Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Mój łącznik rozłożył ręce:

„Niestety, nic nie poradzę. Ja mam ręce za krótkie”.

Tymczasem zauważyłem, że ona po tej historii znowu jest niewyraźna. Choć nie wiedziała tego, co doniósł mi ów człowiek, robiła wrażenie osoby głęboko przekonanej, że oto spełnia się fatum. Wpadła w potrzask. W pułapkę. Ten powrót wtedy tutaj to było przekleństwo losu! Już nigdy stąd nie wyjedzie! Nie wydostanie się stąd!

Chcąc być wierny Maksowi, pragnąłem jej dopomóc i działać dla jej dobra. Lecz cóż było dla niej dobrem? To, czego chciał dla niej Maks? Czy czego sama chciała? Maks przywiózł ją tu z Francji, bo się bał o jej życie. Dojdź teraz, czy miał rację, czy powodował nim obłęd! Według mojej oceny, popełniał wielki błąd, a ją unieszczęśliwiał. – Na czym miałem się oprzeć i czyją stronę trzymać?

Powiedziałem jej tak:

„Dostałem informację, że nie puścili cię z powodu historii z ojcem. Cokolwiek się z nim stało, są za to odpowiedzialni, i dobrze o tym wiedzą. Jego śmierć ich obciąża i chcieliby to zataić. Dlatego też uważam, że trzeba ich przycisnąć. Najlepszą obroną jest atak. A zatem trzeba działać!

Wystąpić zaraz z wnioskiem o rehabilitację, a nawet odszkodowanie.

Jeśli ci więc zależy na odzyskaniu wolności, powinnaś podjąć walkę. Będę ci w tym pomagał, mam różne możliwości, jednakże krok zasadniczy musisz wykonać ty… A poza tym uważam, że mu się to należy. Cokolwiek o nim myślisz, jakkolwiek go osądzasz. To był wspaniały człowiek. Nie ma już dzisiaj takich…

Nie chciała nawet słuchać. Brzydziła się tu wszystkim i nie ufała niczemu. Sądziła, że wszelki kontakt z tutejszą rzeczywistością, a w szczególności z władzą, może jej tylko zaszkodzić. Wierzyła w inną strategię. W strategię sfinksa. Pozoru. I dopiero w tej masce, drążenia swojej sprawy – samotnie, nocą, skrycie, bez żadnego wspólnika.

To właśnie był cały Maks! Pod względem charakteru ona jest jego repliką…

Pan Konstanty przystanął i wyprostował plecy. Po drugiej stronie ulicy stał dom, w którym mieszkałem.

– No, to jesteśmy na miejscu – powiedział, zmieniając ton. – I widzisz, chociaż chłodno, nie było chyba tak źle.

Szukałem gorączkowo jakiegoś zaczepienia, którego mógłbym się chwycić, aby podciągnąć się wyżej. Być u samego szczytu i nie postawić tam stopy – to byłoby haniebne, po prostu niewybaczalne. Niestety, wszystkie pomoce, które sobie zawczasu byłem przygotowałem, okazały się teraz, jak zwykle, bezużyteczne. Znowu musiałem się zdać na żywioł improwizacji.

– Istotnie – przytaknąłem. – Nawet całkiem przyjemnie. Może by jeszcze rundkę? Tutaj, zaraz za rogiem, jest bardzo miły placyk.

– E, chyba już nie – powiedział. – Ja jeszcze muszę wrócić, nie zapominaj o tym.

– Fakt – pochyliłem głowę. Odbiłem się jednak zaraz i dziarskim, mocnym tonem oznajmiłem swą wolę: – No, to teraz ja pana kawałek odprowadzę! Przynajmniej do wiaduktu. – I żeby nie było dyskusji, pierwszy ruszyłem z miejsca, zwracając się doń jednocześnie z następującą kwestią: – Od tego czasu minęło bez mała dziesięć lat. I co, dopięła swego?

– Gdyby dopięła – odrzekł, podążając w ślad za mną – nie byłoby jej tutaj. Tymczasem jest, jak wiesz. A zatem nie dopięła.

– Nie udało się jej, czy dała za wygraną?

– Osoba o takim imieniu nie daje za wygraną – powiedział ni to z ironią, ni to z rodzajem smutku.

– Więc co robiła w tym celu?

– Powiadam: na różne sposoby szukała jakiegoś wyjścia. Naprzód, przez tę promotor… no, jak jej tam było?

– Surową?

– O, właśnie, przez panią Surową! Potem, gdy to nie wyszło, przez Centre, gdzie zaczęła pracować, niejako śladem swej matki. A teraz… właściwie nie wiem. Mogę się tylko domyślać. Nie mam już z nią kontaktu.

– Dlaczego? Co się stało?

– Zadrażniona ambicja.

– Czyja? Pana czy jej?

– Naturalnie, że jej. Nie podejrzewasz chyba, że mógłbym się na nią obrazić.

– No, to o co jej poszło?

– Że poprosiła mnie o coś, a raz się to tylko zdarzyło, a ja akurat tej prośby nie byłem w stanie spełnić.

– Co to była za prośba? -Ach, nie ma o czym mówić… – A jednak… to ciekawe.

– By Jerzyk, będąc we Francji, spotkał się z pewnym człowiekiem i, wyjaśniwszy mu wszystko, poprosił go w jej imieniu, aby się z nią ożenił. Naprzód, aby jej przysłał tak zwany list intencyjny, następnie, w przypadku odmowy, przyjechał osobiście, a gdyby i to nie wyszło, by wziął z nią ślub per procura.

– To była miłość czy… fikcja?

– Oczywiście, że fikcja! A jak sobie wyobrażasz!

– No, i dlaczego ta prośba nie została spełniona?

– Bo Jerzyk stanowczo odmówił podjęcia się tej misji.

Serce zabiło mi mocniej. Głosowi jednak nadałem niefrasobliwe brzmienie:

– Dlaczego? – zapytałem, nawet z lekkim uśmiechem.

– Właściwie nie wiem dokładnie – odpowiedział z powagą. – Nie wytłumaczył mi tego. Mogę się tylko domyślać… Nie była mu obojętna.

„Więc jednak!” pomyślałem, przypominając sobie, jak Jerzyk nerwowo się zaśmiał na dźwięk nazwiska Madame.

– No, to tym bardziej – rzekłem, niczym bystry adwokat. – Dlaczego nie chciał jej pomóc, skoro była mu bliska?

– Zastanów się, co ty mówisz! – żachnął się pan Konstanty.

– Co w tym osobliwego? – wzruszyłem ramionami. – Skoro to była formalność…

– Ech, jeszcze jesteś za młody, by się na tym wyznawać – poklepał mnie pobłażliwie i znowu się zatrzymał.

„To koniec”, pomyślałem. Nie omyliłem się.

– No, to pędź już do domu, bo nigdy nie skończymy wzajemnie się odprowadzać. I jeszcze raz: pamiętaj, ani słowa, nikomu. Paplaniem zaszkodzisz wszystkim: sobie, i mnie, i jej.

– Może być pan spokojny – ściągnąłem rękawiczkę, widząc, że też to robi, aby uścisnąć mi dłoń. – Ach, tylko jeszcze jedno, jeżeli pan pozwoli…

– No, co tam jeszcze chcesz wiedzieć?

– Kiedy wspomniałem u pana, że ona jest dyrektorką, która ma przeprowadzić reformę mojego liceum, pan Jerzyk… a zresztą i pan… zrobiliście wrażenie zdumionych, zaskoczonych, a pan Jerzyk powiedział: „A więc zrobiła to…”, jakby się czegoś spodziewał. Co miał właściwie na myśli?

– Jak to co? Jeszcze nie wiesz? Teraz, gdy znasz już sprawę?

– No, mówiąc szczerze, nie bardzo… – odrzekłem ritardando. Pokręcił wolno głową z łagodnym politowaniem.

– Kto może być w tym kraju dyrektorem liceum? – spytał rzeczowym tonem. – Jaki warunek, bezwzględnie, stawiany jest kandydatom?

– Zdarzają się wyjątki.

– Kpisz, czy o drogę pytasz?

– Dowodu jednak pan nie ma.

– Cel nie uświęca środków – wyciągnął do mnie rękę. Wyciągnąłem i ja.

– Bywaj zdrów! Powodzenia!

Poczułem uścisk dłoni – suchej, zimnej, kościstej.

– Dziękuję panu za wszystko – powiedziałem solennie. – Zwłaszcza za zaufanie, jakim mnie pan obdarzył.

– Za to się nie dziękuje – nie rozluźniał uścisku. – Tego się nie zawodzi. – Puścił wreszcie i zaraz naciągnął rękawiczkę.

Ruszyliśmy w dwie strony.

Przez chwilę słyszałem odgłos oddalających się kroków. Potem zapadła cisza.

Pulsowały mi skronie, kręciło mi się w głowie. Zamknąłem na chwilę oczy.

W ciemności wyłonił się zaraz widok pustego krzesła. Jakby stary elektryk z Przeglądu Scen Amatorskich włączył słabą punktówkę wycelowaną w to miejsce.

42
{"b":"87923","o":1}