Литмир - Электронная Библиотека

— Sytuacja jest poważna. Morgan ogłosił się prezydentem i obsadził górne poziomy. Mellon i Dalton przeszli na jego stronę. Cóż pan na to powie? — zwrócił si? z sarkazmem do Davida.

— Ja?… Ja… w tym udziału nie brałem.

— To się jeszcze okaże. Sądzę, że panowie Green i David powinni skorzystać na razie z gościny, naszych nowych przyjaciół i poczekać w Astrobolidzie na wyjaśnienie sytuacji. Czy zgadza się pan ze mną, panie David?

Dayid ochłonął już jednak nieco z pierwszego wrażenia.

— To zależy od prezydenta Kruka — odparł wymijająco. — W tej ciężkiej chwili stawiam swoją osobę całkowicie do jego dyspozycji.

— Kruk jest tego samego zdania co ja.

— Wobec tego zostaję z Greenem.

— Ze mną? — wydawca spojrzał na Davida niechętnie. — Ja wracam do Celestii. Wasza sprawa jest moją sprawą — zwrócił się do Horsedealera.

Horsedealer spojrzał przenikliwie w oczy Greena. — Czy pan jest tego pewny? Ale wydawcy bynajmniej nie speszyły te słowa.

— Cóż — powiedział wzruszając ramionami. — Nie mam innego sposobu przekonania pana o tym, jak… tam, w Celestii, w walce…

Horsedealer zastanawiał się krótką chwilę.

— Powiedzmy, że wierzę panu — odrzekł nieco mniej oschle. — Podtrzymuję jednak nadal swą propozycję, by pan został w Astrobolidzie. W tak ciężkiej chwili słuszne będzie mieć tu kogoś, kto choć trochę zasługuje na zaufanie — tu spojrzał wymownie na Davida.

— Przyjmuję tę propozycję warunkowo — odparł Green. — Będę uważał za swój obowiązek, jeśli sytuacja wzięłaby niebezpieczny obrót…

— O pańskich zadaniach chciałbym porozmawiać z panem osobno — przerwał mu filozof unosząc nieznacznie dłoń. — Chyba mnie pan rozumie?

Green skinął głową.

W tej samej chwili otwarły się drzwi prowadzące do centrali radiowej i ukazała się w nich Rita.

— Profesorze Horsedealer! Bernard Kruk prosi cię, abyś natychmiast wystartował. Wasi przeciwnicy użyli gazów. Kruk i Mallet chcą przekazać kierownictwo rządu w twoje ręce. Każda chwila jest droga!…

Nieugięci

W ciągu sześciu godzin, które upłynęły od chwili powrotu Horsedealera i Roche'a z Astrobolidu, sytuacja w Celestii nie uległa większym zmianom. Bojówkom Morgana, operującym środkami chemicznymi i dużą ilością broni, udało się opanować górne, słabo zaludnione poziomy. Linia walki utrzymywała się już od dłuższego czasu na 42 poziomie, gdzie umocnili się Nieugięci gromadząc siły do przeciwuderzenia. Na dolnych poziomach panował względny spokój, nie licząc sporadycznych starć z grasującymi gdzieniegdzie bandami.

Liczba ofiar rosła nieustannie. Doktor Bradley miał pełne ręce roboty niosąc pomoc dziesiątkom rannych, poparzonych i zatrutych gazami ludzi. W luksusowych separatkach szpitala, które jeszcze niedawno dostępne były tylko dla najbardziej uprzywilejowanych mieszkańców Celestii, leżeli obok siebie na rozłożonych pod ścianami materacach mężczyźni, kobiety i dzieci, biali i czarni.

Stary lekarz jakby się odrodził. Już w pierwszej godzinie walki otworzył szeroko a wszystkich drzwi szpitala, ściągając jednocześnie do pracy syna Arnolda i chudego, gburowatego doktora Rotha. W poplamionym krwią kitlu pracował bez wytchnienia niosąc ulgę cierpiącym nie tylko swą wiedzą medyczną, ale również krzepiącym słowem i ciepłem uśmiechu. Tylko w miarę jak rósł stos pustych flakonów i ampułek — na twarzy starca pojawiał się coraz częściej cień niepokoju.

A ofiar napływało coraz więcej. Nie byli to już jednak ludzie ranni, poparzeni lub zatruci gazem. Bradley stwierdził, że prawie wszyscy oni ulegli zatruciu jakąś substancją, która dostała się do organizmu przez przewód pokarmowy. Wkrótce też wykrył przyczynę zatruć.

— Morgan wprowadził do przewodów wodnych jakieś trujące związki — składał lekarz telefoniczny meldunek Horsedealerowi.

Sytuacja była tym groźniejsza, że morganowcy używali w walce na poziomie 42 jakiegoś nowego, bardzo niebezpiecznego gazu bojowego o dwojakim działaniu: zapalającym i trującym. Jego składu chemicznego niestety nie udało się określić. Stwierdzono tylko, że jest bardzo ciężki i ściele się cienką warstwą tuż nad podłogą. Jest też niemal przezroczysty jak powietrze i jego obecności wzrokiem nie można zauważyć. Jeśli na teren objęty jego zasięgiem wejdzie człowiek, gaz się zapala i około półmetrowej wysokości płomień ogarnia cała powierzchnię podłogi. Widocznie temperatura zapłonu gazu jest wyższa niż temperatura powietrza w Celestii, ale niższa od temperatury ludzkiego ciała. Co gorsza, efekt nie ogranicza się do poparzenia. Produkt spalania tego gazu jest silnie trujący.

— Kto mógł wynaleźć ten gaz i po co? — zastanawiał się Roche. — Jak doszło do wyprodukowania takiego świństwa? Zakłady chemiczne Morgana? Nie wiem, kto tam byłby do tego zdolny. Przecież to wymagało doskonałych fachowców. Jak taki uczony mógł nad tym się głowić, skoro wiedział, że Morgan nie sprzeda tego, powiedzmy, Mellonowi dla zwalczania plagi królików na jego plantacjach, bo do takiego celu wystarczą mniej skomplikowane, a więc tańsze środki. Chyba jasne było, że gaz ten przygotowywany jest przeciw ludziom. A więc przeciw komu to Morgan szykował?

Horsedealer podniósł wzrok na astronoma.

— Może to nie Morgan wyprodukował ten gaz…

— Myśli pan, że Summerson? — zdziwił się Kruk.

— Może w ogóle nie produkowano go w Celestii…

— To znaczy?

Chwilową ciszę przerwał szmer.

W rozsuniętym tajnym przejściu do centrali pojawił się Schneeberg.

— Ber! Green chce z tobą rozmawiać.

Ostatnie dni bardzo zbliżyły dawnego naukowego doradcę Summersona do Nieugiętych. Niemały wpływ miała tu przyjaźń z Krukiem i kilkakrotne dłuższe rozmowy z Malletem. Wiele też spraw, w miarę poznawania materiałów archiwalnych, nabrało dla fizyka nowego sensu. Nigdy zresztą Schneeberg nie pochwalał metod rządzenia Summersona i pełnił funkcję jego doradcy tylko dlatego, że samowładczy prezydent Celestii lubił otaczać się wybitnymi naukowcami.

Teraz, po wybuchu nowych walk, zajął się samorzutnie obsługą centrali prezydenckiej. Do jego też zadań należało utrzymywanie ścisłej łączności z Astrobolidem.

Kruk niedługo przebywał w centrali.

— Przedstawiłem Greenowi sytuację. Nie ma jednak wielkich nadziei, aby przybysze z Ziemi pomogli nam w walce z Morganem. Są tam duże różnice zdań co do tego, czy wolno im mieszać się w nasze sprawy.

— Łatwo im teoretyzować, gdy tymczasem tu giną ludzie — stwierdził Dean tonem pełnym goryczy.

— Gdyby choć wprowadzili do walki,metalowego diabła” — westchnął Smith. — Dla niego gaz…

— A ja wam mówię, że to Green kręci — przerwał Mallet. — Zdaje się jednak, że źle zrobiliśmy, zostawiając tych dwóch w Astrobolidzie.

— Nie zgadzam się z wami. Green robi, co może — zaprotestował Kruk. — Nie powiedziałem jeszcze wszystkiego. Kiedy Green dowiedział się, jak tragiczna jest sytuacja z bronią i maskami, natychmiast oświadczył, że może nam ofiarować 22 reflektory Green-Bolta, 60 elektrytów i 25 masek. Ma ukrytą broń.

— Gdzie? — zapytał krótko Horsedealer.

— W swym mieszkaniu pod podłogą.

— Może to taka broń, jak w tych 14 skrzyniach od Morgana? — wtrącił Smith. Po ucieczce Daltona, gdy Cornick nakazał otwarcie złożonych w dyrekcji policji skrzyń, okazało się, że zawierają one nie broń, lecz stare żelastwo. Było to jeszcze jednym dowodem, że pucz przygotowany był bardzo skrupulatnie.

— Co do tego nie ma obawy — zaoponował Bernard. — Po co Green miałby nas oszukiwać?

— Wezmę trzech ludzi i pójdę tam sam — rzekł Mallet wstając z fotela.

— Masz tu klucz liczbowy otwierający skrytkę — Bernard podał Johnowi kartkę z zanotowanymi cyframi, podanymi mu przez Greena drogą radiową.

W kilka minut po wyjściu Malleta potężna detonacja zatrzęsła ścianami. Zaraz potem druga i trzecia — najsilniejsza. Bernard ujął słuchawkę telefonu.

— Z Lettem Cornickiem… Tu Kruk. Nie ma go? Czy wiecie, co się stało? No właśnie… Jeśli możecie, zawiadomcie Cornicka, że dostanie broń: Green-Bolty, elektryty, a przede wszystkim maski. Dwadzieścia pięć sztuk! Musicie za wszelką cenę dowiedzieć się, jaka jest przyczyna detonacji. Dacie mi znać telefonicznie.

93
{"b":"247841","o":1}