Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Następnym razem wyceluję wyżej – odparł Austin, odrzucając kuszę.

Gamay cmoknęła obu w policzki.

– Tak się cieszę z waszego widoku, że zniosę nawet najgłupsze żarty – powiedziała.

– Widzę, że nieźle sobie radziłaś – pochwalił ją Austin, przyjrzawszy się zwłokom przy motocyklu.

– Niewiele brakowało, a zostałabym poćwiartowana. Gdzie jesteśmy?

– Nad jeziorem Tahoe.

– Tahoe! Jak mnie znaleźliście?

– Wyjaśnimy ci po zabraniu Franceski. Możesz iść?

– Choćby na kolanach, byleby wydostać się z tego lochu. Twarzowe wdzianka – powiedziała, przyglądając się ich białym czapkom i uniformom. – To dzięki nim przepuścili was strażnicy przy drzwiach?

– Nie było żadnych strażników.

– Pewnie nie chcieli brać odpowiedzialności za tę parę klonów.

– Tak naprawdę to zajrzeliśmy tu na chybił trafił. Widząc, że bawisz się w berka ze swoim topornym znajomym, porwałem ze ściany kuszę i czekałem, aż wystawisz mi go na strzał. – Austin wziął pistolet jednego z zabitych. – Osiodłamy konie, zanim nadjedzie pościg?

Gamay skinęła głową i utykając ruszyła do drzwi, w opiekuńczej asyście dwóch mężczyzn po bokach. W tym momencie otwarły się drzwi i do komnaty wkroczyła Brunhilda. Była sama, lecz jak zawsze imponująca i wyniosła. Podeszła, ledwie spojrzawszy na trupy, stanęła na szeroko rozstawionych muskularnych nogach i podparła się pod boki.

– Jak rozumiem, to wasza robota – przemówiła.

– Przepraszamy za bałagan – odparł Austin, wzruszając ramionami.

– Debile. Gdybyście ich nie zabili, musiałabym to zrobić sama. Złamali moje rozkazy i skalali to święte miejsce.

– Niemniej współczuję, bo wiem, jak trudno dziś o dobrych pachołków.

– Nie tak trudno, jak się wydaje. Chętnych do zabijania nie brakuje. Jak dostaliście się tutaj?

– Frontowymi drzwiami. Co to za miejsce?

– Serce i dusza mojego imperium.

– A więc to pani jest tą nieuchwytną Brunhildą Sigurd – powiedział Austin.

– Tak, ja też wiem, kim jest pan. Obserwowaliśmy was, panie Austin, odkąd odwiedziliście naszą fabrykę w Meksyku. To ładnie z waszej strony, że zaszczyciliście nas wizytą.

– Ależ nie ma o czym mówić. Musi nam pani zdradzić, kto zaprojektował to wnętrze. Jak myślisz, Joe, w jakim jest stylu, wczesnym rodziny Addamsów czy późnym transylwańskim?

– Chyba bardziej w stylu Wagner modern. Stolik do kawy w kształcie okrętu? Cóż za uroczy detal.

– Czas na naukę – oświadczyła Brunhilda. – Ten okręt symbolizuje przeszłość, teraźniejszość i wspaniałą przyszłość!

– Bardzo stosowny symbol – przyznał ze śmiechem Austin. – Ten okręt płynie donikąd, tak jak pani imperium.

– Stajecie się męczący, panowie z NUMA.

– Nie chcemy nadużyć gościnności. Pozwoli pani, że się pożegnamy.

Zavala ruszył pierwszy i, próbując wyminąć Brunhildę z przyzwyczajenia posłał jej swój firmowy uśmiech. Mimo wszystko była kobietą. Ale nieczuła na jego powszechnie znany męski urok olbrzymka chwyciła go za koszulę i, potrząsnąwszy nim jak terier szczurem, z wielką siłą cisnęła na podłogę. Zavala szybko się pozbierał i – jako niepoprawny dżentelmen wobec wszystkich pań każdej postury i w każdym wieku – posłał jej kolejny uśmiech.

– Wiem, jak pani się czuje – powiedział – ale czy musimy rozstawać się w taki sposób?

W odpowiedzi trzasnęła go na odlew w policzek. Joe zatoczył się, cofnął kilka kroków i otarł krew z kącika ust. Kiedy Brunhilda uniosła pięść do zadania następnego ciosu, w obronie przyjaciela stanął Austin. Ponieważ jednak skoncentrował się na jej rękach, zaskoczyła go klasycznym dla kickboxingu zamachowym kopniakiem lewą nogą, wbijając mu but w pierś. Zanim jeszcze zwalił się na posadzkę z takim impetem, że zadzwoniły mu zęby, poczuł, iż od jej straszliwego ciosu pękają mu żebra.

Na widok padającego Kurta Zavala wyzbył się wszelkich oporów przed uderzeniem kobiety.

– To dwa ciosy bez ostrzeżenia – powiedział cicho.

Swoje studia w nowojorskiej wyższej szkole morskiej opłacił z pieniędzy, które zarobił na ringu jako zawodowy bokser wagi średniej. Większość walk wygrał, często przez nokaut. Wprawdzie po zdobyciu dyplomu przybrał na wadze, ale wciąż potrafił ją zbić do wymaganych osiemdziesięciu kilogramów. Miał metr siedemdziesiąt siedem wzrostu, Brunhilda była więc od niego o trzydzieści pięć centymetrów wyższa i o dwadzieścia kilka kilogramów cięższa.

Olbrzymka wymierzyła Zavali cios, którym mogłaby mu strącić głowę z ramion. Ale Zavala natychmiast przypomniał sobie o starych ringowych nawykach. Zrobił unik, a kiedy prawa pięść Brunhildy musnęła szczyt jego głowy, lewą ręką uderzył ją w żołądek. Omal nie złamał sobie nadgarstka, ale wytrącił przeciwniczkę z rytmu i jej lewy prosty przeszył powietrze. Chowając się za gardą, Zavala spróbował kombinacji trzech ciosów, którymi w czasach studenckich niejednego posłał na deski. Wyprowadził szybki lewy prosty, poprawił krótkim prawym sierpowym i zakończył lewym hakiem.

Prawym nie trafił, ale lewy hak wylądował na szczęce Brunhildy. Oczy jej zmętniały, lecz tylko na chwilę. Cofnęła się, gdy nacierał, i cepem z góry tak mocno trafiła go w serce, że stracił dech. Kiedy wciągał powietrze do płuc, przebiła się przez jego gardę i rąbnęła w brzuch. Zavala przyjął uderzenie na twarde napięte mięśnie i strzelił ciosami z obu rąk, mierząc w szczękę. Oba chybiły. Kiedy zaskoczona tak szybką i fachową reakcją Brunhilda zrozumiała, z kim ma do czynienia, wykorzystując przewagę wzrostu i zasięgu ramion zaczęła bombardować go ciosami z dystansu.

Przejrzawszy jej strategię, Joe próbował trafić w podbródek olbrzymki hakami z dołu, ale trzymała się w bezpiecznej odległości, okładając go cepami. Lewe oko mu spuchło, z nosa ciekła krew. Szerokim sierpowym ponad ręką Brunhildy trafił ją w szyję, ale w zamian otrzymał kolejny bolesny cios w głowę. Pomimo swojej postury przeciwniczka była tak szybka, jak najlepsi znani mu bokserzy wagi średniej. Starzy kibice bokserscy powiadali, że dobry duży bokser zawsze pokona dobrego, lecz małego. Joe miał jednak nadzieję, że ów truizm nie odnosi się do dużej bokserki.

Nacierał wytrwale, zupełnie nie wyczuwając dystansu, a jego mocne ciosy pruły powietrze. Wiedział, że wytrzyma jeszcze najwyżej minutę, a potem olbrzymka dwoma kopniakami złamie mu kark.

Wtem całkiem niespodziewanie przeciwniczka opuściła ręce i osunęła się bezwładnie na posadzkę. Oszołomiony Joe znieruchomiał, otarł pot z oczu i zobaczył wówczas, że nad leżącą Brunhilda stoi Gamay. W rękach trzymała drewnianą tarczę.

– Są inne sposoby na uziemienie tej skandynawskiej jędzy! – oświadczyła z wściekłością w oczach.

Austin podźwignął się z trudem i, trzymając się za pęknięte żebra, przyjrzał się im.

– Mam nadzieję, że czujemy się lepiej niż wyglądamy – powiedział.

– Poczuję się znacznie lepiej, kiedy się stąd wyniesiemy – wymamrotał przez spuchnięte wargi Zavala.

– Chwileczkę. – Austin szybko rozejrzał się po sali. – Musimy odwrócić uwagę.

Bez wahania podszedł do jednego ze stojących przy okręcie żelaznych kociołków i wysypał rozżarzone węgle na pokład. A potem wszedł na okręt i rzucił na nie stos tarcz. Płomienie objęły maszt i, liznąwszy spód kwadratowego skórzanego żagla, po kilku sekundach zmieniły go w płachtę ognia. Czarny, gryzący, skłębiony dym wzbił się pod sufit.

Dokonawszy dzieła, Austin pierwszy ruszył do drzwi. Stanęli obok nich i czekali. Zaczekali przy nich z boku. Komnatę zaczął z wolna wypełniać dym. Po kilku minutach do środka wpadli strażnicy. Nagły dopływ świeżego powietrza podsycił ogień i przez Wielką Salę potoczyły się czarne kłęby dymu. Strażnicy, którzy pobiegli wprost do okrętu, nie zauważyli trzech postaci, wymykających się przez otwarte drzwi.

40

Pod kopułą podmorskiego laboratorium Francesca uwijała się coraz szybciej. Do sfinalizowania jej planu brakowało już tylko jednego elementu. Ale – zwłaszcza po nagłym wyjściu Brunhildy – nie ośmielała się go dodać, nie mając pewności, że trójce jej przyjaciół nic nie grozi. Rozejrzała się. Technicy nadskakiwali tłumowi dyrektorów, którzy pili słodką wodę, jakby to był szampan. Wkrótce jednak ktoś musiał zauważyć, że doktor Cabral nie odrywa się od pulpitu.

74
{"b":"197096","o":1}