Usiadł obok zasuszonego szkieletu Boba i czekał.
Czekając, ofukał trzykrotnie Ochłapa, który najwyraźniej przeczuwając nadchodzące wydarzenia, miał ochotę zaostrzyć jeszcze nieco kły.
219
Odgłos poszczególnych elementów uruchamiających gródź Krypty 13 rozbrzmiewał echem pośród niebezpiecznie niskich stropów jaskini. Gdy tylko pierwsze dźwięki dotarły do uszu Blaina, chłopak wstał i odsunął się na dającą mu taktyczną przewagę odległość. Ochłap warował czujnie wokół jego posągowej, okutanej w czarną skórę nogi.
Kiedy gródź odsunęła się, a prowadzące do wnętrza Krypty przejście rozpostarło przed nimi swoje progi, niewielka, przygarbiona postać zarysowała się na tle jasnego, oślepiającego światła syntetycznych lamp pierwszej śluzy.
Blaine Kelly odruchowo zmrużył oczy, osłaniając je ręką. Nie musiał widzieć wychodzącego im na spotkanie człowieka, by wiedzieć, kim on jest. Tę wygiętą w pałąk ku ziemi, niczym dźwigający świat na swoich barkach Atlas, obciętą na krótko z równie krótką, siwą brodą porastającą twarz, postać, rozpoznałby nawet w najciemniejszych mrokach samego Blasku.
- Nadzorca Jacoren – oświadczył w tonie nie dającym po sobie poznać najmniejszego zdziwienia.
- Blaine Kelly! – odparł jowialnie absolutny dyktator Krypty i w przyjacielskim, ojcowskim geście, wyciągnął przed siebie ręce, rozkładając je szeroko.
220
Blaine Kelly słuchał wypływającego z ust Nadzorcy retorycznego potoku słów. Z każdą chwilą miał coraz większe wrażenie, że wszystko, absolutnie wszystko, co kołatało mu się po głowie i kumulowało w jego sercu, było starającą się okryć prawdę grubym całunem fikcją. Fikcją, próbującą za wszelką cenę oszukać racjonalne następstwa tego, co czeka go po powrocie do domu. Myśli te, wątpliwości, rozgoryczenie i żal, pojawiły się po raz pierwszy w trakcie rekonwalescencji po przebytej chorobie popromiennej. Miejsce, które niegdyś było dla Blaina domem, sprawiało wrażenie obcego i nienaturalnego. Ograniczającego niczego nieświadomych, nie posiadających żadnego punktu porównania ludzi niczym odseparowane od świata, niedostępne więzienie.
Potem Jacoren wygonił go na zewnątrz.
Raz jeszcze.
Blaine miał świadomość głębokiego uczucia przepełniającej go porażki. Czuł również rozsierdzenie na myśl, iż ten jeden człowiek, który nigdy nie wyściubił nosa poza swoje prywatne kwatery i nadające mu absolutną władzę tyrana centrum dowodzenia, mógł jednym skinieniem ręki, jednym spojrzeniem czy słowem, uwarunkować cały jego los. Zaniepokojony rzekomo raportami o aktywności mutantów, zlecił Blainowi kolejną misję. To właśnie wtedy, Kelly zaczął z wolna uświadamiać sobie, iż wszystko w tej historii sprowadza się właśnie do tego.
Do tej chwili.
Nadzorca Jacoren ględził, ględził i ględził. Oczywiście był niepohamowany w swojej wdzięczności i nie mógł nadziękować się Blainowi za wszystko – WSZYSTKO - jak podkreślił, co zrobił dla Krypty 13 i jej mieszkańców. Ludzie zawdzięczali mu życie, a Jacoren pozwolił sobie nawet na porównaniu, iż Blaine Kelly uratował nie tylko Kryptę, ale i całą ludzką rasę.
Potem zaczęły się wątpliwości. Delikatne, oratorskie lawirowanie między pochlebstwami, a stanowczym obnażeniem swojej nieodwołalnej decyzji. Młodzi. Naturalnie Jacoren odwoływał się do młodego pokolenia i do sławy, zasług, nieśmiertelnych czynów bohatera, który mieszkając pod jednym dachem z tymi wszystkimi ludźmi, może poważnie zagrozić stabilności wspólnoty.
Jacoren był przekonany, że z czasem historie i opowieści Blaina przestaną wystarczać. Ludzie zapragną zobaczyć, jak jest w świecie zewnętrznym. Zapragną porzucić Kryptę i wieść życie w świecie, który niegdyś nosił ich całe pokolenia. Co wtedy? Co wtedy stanie się z nami? Co stanie się ze schronem i wszystkim, co wspólnymi siłami wypracowaliśmy od wybuchu Wielkiej Wojny?
Blaine Kelly słuchał potoku słów Jacorena z niewzruszonym, niezdradzającym żadnych uczuć wyrazem twarzy. Czekał na te ostatnie, końcowe oświadczenie, po którym cały jego los zostanie uwarunkowany i określony, tak jak za pierwszym razem, kiedy odbywali podobną rozmowę, a Nadzorca zasiadał na swoim stanowisku dowodzenia.
Dokładnie takim samym, jakie zajmował Mistrz Supermutantów.
- Wybacz mi, Blaine – ciągnął Jacoren tym przesadnie ckliwym i ojcowsko opiekuńczym tonem. – Wybacz mi. Od kiedy objąłem tę pozycję podjąłem wiele trudnych decyzji. Wiele z nich wbrew sobie. Wszystko… zawsze robiłem wszystko dla dobra Krypty i tym razem muszę myśleć przede wszystkim o niej. Przykro mi, Blaine. Jesteś bohaterem i zawdzięczamy ci naszą przyszłość. Ale nie ma tu już dla ciebie miejsca. Musisz odejść. Tak będzie najlepiej. Wierz mi…
221
Blaine Kelly obserwował jak Nadzorca Jacoren posyła mu ostatni, kwaśno-cierpiętniczy uśmiech z dodającym przesadności całej sytuacji westchnieniem. Potem zgarbiony, starzejący się człowiek odwrócił się i nie chcąc dłużej spoglądać w czarne, świdrujące go do głębi jego duszy oczy, odwrócił się i ruszył w stronę otwartej grodzi Krypty 13.
Blaine patrzył na wygięte plecy starca. Jacoren, tak jak wszyscy w „domu”, był ubrany w niebieski kombinezon z wyszytą na nim żółtą trzynastką. Blaine widział jak opasający skórę materiał wygina się nieznacznie przy każdym z powolnych ruchów Nadzorcy. Oświetlające postać i świat zewnętrzny syntetyczne światło sprawiało, iż niektóre włókna żółtej cyfry mieniły się od promieni.
Blaine trwał przez chwilę w milczeniu. Warujący przy jego nodze Ochłap spoglądał na pana z przekrzywioną na swoją własną modłę mordą. Zastanawiał się, o czym w tamtej chwili myślał człowiek.
Blaine nie myślał jednak o niczym. Jego umysł był czysty i ostry, a całość istniejącego w nim i na zewnątrz świata zmieniała się, niknęła i przepadała ginąc wraz z oddalającą się postacią starca. Pamięć o wszystkich wydarzeniach ze świata zewnętrznego była w Wygnańcy przemieszana pospołu ze wspomnieniami sprzed wydarzeń z rozpoczynającego okres tułaczki opuszczenia Krypty. Dzieciństwo, dorastanie pośród wiecznie zamkniętych sklepień, ograniczonych korytarzy, tak samo jak on wyglądających ludzi i sterylnej wręcz, nienaturalnej czystości. Tuż obok czaiło się widmo tego, co czek na zewnątrz. Świata zniszczonego przez głupotę, absurd i animozje działań przodków. Wielkiej Wojny. Wojny, która tak jak powiadają niektórzy, nigdy się nie zmienia. Wojny, która po wielu latach spokojnej egzystencji, dotarła i do Krypty, upominając się o należną jej ofiarę.
Blaine Kelly był taką ofiarą. Przez długi czas myślał o sobie w jej kategoriach. Potem okazało się, że wszystko, czego skryta w schronach ludzkość wyrzekła się: różnorodność, zmienność, nieprzewidywalność, przygoda i esencja ludzkiego życia - pełnego życia samego w sobie - zauroczyło go i bezpowrotnie skradło jego serce. Jasne, robił złe rzeczy. Po tym wszystkim nikt nie zachowałby nieskazitelności, zaś jego szaleństwo nie tylko już tliło się gdzieś w głębi jego mrocznej duszy, lecz płonęło żywym, buchającym ku nieskończonemu niebu płomieniem. Wszystko to, co zrobił, czego dokonał, co przyjął, równoważyło na swój sposób zło, które wyrządził po drodze.
Raz jeszcze, ostatni raz, obiecywał sobie Blaine, miał zamiar zachwiać tą równowagą. Następnie przestanie się mieszać i odejdzie. Odejdzie gdzieś, gdzie nikt nie będzie wiedział, kim jest i zacznie od nowa.
Zacznie wszystko od nowa.
Sięgnął do przewieszonej przez pas skórzanej kabury. Wciąż trzymał w niej swojego wiernego przyjaciela. Kolt 6520 – ten sam, który Nadzorca Jacoren wręczył mu osobiście jako wyposażenie misji o kryptonimie „hydroprocesor”.
Blaine Kelly odpiął jednym palcem zatrzask na pasku. Sięgnął prawą dłonią po pistolet i mierząc nim, wpatrywał się przez moment na mieniącą się w świetle na plecach starca trzynastkę.
Potem wypalił.
Echo strzału niosło się z niepokojem pośród skalnych ścian i sklepień. Lecz umysł Blaina pozostawał spokojny. Misja została zakończona.