Литмир - Электронная Библиотека

Dla Roche'a ostatnie godziny były nieprzerwanym pasmem oszałamiających wrażeń. To co dotąd zobaczył i usłyszał, przyprawiało niemal o zawrót głowy. On jeden spośród całej czwórki Celestian posiadł dostatecznie szeroką wiedzę matematyczną i przyrodniczą, aby w pełni ocenić, jak ogromnego skoku dokonała ludzkość w nauce i technice w ciągu czterech wieków. Niemal wszystko, czego już się dowiedział, wprowadzało rewolucyjne zmiany w jego poglądach naukowych.

Słuchał teraz z najwyższym zainteresowaniem wyjaśnień Kaliny dotyczących napędu przybyłego z Ziemi statku międzygwiezdnego.

— W dawnych silnikach Celestii czy silniku waszego pojazdu rakietowego przyśpieszanie wyrzucanej materii przebiega wewnątrz rakiety w komorze spalania pod działaniem wysokich temperatur. Silnik Astrobolidu opiera się na zupełnie odmiennej zasadzie. Nie ma tu żadnej komory spalania ani dysz. Cały proces przyspieszania jonów sztucznego pierwiastka aroternu odbywa się na zewnątrz statku, na jego powierzchni, a ściślej — tuż nad powierzchnią. Może to wydaje się wam niezrozumiałe, ale przecież zasada działania silnika odrzutowego nie uległa w niczym zmianie. Powiem więcej: zasada ta znajduje tu zastosowanie jakby w czystej postaci. Dawne termiczne metody przyspieszania materii drogą wykorzystania energii chemicznej wydają się dziś absurdem.

— Skąd więc wasz silnik czerpie energię i jak ją przetwarza? — zapytał Dean.

— Otóż to. W tym widać najlepiej osiągnięty postęp — podchwycił młody uczony z wyraźnym odcieniem dumy. — Po pierwsze: wyzwalamy energię odpowiadającą masie spoczynkowej niemal w 60 procentach, gdy w połowie XX wieku najwyższy stopień wyzwalania energii jądrowej, występujący przy syntezie helu w bombie wodorowej, nie przekraczał 0,75 procenta masy. Po drugie: potrafimy zamienić tę energię bezpośrednio w energię elektryczną. Po trzecie: wielkiemu uproszczeniu uległa zasada nadawania ogromnych przyśpieszeń cząstkom w polu magnetycznym. Dawne cyklotrony, synchrotrony i betatrony wydają się dziś dziecinną zabawką. Astrobolid wytwarza pole elektromagnetyczne o ogromnej sile, w którym przyśpieszone zostają jony aroternu, a następnie odrzucane w jednym kierunku z prędkością blisko 6200 km/sek.

— A skąd bierzecie paliwo… chciałem powiedzieć: ciało pośredniczące, no, ten arotern? — jąkał się Green wytrącony zupełnie z równowagi.

— Bezpośrednio z powierzchni Astrobolidu. W czasie pracy silnika z zewnętrznej warstwy powłoki Astrobolidu odrywają się nieustannie pojedyncze atomy. Pozbawione większości elektronów, już jako jony zostają przyśpieszone do tej ogromnej prędkości. Proces ten przebiega pasmami przesuwającymi się po całej powierzchni statku. W ten sposób Astrobolid jak gdyby nieustannie zrzucał z siebie coraz to nowe warstwy powłoki, przy czym w chwili startu masa odrzucanej materii przekraczała znacznie dwie tony na sekundę.

— Dwie tony?

— Obecnie, przed zatrzymaniem się Astrobolidu obok Celestii, ubytek masy wynosił w przybliżeniu już tylko 90 kg na sekundę, gdyż masa naszego statku zmalała 25 razy.

— To aż tyle kosztowało państwa spotkanie z Celestia? — zaciekawił się Green.

— Nie. Najwięcej masy utraciliśmy w czasie startu, bo aż l 040 000 ton, teraz zaś tylko nieco ponad 200 000 ton. Astrobolid zużywa cztery piąte swej masy dla osiągnięcia prędkości 10 000 km/sek. Obecnie waga jego wynosi 52 000 ton.

W oczach Davida pojawiły się ironiczne błyski.

— No, to jeśli będziecie nadal tak szastać waszymi zapasami, niewiele w końcu zostanie z waszego statku.

— Nie więcej jak 2000 ton — odparł uśmiechając się Kalina. — Wystarczy, by zbudować w układzie planetarnym Proximy Centauri z pierwszej lepszej planetoidy lub większego meteorytu nowy Astrobolid.

— Z planetoidy? Co to takiego? — zdziwił się Green.

— Są to niewielkie planetki krążące wokół Słońca. Możliwe, że spotkamy je również w układzie Proximy.

— Więc twierdzi pan, że wasz statek nie był budowany na Ziemi, lecz gdzieś w przestworzach, na małej planetce?

— Celestia również nie była budowana na Ziemi — wtrąciła towarzysząca gościom Rita. -Tylko z zupełnie innych powodów…

— Celestia? Więc nasz świat też zbudowano z jakiejś planetki?

— Nie — odrzekł Kalina. — Celestia była sama sztucznym księżycem. Sztuczną planetką krążącą wokół Ziemi, takim, jak wy to mówicie, „Towarzyszem Ziemi” — dorzucił dla wyjaśnienia domyślając się z wyrazu twarzy gości, że określenie „sztuczny księżyc” jest dla nich obce.

— Z czego więc zbudowana była Celestia? — nie mógł zrozumieć Green.

— Poszczególne jej części były wyprodukowane na Ziemi, a następnie zaopatrzone w silniki rakietowe i wystrzelone w przestrzeń w ten sposób, że osiągnąwszy w odległości 43 000 km od środka Ziemi prędkość około 3,2 km/sek. poczęły ją okrążać raz na dobę zgodnie z jej ruchem.

Czas lotu poszczególnych rakiet obliczano tak, aby przybywały one w jeden określony punkt orbity przyszłego sztucznego księżyca. Oczywiście nie zawsze się to udawało, ale poszczególne elementy ściągane były na jedno miejsce przez pilotów małych rakiet. Tam z tych części zmontowano wielki pierścień, zwieziono urządzenia, maszyny…

— To Celestia była pierwotnie pierścieniem?

— W ten sposób dość często budowano większe sztuczne księżyce.

— Więc było ich więcej?

— Z chwilą rozpoczęcia budowy Celestii istniały już trzy duże bazy kosmiczne okrążające Ziemię na różnych wysokościach, nie licząc kilkudziesięciu maleńkich sztucznych satelitów, służących do nadawania programów telewizyjnych i badań naukowych.

Dean chciał o coś zapytać, gdy niespodziewanie uczuł, że ktoś dotyka jego ramienia. Za nim stała młoda Mulatka, którą zauważył już w czasie obiadu.

— Nazywasz się Dean Roche? — zapytała.

— Tak.

— Horsedealer cię prosi — powiedziała dziewczyna podążając ku windzie.

— Nie przedstawiłam ci się — powiedziała dziewczyna, gdy w chwilę później wychodzili z windy. — Jestem Suzy Brown.

— Brown?

— Cóż cię tak zaskoczyło?

— Pani ma nazwisko bardzo rozpowszechnione w Celestii… Moja narzeczona nazywa się Daisy Brown…

— Nic nie wiadomo — zaśmiała się Suzy. — Może okaże się, że jestem krewną twojej dziewczyny…

Tymczasem podeszli do niewielkich drzwi z na wpół przezroczystego tworzywa, które same otwarły się przed nimi bezszelestnie.

Na wprost drzwi, za przezroczystą taflą siedział pogrążony aż po szyję w jakimś niebieskim płynie Horsedealer. Ciało jego oplatały przewody i długie pełne przyssawek rurki, poruszające się chwilami jak macki żywego potwora. Czaszkę filozofa okrywał wielki, podobny do dzwonu hełm połączony grubym kablem z lśniącą kulą pod sufitem.

Spostrzegłszy Roche'a Horsedealer uśmiechnął się i rzekł:

— Jak pan widzi, chcą mnie tu trochę podreperować…

Chociaż rozdzielała ich gruba szyba, Dean był przekonany, że głos filozofa biegnie nie osłabiony niczym wprost ku niemu.

— Czuje się pan dobrze? — zapytał astronom ochłonąwszy nieco z wrażenia.

— W tej chwili — świetnie. Ale przed godziną było już ze mną bardzo kiepsko. W Celestii chyba byłby to już koniec… Umilkł i zamyślił się.

— Czy będzie mógł pan wrócić z nami do Celestii? — zaniepokoił się Dean.

— Właśnie dlatego chciałem zobaczyć się jak najprędzej z panem.

— Nasi lekarze radzą, aby profesor Horsedealer pozostał u nas na dłuższej kuracji — wtrąciła Suzy.

— Doktor Summerbrock mówi, że w ciągu trzech tygodni może przywrócić mi młodość… -dorzucił filozof.

— Młodość?… Czyż to możliwe?

— Ten świat, który nas tu otacza, jest tak niezwykły, że gotów jestem wierzyć w cuda. Ale pozostać tu nie mogę. Najbliższe tygodnie mogą być decydujące dla przyszłości Celestii.

— Czyżby sytuacja uległa zmianie? Morgan miał przecież…

— Piętnaście minut temu nadeszła wiadomość, że Morgan objął oficjalnie stanowisko wiceprezydenta.

— A więc w porządku.

— Niezupełnie. Co prawda Morgan rozwiązał swe bojówki i przesłał 14 skrzyń z bronią do dyrekcji policji, ale zastrzegł, że skrzynie te mają być złożone w gabinecie Daltona i pozostać tam tak długo, dopóki ostatnia grupa Nieugiętych nie odda broni.

90
{"b":"247841","o":1}