Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Kapitan pokręcił przecząco głową.

– To nie nasza sprawa. Lepiej ich nie ruszać i zostawić śledztwo odpowiednim władzom. Popłyniemy na Unalaskę i w tamtejszym porcie rybackim wysadzimy na ląd naukowców z CZC.

– Wolałbym poszukać tego trawlera – powiedział Dirk.

– Straciliśmy helikopter, a oni mająnad nami osiem godzin przewagi. Nawet gdybyśmy zdołali to nadrobić, musielibyśmy mieć cholerne szczęście, żeby ich znaleźć. Marynarka wojenna, Straż Przybrzeżna i lokalne władze wiedzą, jak wygląda ten trawler. Mają większe szanse niż my.

– Może większe, ale też nieduże – nie ustępował Dirk.

– Zakończyliśmy prace badawcze i musimy dostarczyć chorych naukowców do szpitala – odparł kapitan. – Nie ma sensu kręcić się tu dłużej.

Dirk skinął głową.

– Oczywiście. Masz rację.

Zszedł po schodkach do mesy. Kolację już dawno wydano i właśnie trwało sprzątanie przed zamknięciem kuchni. Nalał sobie kawy z dużego srebrnego dzbanka, odwrócił się i zobaczył Sarę. Siedziała przy stoliku w głębi mesy i patrzyła przez bulaj na morze. Była w bawełnianej piżamie, kapciach i niebieskim szlafroku z izby chorych. Mimo szpitalnego stroju wyglądała bardzo atrakcyjnie. Podszedł do niej i zapytał:

– Za późno na kolację?

– Obawiam się, że tak – odparła. – Straciłeś specjalność szefa kuchni, halibuta a la Oscar. Był naprawdę wspaniały.

– Takie już moje szczęście. – Dirk przysunął sobie krzesło i usiadł naprzeciwko niej.

Przyjrzała się opatrunkom na jego twarzy.

– Co ci się stało? – spytała z troską.

– Miałem mały wypadek. Mój szef nie będzie zadowolony, kiedy się o tym dowie. – Dirk skrzywił się na myśl o drogim śmigłowcu na dnie morza. Opowiedział Sarze o pechowym locie, cały czas wpatrując się w jej piwne oczy.

– Myślisz, że ten trawler miał coś wspólnego ze śmiercią członków Straży Przybrzeżnej i naszym zatruciem? – spytała.

– Bardzo możliwe. Nie byli zachwyceni, że zobaczyliśmy na ich pokładzie lwy morskie. Najwyraźniej polowali nielegalnie, może kombinowali jeszcze coś.

– Lwy morskie… – powtórzyła Sarah. – Widzieliście jakieś na zachodnim krańcu wyspy?

– Tak. Jack zauważył kilka za stacją Straży Przybrzeżnej. Wyglądały na martwe.

– Czy „Deep Endeavor" mógłby zabrać jednego do zbadania? Wysłałabym próbki do naszego laboratorium.

– Kapitan Burch nie chce zostawać w tym rejonie, ale na pewno zgodzi się zabrać jednego martwego lwa – odparł Dirk i wypił duży łyk kawy.

– Moglibyśmy stosunkowo szybko ustalić przyczynę śmierci tych zwierząt.

– Myślisz, że zabiło je to samo co lwy na innych tutejszych wyspach?

– Nie wiem. Podejrzewamy, że lwy znalezione blisko kontynentu były zarażone wirusem nosówki.

– Choroby psów?

– Tak. Do wywołania epidemii wystarczyłby kontakt jednego zarażonego psa z lwem morskim. Nosówka jest bardzo zaraźliwa i mogła się szybko rozprzestrzenić.

– Jak kilka lat temu? – próbował sobie przypomnieć Dirk.

– W Kazachstanie przed siedmioma laty – uściśliła Sarah. – Na wybrzeżu Morza Kaspijskiego przy ujściu rzeki Ural wymarły wtedy na nosówkę tysiące fok.

– Irv mówił, że na Yunasce znaleźliście zdrowe lwy morskie.

– Tak, najwyraźniej nosówka nie dotarła tak daleko na zachód. Zbadanie martwych lwów morskich, które widzieliście z helikoptera, byłoby więc tym bardziej intrygujące.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu.

– Jak myślisz, kim byli ci ludzie na trawlerze? – spytała Sarah. – Co mogli robić?

Dirk długo patrzył przez bulaj.

– Nie wiem – odrzekł wreszcie – ale zamierzam się dowiedzieć.

4

Trasa do dwunastego dołka na polu golfowym w klubie Kasumigaseki ciągnęła się prosto na odcinku dwustu sześćdziesięciu pięciu metrów, a potem skręcała w lewo na trawiaste wzniesienie za głębokim rowem. Ambasador Stanów Zjednoczonych w Japonii Edward Hamilton zamachnął się i mocno uderzył w piłkę. Poszybowała na odległość około dwustu pięćdziesięciu metrów.

– Dobry strzał – pochwalił David Monaco, ambasador Wielkiej Brytanii i partner Hamiltona do gry w golfa od blisko trzech lat. Chudy Brytyjczyk ustawił swoją piłkę i posłał ją długim łukiem w powietrze. Potoczyła się kilkanaście metrów dalej od piłki Hamiltona i wpadła w kępę wysokiej trawy z lewej strony pola.

– Mocne uderzenie, Dave, ale chyba trafiłeś w trudne miejsce – powiedział Hamilton, kiedy zobaczył, gdzie wylądowała piłka partnera.

Poszli przed siebie. W stosownej odległości za nimi ruszyła para kobiet, które zgodnie z tradycją najstarszych japońskich klubów niosły worki golfowe mężczyzn. Wokół dyplomatów krążyli czterej łatwi do rozpoznania agenci ochrony.

Cotygodniowe spotkania na polu golfowym były okazją do nieoficjalnej wymiany informacji o wydarzeniach w Japonii i sąsiednich krajach. Obaj ambasadorowie uważali to za jedną z najpożyteczniejszych form spędzania czasu.

– Robicie postępy w sprawie ekonomicznego partnerstwa z Tokio – zauważył Monaco.

– Złagodzenie restrykcji handlowych byłoby korzystne dla wszystkich zainteresowanych. Choć nasze cła na stal mogą uniemożliwić porozumienie. Ale tutaj nastawienie się zmienia. Przypuszczam, że Korea Południowa wkrótce podpisze umowę z Japonią.

– Skoro mowa o Korei, podobno niektórzy politycy z Seulu zamierzają znów zaapelować do Zgromadzenia Narodowego o wycofanie wojsk amerykańskich z ich kraju – powiedział Monaco.

– Słyszeliśmy o tym. Demokratyczna Partia Pracy chce w ten sposób zdobyć większą popularność. Na szczęście ciągle jest nieliczną opozycją w Zgromadzeniu Narodowym.

– Ciekawe, dlaczego do tego dążą mimo agresji Północy w przeszłości.

– To granie na uczuciach patriotycznych. DPP porównuje nas do dawnych okupantów Korei, Chińczyków i Japończyków. Takie argumenty trafiają do zwykłych ludzi.

– Byłbym zaskoczony, gdyby przywódcy DPP działali z pobudek altruistycznych – powiedział Monaco, kiedy doszli do piłki Hamiltona.

– Zdaniem mojego odpowiednika w Seulu jest prawie pewne, że przynajmniej część kierownictwa DPP ma poparcie Północy – odparł Hamilton.

Wziął od kobiety z workiem metalową „trójkę", ustawił podstawkę i wykonał następne uderzenie. Piłka ścięła zakręt, minęła rów i wylądowała na końcu trawiastego wzniesienia.

– Obawiam się, że to poparcie sięga daleko poza DPP – ciągnął Monaco. – Korzyści ekonomiczne, jakie przyniosłoby zjednoczenie, interesują wielu ludzi. Prezes południowokoreańskiej firmy Hyko Tractor Industries mówił na seminarium handlowym w Osace, że mógłby zmniejszyć koszty produkcji i tym samym być bardziej konkurencyjny na rynku międzynarodowym, gdyby miał dostęp do siły roboczej z Północy.

Monaco brodził chwilę w wysokiej trawie, szukając swojej piłki. Potem posłał ją metalową „piątką" na wzgórze dziesięć metrów od dołka.

– Zakłada, że zjednoczenie byłoby korzystne dla obu państw – odrzekł Hamilton. – Oczywiście więcej zyskałaby Północ, zwłaszcza gdyby Amerykanie wypadli z gry.

– Może moi ludzie znajdą jakieś powiązania – powiedział Monaco, kiedy zbliżali się do wzniesienia. – Na razie cieszę się, że pracujemy po tej stronie Morza Japońskiego.

Hamilton skinął głową i próbował trafić do dołka, ale zawadził kijem o ziemię i piłka zatrzymała się pięć metrów za blisko. Zaczekał, aż Monaco wykona uderzenie, po czym wziął inny kij i pochylił się nad piłką. Kiedy brał zamach, w oddali rozległ się głośny trzask i coś uderzyło Amerykanina w głowę. Z jego lewej skroni trysnęła krew i opryskała spodnie i buty Monaco. Brytyjczyk patrzył ze zgrozą, jak Hamilton osuwa się na kolana. Próbował coś powiedzieć, ale z jego ust wydobył się tylko bulgot. Upadł na trawę i znieruchomiał w kałuży krwi. Ułamek sekundy później jego zakrwawiona piłka wtoczyła się do dołka.

Pięćset pięćdziesiąt metrów dalej, w rowie przy osiemnastym dołku, wyprostował się krępy Azjata ubrany na niebiesko. Jego łysa głowa lśniła w słońcu, czarne oczy bez wyrazu i długie, cienkie wąsy nadawały mu groźny wygląd. Był zbudowany bardziej jak zapaśnik niż golfista, ale płynne ruchy wskazywały, że jest zwinny. Z miną znudzonego dziecka, które odkłada na bok zabawki, rozmontował karabin snajperski M-40 i włożył części broni do niewidocznego schowka w worku golfowym. Wyjął kij, zamachnął się potężnie i wybił piłkę z rowu w fontannie piasku. Potem trzema lekkimi uderzeniami zakończył grę, poszedł do samochodu i wrzucił worek do bagażnika. Wyjechawszy z parkingu, czekał cierpliwie, aż przemkną radiowozy i karetki pogotowia pędzące w stronę budynku klubu. Potem włączył się do ruchu i zniknął w masie innych pojazdów.

9
{"b":"197098","o":1}