Литмир - Электронная Библиотека

„Czego ten białyszczeniak chce ode mnie?” — pomyślał z lękiem.

— Masz iść za mną — powtórzył wyrostek i chwycił niewolnika za podarty rękaw bluzy, jakby się bał, że ten mu ucieknie.

Buck nie wiedział, jak ma postąpić. Nie był tchórzliwy, jednak jeszcze żywo dźwięczały mu w pamięci usłyszane przed kilkudziesięciu minutami słowa rozporządzenia prezydenta, powtarzane przez megafony całej Celestii. Rozporządzenia, w którym jakże często powtarzał się zwrot „kara śmierci”. Czy to nie zasadzka?

— No! — przynaglił chłopak ciągnąc Bucka za rękaw.

Z sytuacji nie było wyjścia. Usłuchanie białego wyrostka oznaczałoby, że łamie zarządzenie prezydenta, z drugiej zaś strony stawianie oporu mogło skończyć się tragicznie, zwłaszcza jeśliby chłopak wszczął alarm. Ociągając się Buck ruszył wolno za chłopcem.

Weszli w wąski, ciemny korytarzyk i po chwili stanęli przed jakimiś drzwiami. Wyrostek zapukał trzykrotnie. Za drzwiami rozległy się kroki. Zgrzyt zasuwy i w progu stanęła stara, przygarbiona kobieta.

Snop światła padł na przybyłych.

— Ach, to ty, Jack — poznała chłopca. — Chodźcie prędko, bo Lett już czeka. Otworzyła boczne drzwi, z których buchnął obłok gęstego, zadymionego powietrza.

W zastawionym skromnymi sprzętami pokoju siedziało przy stole trzech mężczyzn. W jednym z nich Buck poznał Cornicka i poczuł, jak ciężar niepokoju spada mu z piersi.

— Siadaj, stary — zwrócił się do niego monter wskazując krzesło. — Ty, Jack — powiedział do rudego wyrostka — musisz sprawdzić, czy policja pilnuje przedniego wyjścia na zewnątrz. Czy byłeś kiedyś w osi świata?

— Tam gdzie się naprawia różne części do siłowni?

— Tak — powiedział Lett. — Nad warsztatem znajduje się ubieralnia i śluza. Nie byłeś tam nigdy?

— Nie, tylko w warsztacie. Zanosiłem wujowi obiad, gdy czyszczono na górze jakieś części.

— Łatwo trafisz. Jeśli nikogo nie będzie, to rozejrzyj się dobrze po ubieralni, a zobaczysz takie okrągłe, grube drzwi do śluzy — tłumaczył monter. — Są podobno otwarte. Chodzi o to, że jeśli nikt nie będzie pilnował, to je zamknij i wracaj. Zrozumiałeś?

Chłopiec kiwnął głową.

— Aha, jeszcze jedno. Musisz dobrze uważać, aby cię tam policja nie nakryła. Najlepiej by było, gdybyś się wybrał z większą paczką chłopaków. Wszędzie się włóczycie, więc to nie zwróci uwagi. Kolegom nic nie mów, a drzwi zamknij przy okazji. No, jazda!

Chłopiec zniknął za drzwiami.

Cornick usiadł i przez chwilę wpatrywał się z napięciem w twarz Bucka, puszczając w milczeniu kłęby dymu tytoniowego. Wreszcie spuścił ciężką rękę na blat stołu i rzekł:

— Nie możemy już odkładać. Rozpoczynamy dziś w nocy. Czy twoi otrzymali już od Boba wszystkie części Green-Bolta? Murzyn skinął twierdząco głową.

— Przystąpcie natychmiast do montażu. Nie dajcie się zaskoczyć. Musimy ustalić dokładny plan.

— Co z Malletem i Horsedealerem? — zapytał Buck. — Bez nich będzie ciężko.

— Trudno. Nie można zwlekać, bo Summerson skoczy nam do gardła. Trzeba zaczynać! Murzyn poruszył się nerwowo na krześle.

Wszyscy patrzyli w milczeniu na Cornicka czekając dalszych wyjaśnień.

— Rozmawiałem przed chwilą z Bernardem Krukiem.

— Krukiem? Więc on żyje?

— Żyje. Policja albo nie wie o tym, albo celowo rozpuszcza plotki, że został zabity. Gdzie on się znajduje, tego sam nie wiem. Powiem wam tylko jedno: jest z nami. I co najważniejsze: zdaje się, że nie Summerson Kruka, lecz Kruk Summersona będzie miał w garści.

Jakby dla zilustrowania swych słów Cornick zacisnął pięść.

— Summersona w garści… — wargi Murzyna poruszyły się bezdźwięcznie.

— Ale do tego nie wystarczy już jeden czy drugi napad lub odbicie więźniów, jedno czy drugie przerwanie pracy w zakładach Frondy'ego, Handersona albo Kuhna — ciągnął dalej Cornick. — Musimy ruszyć wszyscy. To prawda, że może być dużo ofiar. Ale czy teraz jest inaczej? Zabito Harry'ego na 12 poziomie… Policja zamknęła Malleta, obu Millerów, Steye'a Browna, 12 innych naszych, nie licząc 22 czarnych, których aresztowali jeszcze wczoraj z rana. Wszyscy mają być straceni… Summerson straszy nas piekłem, ale z tego, co się teraz dzieje, widać, że on w Celestii chce nam takie piekło zrobić, że lepszego nie potrzeba.

— Oj, dobiera się do skóry nie tylko czarnym z dołu, lecz zdaje się, iż i z nami chce zrobić porządek — rzekł kiwając głową szpakowaty, przygarbiony tokarz. — Teraz się biorą do tych, co nie mają co do ust włożyć. Nową dzielnicę wyszykowali, dobroczyńcy, a jutro pokaże się, że to dzielnica białych niewolników.

— Dlatego nie można zwlekać. Jak się ruszą wszyscy razem — skończy się panowanie Summersona, a może i innych „sprawiedliwców” — zaakcentował Lett. — Wszyscy razem przeciw nim! Wtedy będą musieli ustąpić i ustanowić lepsze prawa. Dla wszystkich. I wam też będzie lepiej — dodał uśmiechając się szczerze do Bucka. — Przecież wszyscy muszą mieć ludzkie prawa.

— Ludzkie prawa — powtórzył jak echo Murzyn.

— Musimy się przygotować. Rozkaz inżyniera S. — ciągnął Lett. — Ty, stary, zbierzesz swoich. Trzeba będzie obsadzić każde przejście. Walka z policją nie będzie łatwa.

— Trochę się boję, czy damy sobie radę — wtrącił niepewnie Buck. — Nasi już od wielu lat nie bili się z policją. Niejeden może się nie odważyć…

— Twoja głowa, aby się odważyli — przerwał gniewnie Cornick. — Musisz wytłumaczyć swoim, że od tego zależy ich los. Gdy się ruszą wszyscy, zobaczysz, jak policja będzie zwiewała.

— A jeśli się nie uda?

— Musi się udać. Podobno Agro i Morgan tylko czekają, aby uderzyć na Summersona. Więc nie będą nam przeszkadzać. To też ważne. Trzeba tylko uważać, aby nikt nie wypaplał przed czasem. Zresztą na Celestii świat się nie kończy — powtórzył zdanie przed kilkudziesięciu minutami wypowiedziane przez Kruka. — Pomagają nam oni.

— O n i? — zdziwił się Murzyn i naraz, coś sobie przypominając, zapytał: — Czy… czy to prawda, co mówią, że diabły chcą napaść na Celestię?

— Kruk mówi, że oni nie chcą na nas napaść i że to nie diabły, lecz ludzie. Chociaż po prawdzie…

— Mówiłeś mu o tym diable, co nam życie uratował? — spytał słuchający dotąd w milczeniu elektromonter.

— Mówiłem. Zaraz w pierwszej rozmowie. Ale on powiedział, że chyba musiało mi się przywidzieć. Ja jednak widziałem wyraźnie diabła.

— Widział pan? — Buck spojrzał z osłupieniem na Cornicka. — Więc to prawda, co u nas mówią?

— Widziałem, i nie tylko to. Przecież, gdyby nie ten diabeł, już by żaden z nas trzech nie oglądał świata bożego. Ten drań Edgar Brown byłby nas powystrzelał jak króliki. Aż to „coś”, ten diabeł, jak nie skoczy na niego. Brown strzela, a diabeł nic, tylko się zakręcił, ogonem machnął i na niego. Ani drań zipnął, choć zdaje się, że tamten go nie dotknął. Podobno teraz kuruje się w szpitalu.

— Ale co się z diabłem stało?

— Nie wiem. Zniknął.

— No, a Kruk co na to?

— Powiedział, że zapyta ich, co to było. Ale też się bardzo dziwił.

— To on z nimi rozmawia?

— Tak przynajmniej mówił. Zapanowało milczenie.

— Czy to diabły, czy nie diabły — rzekł Cornick — w każdym razie nam pomogły. Jeśli jeszcze pomogą nam wziąć za łeb Summersona, to gotów jestem śpiewać im psalmy. Może lepszy porządek naprowadzą na tym świecie.

— Nie mów tak, Lett — wtrącił stary tokarz. — To grzech tak mówić.

— Grzech nie grzech. Nieraz sobie myślę, że wszystko to, co nam opowiada Summerson, jest właściwie wielkim kantem. On chyba wierzy tylko w swoją siłę. Może to dobry bóg dla Summersona i jego kompanii, ale nie dla nas.

— Co prawda, to prawda — przyznał z wahaniem oponent. — Ja się też tych diabłów nie boję… Ale to zawsze nieczysta siła.

— Co będziemy sobie teraz tym głowę zawracać — przerwał dyskusję elektrotechnik. — Mów, Lett, dalej, coś miał mówić.

— Nie ma co dużo gadać — przytaknął Cornick, — Najważniejsze, aby wszyscy wiedzieli, co mają robić na hasło. Czy wasi mają latarki elektryczne? — zwrócił się do Bucka.

72
{"b":"247841","o":1}