— Boi się was… — uśmiechnął się Dean. — On zawsze był bardzo ostrożny.
— Gdybyż to tylko była ostrożność… — westchnął Horsedealer.
— Co pan ma na myśli, profesorze?
— Nic nie wiem… Obawiam się jednak, czy zbytnio nie ufamy Morganowi. Bernard Przyrzekł mu całkowite rozwiązanie grup Nieugiętych i złożenie broni w dyrekcji policji do godz. 16.00.
— I dlatego chce pan już wracać?
— Nie wiem, czy nie powinniśmy odlecieć jeszcze dziś wieczorem.
Obawy Horsedealera wydały się Deanowi przesadzone. Przecież w Celestii przebiega wszystko tak, jak postanowiono.
— Porozmawiam dziś wieczorem przez radio z Bernardem. Jeśli istotnie sytuacja będzie wymagać naszej obecności — polecimy. Nie przypuszczam jednak, aby było to konieczne. Niech się pan, profesorze, niczym nie przejmuje i przede wszystkim pilnuje swego zdrowia. To najważniejsze!
— No, ostatecznie… niech tam… — zdecydował po chwili wahania Horsedealer. — Wieczorem porozmawiamy przez radio z Malletem i Krukiem. A teraz niech pan nie marnuje czasu. David i Green pewnie czekają na pana.
Dean i Suzy nie zastali już nikogo w centrali pilota.
— Czy pani wie, dokąd mieli pójść? — zmartwił się Dean. — Pan Kalina obiecał mi pokazać zdjęcia ze startu Astrobolidu.
— Zaraz zobaczymy, gdzie oni są — odparła z uśmiechem Suzy i odczepiła od swej bluzy nieduży, podobny do broszki krążek przypięty jakby dla ozdoby. Położyła go na dłoni. Snop światła z miniaturowego teleprojektora padł na pobliską ścianę i po chwili ukazało się na niej wnętrze jakiejś salki pełnej przezroczystych rur, cylindrów i kuł.
— Są w siódmej sekcji uniwerproduktorów. Zaraz się zgłoszą.
W tej samej chwili obraz na ścianie zakołysał się i jakby obrócił. Sploty przezroczystych przewodów przebiegły gdzieś z góry na dół i w kręgu światła ukazała się twarz Kaliny. Dean domyślił się, że Kalina musiał mieć podobną broszkę-projektor i pod wpływem jakiegoś sygnału wysłanego przez nadajnik Suzy urządzenie zaczęło działać.
— Właśnie miałem połączyć się z wami — usłyszeli nieco przytłumiony głos Kaliny. -Idziemy do biblioteki, aby obejrzeć budowę i start Astrobolidu. Nasi goście chcieli zobaczyć z bliska, jak przebiega produkcja żywności syntetycznej, więc wstąpiłem po drodze do siódmej sekcji, ale już wychodzimy.
— Zaraz będziemy w bibliotece! — zawołała Suzy. Przesunęła jakąś niewidoczną dźwigienkę przy krawędzi broszki i świetlny krąg zgasł raptownie.
Przypiąwszy broszkę do bluzy ruszyła ku drzwiom dźwigu.
Weszli do małej windy, która szybko pobiegła w dół zjeżdżając z VII na III pokład Astrobolidu.
Dean poczuł, że jakiś ogromny ciężar spada mu na plecy. Kolana ugięły się pod nim i gdyby nie silne ramię dziewczyny, niewątpliwie upadłby na podłogę.
— Przepraszam panią, ale co się tu dzieje? — wyszeptał z niepokojem. — Trudno się utrzymać na nogach.
— Jak to? Czyżbyście nie byli przyzwyczajeni do normalnego ciążenia? Teraz z kolei oczy Roche'a rozszerzyło zdziwienie.
— Normalnego? Pani mówi, że to jest normalne ciążenie?
— Tak. Na tym pokładzie, który jest oddalony o 200 m od osi wirowania naszego statku, panuje przyśpieszenie 10m/sek.2, czyli bardzo zbliżone do ziemskiego.
— To znaczy dokładnie dwa razy większe niż nasze normalne na 13 poziomie. I pani to znosi bez trudu?
— Przecież to normalne, ziemskie ciążenie — odparła śmiejąc się Suzy. — Nikt z nas tego nie odczuwa. Oprzyj się o mnie i chodź.do biblioteki — dorzuciła widząc, z. jakim wysiłkiem porusza się Roche. — Tam są fotele, więc odpoczniesz.
— Ależ dam sobie radę — odparł z zażenowaniem. On, który uchodził w Celestii za dobrego sportowca, który popisywał się siłą i zręcznością w gronie kolegów i koleżanek, tutaj czuł upokorzenie. A więc ta idąca obok niego dziewczyna, nawet niższa wzrostem i znacznie wątlejszej budowy niż Sokolski czy Kalina, przewyższa go znacznie siłą i ma prawo ofiarować mu pomoc jak schorowanemu starcowi lub maleńkiemu dziecku.
Ze spuszczonym wzrokiem postępował ciężko obok Suzy, która widząc przygnębienie gościa usiłowała go pocieszyć.
— Choć nie jestem tu autorytetem, ale wydaje mi się, że można stopniowo wprowadzić i na Celestii normalne, ziemskie przyśpieszenie. Przypuszczam, że organizm ludzki w ciągu kilku czy kilkunastu lat przystosuje się do nowych, a właściwie normalnych warunków.
Mlecznobiała tafla drzwi rozsunęła się bezszelestnie. Znaleźli się w długiej, jasno oświetlonej sali. Roche rozglądał się, zapominając o niedawnych perypetiach. Wśród rzeźb i malowideł zdobiących ściany biblioteki rozmieszczonych było kilkadziesiąt niedużych szafek z pulpitami i szereg wygodnych foteli.
— Nie ma ich jeszcze — stwierdziła Suzy i siadając wygodnie w głębokim fotelu zaprosiła Deana ruchem ręki, aby poszedł w jej ślady.
— Jaka piękna sala! Tyle obrazów, rzeźb… — zachwycał się Roche.
Zgiełk podniesionych głosów wtargnął znienacka w ciszę biblioteki. Dean i Suzy spojrzeli ku drzwiom i naraz oboje wybuchnęli niepohamowanym śmiechem.
W progu stał Kalina uginając się pod ciężarem uwieszonych u obu jego ramion gości.
— Nie! Nie, już nie mogę! Gdzie tu fotel? — stękał Green ciężko dysząc.
— To nie dla nas. Jak wy tu możecie żyć? — wtórował mu cienko David.
Suzy zerwała się z miejsca i krztusząc się ze śmiechu podbiegła do Greena. Również Dean podniósł się z wysiłkiem z fotela i podszedł do przybyłych. Odczuwał jakieś podświadome zadowolenie, że tamci dwaj jeszcze silniej niż on zareagowali na wzrost przyśpieszenia.
— Widzę, że ziemskie ciążenie nie bardzo panu odpowiada — rzekł z przekąsem do pulchnego Davida pomagając mu dowlec się do najbliższego fotela.
— Daj mi pan spokój. Łatwo mówić, gdy się ma takie bicepsy. A mówiłem, że nas tu urządzą… — dorzucił szeptem i opadł ciężko na fotel.
— Wszystko tu u państwa takie super… — podjął Green, któremu miękkie poduszki fotela przywróciły szybko dobry humor. — Nawet ciążenie u was super. Ale może tak mógłby pan choćby na czas naszej wizyty zrobić coś z tym superciążeniem?
— Owszem — odrzekł Kalina. — Pomyślałem już o tym i gdy będziecie stąd wychodzili, zmniejszę na chwilę prędkość rotacji naszego statku.
— A, to świetnie — ucieszył się Green i zapominając zupełnie o niedawnych przygodach zapytał: — Więc to jest wasza biblioteka? A gdzie książki?
— Na Ziemi już tylko w niewielkim stopniu korzysta się z dawnego sposobu wydawania książek. Tyle obecnie ukazuje się dzieł, że świat musiałby się zamienić w jedną wielką bibliotekę. Poza jakimiś specjalnymi, bibliofilskimi wydaniami, książki produkuje się dziś w formie taśm.
Kalina podszedł do jednej z szaf i nacisnął kilka guzików. Po chwili wrócił Jzymając w palcach centymetrowej wielkości szpuleczkę.
To jest książka? — nie mógł się nadziwić wydawca.
Książka — potwierdził Wład. — I to niemała. Blisko dwa tysiące stron dawnego druku. Właściwie już w XX wieku zaczęto tworzyć tego typu biblioteki, fotografując ważniejsze teksty. Sposób ten upowszechnił się i w ciągu czterech wieków tak się udoskonalił że taśma wyparła stopniowo dawną książkę.
— Duża jest ta biblioteka?
— W tej chwili liczy sześć milionów szpulek, ale liczba ich stale wzrasta.
— Jak to wzrasta? Mnożą się? — zaśmiał się Green.
— Mnożą. Oczywiście, nie same. Otrzymujemy drogą radiową nowe wydania, poza tym korzystamy z wielkich bibliotek ziemskich, które na zamówienie tą samą drogą przesyłają nam potrzebne dzieła.
— Widzę, że te wasze szpulki są bardzo dobrym pomysłem. Ale jak taki drobiazg czytać?
— Służą do tego celu aparaty zwane fotolektorami — wyjaśniła Suzy. — Takie fotolektory znajdują się nie tylko w każdym domu, lecz również w parkach, na plażach, w pojazdach komunikacyjnych. Z ich pomocą można bądź czytać teksty jakby przez dawny mikroskop, bądź rzucać obraz na większy ekran, jak również zmieniać znaki na dźwięki.
— Na dźwięki? — nie mógł zrozumieć David.