… przecież nie z trumną! – wyjaśnił pan Konstanty z odcieniem irytacji. – Z twoją obecną panią, co uczy cię francuskiego.

– Ach, słusznie! Oczywiście! – udałem spóźniony refleks.

– Ty rozumiesz?! – znów stanął, tym razem u szczytu schodów prowadzących do przejścia pod kolejowym wiaduktem. – Rozumiesz, co on zrobił? Tam niby osaczony, uciekł tutaj się chronić! W tamtym czasie! Rozumiesz? Wiedząc, co się tu dzieje! Nie mając żadnych złudzeń!

Pan Konstanty zachłannie zaciągnął się papierosem, po czym go cisnął pod nogi, przydeptał niedopałek i ruszył w dół, ostrożnie, po wyślizganych schodach.

– To świadczy, w jakim był stanie – powiedział nieco spokojniej. – Do czego go doprowadził ten „pojedynek ze światem”. Człowiek przy zdrowych zmysłach nie robi takich rzeczy.

Szliśmy ciemnym tunelem w oparach stęchlizny i moczu. Z niewysokiego sufitu kapała obficie woda.

– Tak, to była choroba – znów usłyszałem głos mojego przewodnika -rodzaj choroby nerwowej. Polegającej na głodzie: strachu i zagrożenia. Ludzie, dotknięci nią, w istocie, chcą się bać. To działa jak narkotyk. Kiedy nic się nie dzieje, stwarzają sytuacje, by urojony świat znów zyskał potwierdzenie.

On zawsze miał skłonności do wyzywania losu. Teraz, wskutek tych przejść, to wszystko zwyrodniało. Wyjątkowa odwaga, odpowiedzialność za innych, ostrożność i dyscyplina – wszystko to się stopiło w skrajną nieobliczalność. W szukanie śmierci, zguby.

Chociaż czas, w którym wrócił, nie był już tak złowrogi jak przez ubiegłe lata, to jednak w dalszym ciągu niewiele było potrzeba, aby dostać po głowie. Tymczasem on, ledwo wrócił, zamiast przycupnąć gdzieś cicho, zaczął się zaraz obnosić z tą całą swoją historią. Aż go wreszcie przymknęli. I to nie zwykłe UB, lecz Informacja Wojskowa. Najmroczniejszy krąg piekła.

No, i nie wyszedł już stamtąd. Dostał podobno zawału. Ja to nawet przyjmuję, ponieważ wydali ciało. Lecz w takich okolicznościach… to było tylko jedno: najzwyczajniejsze morderstwo. Stało się w końcu to, czego tak się obawiał, a jednocześnie ku czemu szedł straceńczo naprzeciw.

Rozległ się łoskot pociągu jadącego nad nami i pan Konstanty urwał. Przyspieszyliśmy kroku i wyszliśmy z tunelu. Zaczęliśmy piąć się po schodkach po drugiej stronie torów.

– No, a co z nią w tym czasie? – zapytałem zdyszany, gdy znów byliśmy na górze.

– Z kim? – odrzekł, roztargniony.

Już miałem na języku „No, z córką… przecież nie z trumną!” (co ciągle brzmiało mi w uszach), powstrzymałem się jednak, ograniczając jedynie do szczypty zniecierpliwienia:

– No, jak to z kim? – mruknąłem. – Z tą, którą nazwał Zwycięstwem.

– Ach, z La Belle Victoire! To też jest smętna historia. „Nareszcie!” pomyślałem i zacisnąłem kciuki.

– Kiedy tylko przyjechał i wciągnął mnie w to wszystko, wielokrotnie mnie prosił, a nawet zobowiązywał, bym nie zostawiał jej samej, „gdyby mu się coś stało”, i abym nad nią czuwał. Byłem, rzecz jasna, gotów służyć wszelką pomocą, zauważyłem jednak, że kontakt z nią nie jest łatwy.

Była zamknięta w sobie, niekomunikatywna, a nawet odpychająca. No, niby nic dziwnego: przecież dla niej ten kraj, zwłaszcza w tamtym okresie, to była obca pustynia. Gorzej! Kolonia karna. Wokół nędza i terror, a w domu – izolacja. Żadnego środowiska, żadnych kolegów, przyjaciół. Jedyny dostępny świat – to garstka znajomych ojca. Na ogół starszych, dziwacznych, okaleczonych przez wojnę, zgorzkniałych, zastraszonych. Zresztą, wyobraź sobie! Jesteś w tym samym wieku. Robisz zaraz maturę – i fiu! przenoszą cię nagle… ja wiem?… powiedzmy, do Lwowa, który kiedyś był polski i gdzie twój ojciec, przed wojną, studiował matematykę. No, i jakbyś się czuł? A dla niej, jestem pewien, to był skok jeszcze większy. Z raju – prosto do piekła. Wyobraź sobie: Alpy, francuskie lycée, elegancja, a potem nagle gruzy, polityczne szaleństwo i zamiast „Chanel 5” szare mydło do prania. To musiało być straszne!

Była jak dziki ptak zamknięty naraz w klatce. Nie wychodziła z domu. Była zdesperowana. Maks zamartwiał się tym.

„Po coś ją brał tu ze sobą?!. robiłem mu wymówki. „Żeś sam się zdecydował, to w końcu twoja sprawa. Ale żeś ją w to wpakował… wybacz, lecz to już przekracza wszelkie granice rozsądku…

„Ty, zdaje się, nic nie rozumiesz”, odpowiadał mi na to. „Musiałem ją stamtąd zabrać. Zrobiłem to głównie dla niej… I zaraz ściszał głos: „Tam była zagrożona. Oni mścili się na mnie, uderzając w rodzinę. Ja miałem zginąć ostatni”.

Opadały mi ręce.

Poznałem sprawę lepiej, dopiero gdy go zamknęli i chciałem coś dla niej zrobić, jakem się był zobowiązał.

Początkowo myślałem, że nic z tego nie wyjdzie. Była tak nieprzystępna, że stałem się natrętem, osobą niepożądaną, a nie potrzebnym oparciem. Szybko jednak pojąłem, skąd się to u niej bierze. To nie była reakcja na mnie jako takiego, tylko jako na kogoś, kto związany jest z Maksem. Bo jej stosunek do ojca był niedobry, wręcz wrogi. Nie wiem, czy było tak zawsze, czy miało to głębsze podłoże, czy wynikało po prostu z ostatnich wydarzeń i przejść. W każdym razie, w tym czasie na wszystko, co z nim się wiązało, reagowała fatalnie.

Była to sytuacja jak z tragedii antycznej. Szlachetne intencje ojca krzywdzące własną córkę. Niechęć skrzywdzone] córki wobec ojca w nieszczęściu. Dramat i klęska człowieka, który za śmiały czyn płaci straszliwą cenę – utratą żony, obłędem, awersją córki do siebie i śmiercią w kazamatach w zupełnym osamotnieniu.

Moja rola w tym wszystkim też miała coś tragicznego. Żeby dotrzymać mu słowa, znaczy, aby jej pomóc, musiałem w pewnym sensie obrócić się przeciw niemu. Był to niejako warunek, by w ogóle do niej dotrzeć, aby oswoić ją i nakłonić do działań mających na celu jej dobro.

Gdy się zorientowałem, że była blisko z matką, że to z nią przede wszystkim łączyły ją silne więzy, zacząłem stwarzać wrażenie, że ja, w istocie… też… głównie… przyjaźniłem się z Claire, a nie z Maksymilianem. Opowiadałem o studiach w Instytucie Francuskim, no i o tym okresie, gdy Maks pojechał na wojnę…

Nie pamiętała mnie. Cóż, miała trzy, cztery lata.

No, ale przede wszystkim, dawałem jej dość wyraźnie i jasno do zrozumienia, że choć przyjaźniłem się z Maksem, wiele jego posunięć wzbudzało we mnie opór. Tak było z tym pomysłem rodzenia na Mont Blanc, z wyjazdem do Hiszpanii, i teraz z tym powrotem. A jednak, z drugiej strony, gdyby nie to jego uwielbienie dla Alp, nie przyszłaby na świat t a m – we Francji, na Zachodzie, co może się jeszcze okazać zupełnie zasadnicze. Bo „więcej od przeciwności oraz od wychowania”, jak mówi tamten wiersz, „znaczy chwila narodzin”: g d z i e, w jakim miejscu na Ziemi „wita cię promień światła”. I podobnie z Hiszpanią. Gdyby nie ów przedziwny, niezrozumiały impuls, gdyby nie ta decyzja „zmierzenia się ze złem świata”, znów by się nie znalazła w tamtej części Europy, i nie byłaby teraz osobą dwujęzyczną, o ile by w ogóle żyła, spędziwszy czas okupacji tu, na terenie Polski. Nie ma więc tego złego, co by na dobre nie wyszło. Może i to się obróci któregoś dnia na jej korzyść. Niech w końcu nie zapomina, jak ma na drugie imię! Lecz jeśli ma się tak stać, jeżeli los, jeszcze raz ma jej okazać łaskawość, nie może się nań obrażać; musi mu pomóc, dać szansę.

Wreszcie, po długich perswazjach, zdołałem ją namówić, aby zaczęła studia. Romanistykę, rzecz jasna. Stwarzało to jakiś cel w życiu, a przy tym pozwalało wejść w środowisko ludzi, z którymi coś ją łączyło – znajomość języka, Francji; co więcej, nad którymi miała niebagatelną przewagę, i mogła wśród nich, z łatwością, zyskać mocną pozycję. Nie zdajesz sobie sprawy, co to wtedy znaczyło – znać bezpośrednio Paryż, w ogóle być na Zachodzie, a zwłaszcza urodzić się tam i mówić bez akcentu.

No więc zaczęła te studia. Trudności, rzecz jasna, nie miała. Przeciwnie – najwyższe oceny, nagrody za prace roczne. Wiem o tym wszystkim dobrze, bo przecież Jerzyk z nią był… na jednym roku, w grupie.

Tego rodzaju wyniki, nawet w tamtym okresie, stwarzały człowiekowi najrozmaitsze szansę, w tym również wyjazdu na Zachód. Zwłaszcza po Październiku. I, rzeczywiście, bodajże gdzieś w pięćdziesiątym siódmym, gdy bardzo różni ludzie dostawali paszporty i jeździli „prywatnie. do rodzin za granicę, albo na jakieś występy, albo na konferencje, ona, i jeszcze ktoś, została wytypowana do stypendium UNESCO – na jakiś kurs lingwistyczny w Paryżu, na Sorbonie. I wtedy się zaczęło.

Otóż wyobraź sobie, że nie dostała zgody. Nie dali jej paszportu. Mimo że była najlepsza, a politycznie rzecz biorąc – zupełnie neutralna. I mimo interwencji – wydziału, rektoratu. Gdy dowiedziałem się o tym, postanowiłem zadziałać, choć nie prosiła mnie o to. Spotkałem się z takim jednym, co miał kontakty w UB, i poprosiłem go, aby wybadał sprawę. Powrócił zakłopotany. Nie, nic się nie da zrobić. Przyczyny utajnione. Rzecz pachnie nie najlepiej. Chodzi prawdopodobnie o zgon jej ojca w więzieniu. I powody zamknięcia. I to, co wyszło w śledztwie. Gdyby został, jak wielu, zrehabilitowany – wtedy to co innego. Lecz jak na razie, nie został. Zresztą, nikt nie wystąpił z taką inicjatywą.

„Jak można występować o rehabilitację, skoro nie został skazany?! Nie było nawet procesu!”

41
{"b":"87923","o":1}