Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Blaine posłał mu pełne zrozumienia spojrzenie. Czuł, iż jego własny koniec pędzi ku niemu niczym rozszalał lokomotywa w górskim tunelu.

Podszedł do monitora i oparł dłonie na klawiaturze. Trwał tak przez moment z zamkniętymi oczami. Było mu dobrze. Był spokojny. W myśli błagał Boga, by kod wejściowy zadziałał.

Napiął mięśnie palców i zamarł.

- B… Boże… - wyszeptał i zachwiał się pod wpływem własnej niemocy. – N-nie… nie pamiętam…

Spoglądający w zwłoki Boba Ochłap zaskomlał cichutko, jak gdyby dawał do zrozumienia, że nie ma już nadziei, a on chętnie położy się przy bielejących tuż obok kościach i zaśnie na zawsze.

Blaine zaczął płakać. Zrobił to zupełnie nieświadomie. Jego oszalały z rozpaczy umysł błądził gdzieś daleko, tracąc powoli połączenie z fizycznym ciałem. Kelly miał wrażenie, że zrobił się nagle bardzo lekki, a do jego uszu nie docierają żadne dźwięki. On sam nie czuł nic, nic poza dojmującym, głębokim, przedśmiertnym spokojem, kiedy lada moment dusza uleci porzucając tę zimną, fizyczną materię samej sobie.

Wtedy jego palce zaczęły pracować. Tak jak wcześniej płynące z oczu łzy, robiły to zupełnie bezwiednie. Kiedy w pieczarze rozniósł się dźwięk wstukiwanych klawiszy, Blaine chwiał się na granicy życia i śmierci. Kiedy dźwięk ustąpił przesuwającym się stalowym elementom konstrukcji zabezpieczającej Kryptę grodzi, Kelly osunął się na kolana myśląc tylko o tym, że jego rytuał wejścia… jego rytuał wejścia…

Wielotonowa, niezniszczalna tuleja wjechała na swoje miejsce skrywając się we wnętrzu prawej ściany. Wejście do Krypty 13 stało otworem.

Blaine stracił czucie w nogach i upadł. Ostatkiem woli przeczołgał się po metalowo-betonowym progu. Jedna ręka parła niestrudzenie naprzód, druga zaś trzymała Ochłapa za kitę i ciągnęła go za sobą.

Pies o uszkodzonych oczach zdążył jeszcze dostrzec zamykające się za nimi drzwi grodzi. Potem, tak jak jego pan, stracił przytomność.

Obaj znajdowali się we wnętrzu pierwszej śluzy Krypty 13.

122

- Blaine?

Docierający do budzącej się świadomości Blaina głos był ciepły i obudowany w coś, na kształt puszystego, różowego obłoczka bądź galarety; bezpieczny, życzliwy, spokojny i przyjazny.

Przede wszystkim jednak: ojcowski.

- Blaine? Słyszysz mnie?

Wciąż przeczesujący rubieże kosmosu, hen, hen za wydarzeniami z post-apokaliptycznych pustkowi i Krypty 13, umysł Blaina powoli wracał z błogiego, przepełnionego bezwarunkowym szczęściem i miłością stanu określanego w wielu religiach i systemach religijnych jako: Raj.

Uniósł nieznacznie powieki. Były ciężkie, posklejane, a docierające do źrenic promienie syntetycznych lamp, cięły jego mózg niczym stalowe struny służące do plasterkowania ugotowanych na twardo jajek.

- Chyba się budzi…

- Blaine? Blaine, chłopcze! Słyszysz mnie?

Blaine miał wrażenie, że ten drugi głos należy do kogoś innego. Do kogoś, kogo znał. Właściwie, jak się nad tym zastanowił i zebrał fragmenty orbitujących gdzieś w odmętach umysłu wspomnień, to znał dobrze oba głosy. Jednym posługiwał się czarnoskóry, najstarszy stażem lekarz o imieniu James. Drugim bez wątpienia przemawiał Nadzorca Jacoren. Tylko on miał czelność nazywać Blaina chłopcem.

- Co… co się stało?

James położył swoją dłoń na ramieniu leżącego na szpitalnym łóżku Blaina. Dotyk drugiego człowieka, wydał się chłopakowi pokrzepiający i uspokajający.

- Miałeś wypadek. Najwyraźniej wchłonąłeś w świecie zewnętrzny zabójczą dawkę promieniowania. Sprawdziliśmy zapis trasy z twojego PipBoy’a. To cud, że udało ci się przeżyć. Gdyby nie Stimpaki…

Nadzorca Jacoren przerwał lekarzowi, wchodząc mu szorstko w słowo.

- No, chłopcze! Jesteśmy z ciebie dumni. Znaleźliśmy nie tylko zapis twoich podróży, ale również sprawny hydroprocesor! Przyznam, iż początkowo wyglądał dość mizernie, ale kiedy tylko podłączyliśmy go do głównego komputera, nasze rezerwy zaczęły odbudowywać się w obłędnym tempie! Jesteś bohaterem, chłopcze!

Blaine nie zrozumiał trzech czwartych z tego, co zostało przed chwilą powiedziane. Do jego uszu docierały szczątkowe informacje: promieniowanie, hydroprocesor, cud… Były one jednak tak chaotyczne, jak wybrakowane puzzle.

Blaine zamrugał kilkukrotnie oczami. Potem spróbował unieść rękę i przetrzeć powieki, ale wbity w tętnicę wenflon zapiekł, zaś rurki ze złocistym płynem ograniczyły jego ruch.

- Spokojnie! – James rzucił się poprawiając cały podtrzymujący Blaina przy życiu osprzęt. – Musisz tu jeszcze trochę zostać. Kilka dni i będziesz jak nowo narodzony. Wszystkie komórki udało się zrekonstruować. Również te z układu nerwowego. Podajemy ci jeszcze zapobiegawczo antyrady. To standardowa procedura przy silnym napromieniowaniu.

Jacoren pokiwał głową i chrząknął trzymając dłoń przy swojej krzaczastej, kruczo-szarej brodzie.

- Jak już wydobrzejesz, będziesz musiał zdać raport. Obawiam się jednak, iż moje przypuszczenia dotyczące świata zewnętrznego były słuszne. To okrutne, zniszczone przez wojnę miejsce. Jednak teraz nie musimy się już tym przejmować. Jesteśmy bezpieczni, dzięki tobie!

Blaine zauważył, że Nadzorca nie położył mu ręki na ramieniu, ani nawet nie uścisnął dłoni. Wpuszczał tylko te polityczne, populistyczne frazesy i rzucał nimi w Blaina jak ochłapami…

Pik-pik-pik-pikpikpikpikpikPIKPIK!

Aparatura monitorująca funkcje życiowe Kelly’ego rozbibała się, a jego tętno skoczyło do 170 uderzeń na minutę.

- Co mu się stało? – głos Jacorena przepełniała sztuczna troska.

- Kate! – rzucił James. – Przynieś mi 5 miligramów…

Blaine uniósł się podpierając ciało łokciami i nim James zdążył dokończyć, pochwycił go wolną od nakłuć ręką i przyciągnął bardzo blisko swojej twarzy. Wciąż miał problemy z widzeniem. Dostrzegł jednak, jak Jacoren odsunął się przezornie w tył, a do pomieszczenia wpadła młoda blondynka w asyście dwóch funkcjonariuszy bezpieczeństwa Krypty.

- Ochłap? Gdzie jest Ochłap? – warknął prosto w czarnoskórą twarz lekarza.

James zmarszczył czoło. Popatrzył bezradnie na Jacorena, a kiedy dwaj funkcjonariusze ruszyli w stronę Blaina, machnął ręką nakazując im pozostanie na miejscach.

- Ochłap!? – powtórzył Kelly. – Mój pies. Gdzie on jest?

Nadzorca zrobił trzy kroki w stronę łóżka. Aparatura mierząca puls wciąż pikała jak oszalała. Wskazywała teraz 210 uderzeń na minutę. Kate stała z ociekającą bezbarwnym płynem strzykawką.

Jacoren położył swoją starczą, pokrytą kakaowymi śladami po wylewach wątrobowych dłoń na kolanie Blaina i zjednującym ludzi głosem, oznajmił:

- Pies jest cały i zdrowy. Przez jakiś czas leżał w pomieszczeniu obok. Teraz biega i pochłania zastraszające ilości jedzenia. Nic mu nie dolega. James odwrócił wszystkie efekty napromieniowania. Jak tylko poczujesz się lepiej, będziesz mógł się z nim zobaczyć. Teraz musisz odpocząć…

Blaine osunął się na posłanie puszczając doktora. Pod wpływem dobrych wiadomości, jego serce z wolna zaczęło się uspokajać. James spojrzał na Kate i odprawił ją gestem dłoni. Funkcjonariusze bezpieczeństwa wyraźnie rozluźnili swoje napięte mięśnie.

Blaine, który przebył ciężką chorobę popromienną i gdyby nie wbijane co dzień Stimpaki, odbudowujące nieustannie rozpadające się komórki, nigdy nie dotarłby do Krypty 13, poczuł jak bardzo jest osłabiony. Kręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, że jego ciało zatapia się w łóżku - wbijane w nie za sprawą leżącego na nim wielotonowego obciążnika. Jego umysł raz jeszcze uleciał gdzieś do krainy, gdzie wszystko było zupełnie inaczej.

Biała, bezpieczna fala ciepła otuliła go swoimi matczynymi objęciami. Tym razem był z nim Ochłap, a Blaine po raz pierwszy od opuszczenia Krypty poczuł, że to koniec i na dobre wrócił do domu.

Jak miało się jednak okazać, już niebawem świat zewnętrzny znów upomni się o swoje i połknie go; tym razem na dobre.

86
{"b":"571199","o":1}