Литмир - Электронная Библиотека

— Może to i prawda. To pierścionek mojej córki, który ofiarowałem jej, gdy skończyła 16 lat. Chyba jednak ukradł.

Godston podał Summersonowi pierścionek, który prezydent włożył sobie na mały palec.

— Możesz już iść. Czekam na wiadomości. Po chwili jednak zawrócił Godstona:

— Czy znaleziono trupy wczorajszych zbiegów?

— Nie. Ale oni na pewno nie żyją. Najprawdopodobniej zginęli gdzieś w przestrzeni kosmicznej. Nie widzieli żadnej możliwości ratunku, a wewnątrz ich nie znaleziono. Więc chyba…

— A śluza obsadzona w dalszym ciągu?

— Nie. Rankiem kazałeś skoncentrować większe siły policji w pobliżu dyrekcji Agro, więc wycofa…

Chciał powiedzieć „wycofałem ich”, ale zauważywszy, że policzki Summersona zsiniały z wrażenia, poprawił się szybko na „wycofano”.

— Kto wycofał? — syknął prezydent.

— Jack Winter — wymienił nazwisko podwładnego pełniącego w tym czasie dyżur.

— Stopień?

— Starszy inspektor.

— Zdegradować do zwykłego agenta.

— Rozkaz.

— O specjalnych zarządzeniach pamiętasz?

— Tak.

— Teraz słuchaj uważnie. Około godziny dwudziestej pierwszej, gdy niewolnicy wrócą z pracy do domów, każ zamknąć przejścia między 2 a 3 poziomem i izolować dzielnicę A od dzielnicy B. Trzeba czarnych dobrze trzymać w garści. Ponadto należy wzmocnić patrole w uboższych dzielnicach i obsadzić wszystkie ważniejsze punkty. Podejrzanych rewidować, a w razie jakichkolwiek poszlak — zamykać, choćby to byli nawet kupcy. Swobodę poruszania się mają tylko członkowie wielkich rodów i to związanych ze Sialem. Mellona i Morgana miejcie stale na oku. Urzędnikom będziesz wydawał specjalne przepustki za moją akceptacją. Wprowadzani stan wyjątkowy. Nie wiesz, co to znaczy? — spojrzał z wyższością na siostrzeńca. — To bardzo dobra rzecz. Nie będziesz narzekał na brak roboty, no i ubocznych dochodów. Tylko uprzedzam cię: o ile ktoś z czwórki zbiegów pojawi się w Celestii, możesz się razem ze swoim Winterem powiesić. A jakie panują nastroje? — zmienił nagle temat. — Czy w miejscach bardziej uczęszczanych ludzie opowiadają sobie jakie bajdy?

— Ach! — Godston machnął ręką. — Żeby jeszcze tym się przejmować, to człowiek całkiem by zgłupiał.

Prezydent, dopatrując się w tych słowach zlekceważenia swojego pytania, zmarszczył brwi i warknął:

— Mów! Godston zawahał się.

— Uważałem, że to nie takie ważne, bo…

— Mniejsza z tym, co uważałeś. Mów!

— Gadają, że siły piekielne wmieszały się do ludzkich spraw i zaczęły występować czynnie. Opowiadają, że te nieczyste siły czy diabły stają w obronie ludzi biednych i wydziedziczonych przez los. Dlatego nastrój motłochu jest… jak by to powiedzieć… przychylny dla nich.

— I ty mi nic nie mówiłeś? Wyciągnąć z ciebie nie można było…

— Bo zdawało mi się, że to jakieś bajki… A może to stąd pochodzi, że ten policjant, kiedy zwariował, miał rzekomo diabła zobaczyć. Przysłałem ci go według życzenia. Czy opowiedział coś sensacyjnego?

— Dosyć — odpowiedział wymijająco Summerson. — Możesz już iść. Czeka cię solidna robota.

Prezydent zastanawiał się chwilę, czy nie byłoby wskazane ogłosić przez telewizory przynajmniej części tych argumentów, które przekonały Lunowa. Podjąć śmiały krok, wyjaśnić wreszcie tajemnicę, ogłosić, że ku Celestii zbliżają się diabły z zamiarem zniszczenia jej, że dokonały już wstępnego ostrzeliwania… Summerson upajał się przez chwilę swoim pomysłem. To by było poruszenie! Sensacja! Ludzie-wariowaliby z ciekawości i lęku, błagaliby o jak najszybsze zniszczenie tej okropnej rakiety. Ustałyby rozruchy, wszyscy pomogliby nam w walce…

Nagle prezydent wzdrygnął się. Nie, tak nie można postępować! To z pozoru wygląda bardzo prosto, ale co by było, gdyby jakiś krótkowzroczny kombinator w rodzaju Mellona zechciał nawiązać z nimi kontakt radiowy? Albo… Nieugięci… — poruszył się niespokojnie. — Tak, szkoda. Ten projekt jest stanowczo zbyt ryzykowny.

Stało się jednak to, czego prezydent zupełnie nie przewidział w swych rachubach. Plan uchwycenia całego życia Celestii w stalowe karby terroru policyjnego zupełnie nieoczekiwanie spalił na panewce już w pierwszym momencie realizacji. Gdy zgodnie z rozkazem Summersona policja wkroczyła do dzielnicy niewolników, aby zamknąć przejścia i izolować ją całkowicie od reszty małego świata, napotkała zorganizowany opór. Uzbrojeni w metalowe pręty, łomy i butelki napełnione żrącym płynem, Murzyni zwartą masą zagrodzili drogę policji, domagając się opuszczenia przez nią dzielnicy. Policjanci byli tak zaskoczeni groźną postawą tłumu, że pośpiesznie wycofali się. Również i Godston stracił w pierwszej chwili orientację i nakazawszy tylko rozstawienie posterunków na 3 poziomie znów pobiegł do prezydenta.

Summerson na wiadomość o buncie niewolników wpadł we wściekłość. Obrzucając obelgami siostrzeńca rozkazał zwiększyć dwukrotnie liczebność grupy przewidzianej do obsady dzielnicy murzyńskiej i przeprowadzić pacyfikację przy użyciu broni.

Było już jednak za późno na opanowanie dzielnicy błyskawicznym uderzeniem. Murzyni, widocznie spodziewając się ataku, zabarykadowali tymczasem przejścia i po pierwszych strzałach policji posypał się na nią istny grad różnego rodzaju przedmiotów. Policjanci otworzyli ogień z elektrytów, gdy naraz począł działać z ukrycia reflektor Green-Bolta.

Reflektor Green-Bolta w rękach Murzynów! Było to tak niesłychane, że policję ogarnęła panika. Cofnęli się w popłochu wynosząc jako jedyną zdobycz liczne guzy, rany i oparzenia. Zmasakrowali w tym odwrocie cztery bezbronne niewolnice pilnujące kóz na 3 poziomie.

W tej sytuacji prezydent postanowił użyć radykalnego środka: kazał więc obrzucić barykady ampułkami z gazem używanym do tępienia królików. Jednocześnie Godston otrzymał rozkaz wykonania drugiej części akcji: obsadzenia przejść w uboższych dzielnicach.

Wieść o walce toczonej na dolnych poziomach obiegła już całą Celestię i spotęgowała nastroje buntu. Wystarczyła iskra w postaci pojawienia się patroli policji i drobnego zajścia przed stacją windy centralnej, a wzburzenie ogarnęło wszystkie dzielnice „szarych”. Wybuch rozruchów na 27 i 73 poziomie przekreślił plany prezydenta.

Meldunki Godstona stawały się coraz bardziej przykre dla Summersona. Było już oczywiste, że kadry policji są zbyt szczupłe, aby zdławić rozruchy na kilku poziomach Celestii jednocześnie, zwłaszcza że uzbrojone grupy Agro, choć na razie zachowujące bierna postawę, wyraźnie sympatyzują z buntownikami.

Nic widząc żadnego sposobu, który ujarzmiłby rozkołysane fale bumu, prezydent postanowił przede wszystkim bronić siebie. W tym celu polecił Godstonów i zgromadzić znaczną cześć policji na 17, 18, 19, 20 i 21 poziomie. Nakazano również policji, by nie przepuszczała żadnych grup, choćby tylko paroosobowych, i strzelała w razie odmowy natychmiastowego cofnięcia się poza obręb tych pięciu strzeżonych poziomów.

Skupienie przez prezydenta policji wokół własne; siedziby oznaczało oczywiście tylko chwilową rezygnacje z zamiaru stłumienia rozruchów. Chodziło o zyskanie na czasie dla zakończenia sprawy w tej chwili najważniejszej, jaka była likwidacja rakiet. Dopiero gdy niebezpieczeństwo udzielenia buntownikom pomocy z zewnątrz będzie usunięte — prezydent mógłby rozpocząć pacyfikacje przy użyciu wszelkich możliwych środków.

Dzięki groźnej postawie policji w pobliżu siedziby Summersona i członków rządu panował na razie całkowity spokój. Prezydent miał wiec te pociechę, że otrzymywane wiadomości mógł traktować jako sygnały odbierane z pewnego oddalenia, jako coś, od czego oddzielony by! kordonem policjantów nie dopuszczających do zbytniego zbliżenia się gwałtownej burzy. Nie dochodziły też bezpośrednio do jego uszu żadne odgłosy krzyków ani strzałów.

Za to meldunki dyrektora policji stawały się pełne grozy. Najgorzej działo się na pierwszych poziomach: cała dzielnica niewolników wrzała otwartym buntem. Godston błagał o zwolnienie przynajmniej 30 policjantów z ochrony uprzywilejowanych poziomów, tłumacząc się tym, że siły strzegące drugiego i trzeciego poziomu są słabe i czarni gotowi przedrzeć się w głąb Celestii, co byłoby nieobliczalne w skutkach. Summerson z pasją zarządził wzmocnienie ochrony wokół swojej siedziby i położył słuchawkę.

70
{"b":"247841","o":1}