Литмир - Электронная Библиотека

Czyimś pośpiesznym krokom zawtórował stuk otwieranych drzwi i snop jasnego światła wpadł z korytarza do wnętrza.

W otworze niskich drzwi ukazała się głowa.

— Jest tu kto? — zapytał mocny glos. Filozof przetarł oczy. Pośpiesznie, jak gdyby w obawie, że się spóźni, zawołał:

— Stephen! Stephen Brown postąpił parę kroków.

— Nareszcie! — odetchnął z ulgą. — Szukaliśmy cię wszędzie już od wczoraj. Leżałeś tu ze 20 godzin. Dopiero Bili powiedział, że widzieli, jak spadłeś ze schodów, i że gdzieś ci? tu położono. Ale miejsca dokładnie nie pamiętał. Jest ciężko ranny… Nie wiadomo, czy wyżyje. Nie było mowy, aby szukał z nami. Szukaliśmy chyba ze dwie godziny. I dopiero tu… No, to się Johnny ucieszy! Ale, ale, muszę dać znać chłopcom, żeby przerwali poszukiwania i przynieśli nosze.

To mówiąc Stephen wyskoczył na korytarz i zagwizdał w umówiony sposób. Po chwili kilku powstańców było już przy nim. Powiedziawszy każdemu, gdzie i co ma robić, z jednym z nich powrócił do filozofa.

— Masz, wypij wina, to cię wzmocni — powiedział przysuwając szyjkę płaskiej, niedużej butelki do ust chorego. — Czy jesteś mocno potłuczony?

Horsedealer przez cały czas uśmiechał się do przybyłych jak dziecko, które spotkała wielka radość.

— Mam stłuczone ramię. W głowie mi się kręci… Nie mogłem iść… Ale to głupstwo. Już jestem z wami. Powiedzcie, co się dzieje w Celestii? Czy nasi trzymają się? Przecież ja nic nie wiem.

— Jesteśmy górą! — w głosie Stephena brzmiała radosna nuta triumfu. — Summerson i Godston aresztowani, Kuhn i Harrimann także pod kluczem. Kruk ogłosił się prezydentem.

— Bernard Kruk?

— Właśnie on. Zajął tajną centralę prezydencką. Summersonowi nawet do głowy nie przyszło… Cały czas porozumiewał się z tej centrali z nami, to znaczy z Cornickiem — poprawił się.

— Kto? Summerson? — Horsedealer nic już nie rozumiał.

— Ależ mówię, że Kruk — sprostował Stephen. — Potem jeszcze dołączył do niego Green, to znaczy do Kruka, i bojówki Agro uderzyły razem z nami na policję. Tymczasem Kruk, Green i Johnny schwytali Summersona.

— Czy walki z policją jeszcze trwają?

— Już dawno po wszystkim. Dyrekcja jest w naszych rękach. Jak już mówiłem, z pomocą przyszli nam ludzie Agro. Przyłączyli się do nas z doskonałym uzbrojeniem. To bardzo ważne, bo z bronią było kiepsko. Właściwie z całym Sialem poszło łatwiej niż myśleliśmy. Nie mogli użyć Green-Boltów, bo Kruk wyłączył reaktor. Policja zupełnie straciła głowę…

Stephen zamyślił się.

— To, że diabeł jest z nami, dużo pomogło.

— Diabeł? — zdziwił się niepomiernie filozof.

— Co? Więc ty nic nie wiesz?

— To nasz diabeł — wtrącił się do rozmowy stojący obok chudy wyrostek. — Przyleciał stamtąd — pokazał ręką w dół. — Ani gazy, ani elektryty nic mu nie mogą zrobić. A jaki okropnie mądry…

Horsedealer czuł zamęt w głowie.

— Jaki diabeł? — zniecierpliwił się.

— A od tamtych, z Towarzysza Słońca, których Summerson chciał zniszczyć miotaczem. Filozof nic już nie rozumiał. A więc rzeczywiście przyleciała jakaś rakieta? Ale skąd diabły? To absurd!

— Kto przyleciał z Towarzysza Słońca? Chyba ludzie?

Stephen zastanowił się. Sprawa ludzi, których nie widział na oczy, chociaż słyszał o nich już niemało niezwykłych opowiadań, była dla niego wciąż jeszcze abstrakcją.

— No tak. Niby ludzie. Mądrzy ludzie. Tylko że do nas przysłali jakiegoś diabła na pięciu nogach.

Filozof zrozumiał, że od Browna nie dowie się wiele więcej.

— Nieście mnie do Malleta.

Brown nie zastał Malleta w dyrekcji policji. Okazało się, że Johnny wezwany został na naradę do nowego prezydenta i prosił, aby go natychmiast zawiadomić, jeśli Horsedealer będzie odnaleziony.

— Kruk tworzy nowy rząd — oświadczył Cornick witając się serdecznie z leżącym na noszach filozofem — i chcemy, abyś ty tam był koniecznie. Inaczej Kruka obsiada i nic się w świecie nie zmieni na lepsze…

Horsedealer uniósł nieco głowę i wpatrując się z niepokojem w twarz Letta zapytał:

— Czy to prawda, że przybył ktoś z Towarzysza Słońca?

— Jeszcze nie.

— Nie… — oczy Horsedealera przygasły.

— Green jest zdania, że najpierw powinien polecieć tam ktoś od nas.

— Tam polecieć? — filozof zmarszczył brwi. — Nie rozumiem. Przecież odległość…

— Odległość jest nieduża — przerwał Cornick. — Jakieś 500 kilometrów. Rakieta znajduje się wewnątrz strefy dezintegracji.

— Rakieta?! A mówiłeś, że nikt nie przybył?

— No, bo z ludzi nikt nie przybył. Jest tylko „metalowy diabeł”.

Nim Horsedealer zdążył zadać nowe pytanie, do Cornicka podeszła czarnooka dziewczyna wzywając go do telefonu. Wrócił wkrótce podniecony i dobrej myśli.

— Dzwonił Williams. Mamy cię zaraz dostarczyć na 18 poziom. Bradley czeka. Już powołano nowy rząd. Kruk chce cię prosić, abyś został jego pierwszym doradcą. To już dobrze. Bardzo dobrze.

Uniesiono nosze z ziemi i ruszono ku windzie.

— Czy Johnny wszedł do rządu? — zapytał chory.

— Tak. Powołano nowe ministerstwo — odrzekł Cornick idąc obok noszy. — Ma się ono zajmować różnymi sprawami ważnymi dla nas — „szarych”. No i również dla Murzynów. Chodzi o to, aby „sprawiedliwcy” nie pozwalali sobie za wiele.

— A inne stanowiska?

— Dean Roche, przyjaciel Kruka, został ministrem ochrony zewnętrznej. To porządny chłopak.

— Dobrze. A dalej?

— Mellon ma być od gospodarki, Loch został jego zastępcą. Utworzono poza tym jeszcze jedną, nową funkcję — wiceprezydenta. Po dłuższych targach został nim David.

— David? — Horsedealer skrzywił się niechętnie.

— Sekretarzem prezydenta jest po staremu Williams.

— A Green?

— Green nie chciał być żadnym ministrem, choć go Kruk namawiał. Powiedział, że wystarczy mu funkcja drugiego doradcy prezydenta. Trzecim doradcą jest Schneeberg.

— Mówisz, że Green nie chciał przyjąć żadnego kierowniczego stanowiska?

— Tak.

— To ciekawe… Filozof zamyślił się.

Weszli do windy. Lett nacisnął guzik.

— Czy wyznaczono nowego dyrektora policji? — zapytał Horsedealer.

— Z tym to najtrudniejsza sprawa. Najpierw Mellon wysunął Locha, ale się Kruk, Mallet, a nawet Green nie zgodzili. Johnny chciał, aby był Smith, ale Mellon i David sprzeciwili się. Green wysunął Daltona. Kruk już się zgodził, ale Johnny stawia twardo sprawę, że musi to być ktoś, kto nie będzie zależał od nikogo. I że policję trzeba werbować od nowa.

— Ma rację. To bardzo ważne.

— Zdaje się jednak, że przepchają Daltona albo ostatecznie Williams zostanie dyrektorem. W tej chwili zresztą kieruje on strażą prezydencką.

— Co to za straż? Czy są tam nasi chłopcy?

— Jest paru. Ale najwięcej od Greena i z dawnej policji. Wyszli z windy na skwer otaczający siedzibę rządu.

— Bradley czeka w hallu — wyjaśnił Lett.

Przed głównym wejściem do apartamentów prezydenta pełniło wartę czterech uzbrojonych strażników.

— Do prezydenta Kruka — oznajmił Cornick podchodząc do strażników.

— Prezydent nikogo nie przyjmuje — odrzekł jeden ze strażników zagradzając sobą wejście.

— Przychodzimy z polecenia ministra Malleta. Musicie nas wpuścić! — zdenerwował się Lett.

— To się dopiero okaże. Nam może rozkazywać tylko pan Williams albo sam prezydent. Strażnik kiwnął na kolegę, aby go zastąpił, i znikł we drzwiach.

— A tego po co tu taszczycie? — zapytał pogardliwie drugi strażnik wskazując palcem na leżącego na noszach Horsedealera.

— Mili! Mógłbyś mówić z większym szacunkiem o pierwszym doradcy prezydenta! — zawołał Lett.

Strażnik podszedł bliżej do noszy. Obrzucił rozbawionym wzrokiem wynędzniałą postać filozofa, podarte, poplamione ubranie i nie goloną od wielu dni brodę chorego.

— Nie lubię głupich żartów. Nie będziecie tu ze mnie idioty robić. „Doradca prezydenta!” A może minister? Znam tego starego dobrze…

Letta ogarnęła wesołość. Już chciał sprowokować strażnika do dalszych niefortunnych wynurzeń, gdy drzwi rozwarły się bezszelestnie i stanął w nich Williams.

83
{"b":"247841","o":1}