Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Co to za jedni? – spytał Zavala, próbując złapać oddech.

W metalowe poszycie hangaru zaczęto mocno walić, jakby chciano wypróbować jego wytrzymałość.

– Jeżeli się nie mylę, wkrótce się przekonamy – odparł Austin, rozglądając się po hangarze.

31

Początek ataku obwieścił ogłuszający wybuch, który odbił się echem, jakby metalowe wnętrze hangaru było wielkim dzwonem. Z wybitej wysoko dziury spadł deszcz gorących odłamków metalu. Jednak narosła przez dziesiątki lat otulina z roślinności i ziemi osłabiła eksplozję.

– Celują wysoko, żeby nie trafić w samolot – powiedział Austin, spoglądając na nierówny otwór. – Pewnie liczą na to, że nas wystraszą.

– No, to nieźle im idzie – odparł Zavala z miną świadczącą, że wcale się nie boi.

Gdyby łatwo ulegał panice, nie mógłby pracować w ekipie do zadań specjalnych NUMA. Spokojnie wodził oczami po wnętrzu hangaru, szukając czegoś, co dałoby im choćby jakąś szansę.

Ledwie umilkło echo wybuchu, usłyszeli głośne walenie w stalowe drzwi w tylnej części hangaru.

– No i na nic się zdała nasza pułapka – stwierdził Austin.

Chwytając skrzynki z narzędziami, ławki, szafki, wszystko, co dało się ruszyć z miejsca, podparli drzwi. Ta prowizoryczna barykada mogła powstrzymać napastników tylko kilka minut. Gdy schronili się pod samolotem, Zavala rzucił okiem na silniki odrzutowe. Ich czarne dysze przywodziły na myśl lufy dział fortecznych. Chwycił Kurta za rękę.

– Spójrz – powiedział – te dysze są wycelowane prosto w tylną ścianę. Gdybyśmy zapalili silniki, zafundowalibyśmy naszym gościom niezwykle gorące powitanie.

Austin, nic sobie nie robiąc z ciągłego walenia w tylne drzwi hangaru, stanął przed dziobem latającego skrzydła i z rękami na biodrach spojrzał w górę na kabinę pilotów.

– Nawet gdyby udało nam się stąd wydostać, nie mielibyśmy dokąd uciec. Może jednak coś wymyślimy.

Zavala natychmiast zrozumiał, co mu chodzi po głowie.

– Żartujesz! – zaprotestował.

– Twierdzisz, że systemy są sprawne – powiedział Austin. – W takim razie nie warto marnować paliwa, by usmażyć kilku drani, skoro możemy im zwiać. Przyznaj – dodał, widząc błysk w oczach Joego – że chciałeś się przelecieć tym cudem techniki.

– Jest wiele znaków zapytania. A co będzie, jeśli silniki nie zapalą albo zwietrzało paliwo? – spytał Zavala, ale z jego twarzy można było wyczytać, że wyklucza taką ewentualność.

– Wiem, że to nie będzie łatwe. Pewnie dawniej wyciągano go na pas startowy. My musimy się obejść bez tego.

– Będę szczęśliwy, jeśli w ogóle ruszymy z miejsca. Te silniki nie pracowały od pięćdziesięciu lat – odparł Zavala.

– Pamiętasz scenę z filmu Woody’ego Allena, w której volkswagen zapala od razu po wiekach stania w jaskini? Nie powinieneś mieć z tym żadnych kłopotów.

Zavala uśmiechnął się.

– To jednak nie jest volkswagen. Najpierw muszę rozruszać tę landarę. Na takich flakach nie dojedziemy nigdzie. Trzeba je dopompować.

– Widziałem tu jakieś węże, ale czasu jest niewiele.

– Zaczniemy od dwóch zewnętrznych opon pod kadłubem i przedniego koła. Oponami wewnętrznymi zajmiemy się na końcu.

Szybko rozwinęli wąż i napompowali opony. Sprężarka terkotała w rytmie ich serc. Austin przerwał pompowanie i nadstawił uszu. Drzwi wprawdzie nie puściły, ale łomot ustał. Cisza mogła oznaczać, że napastnicy szykują się do ich wysadzenia. Nie zdążył się tym martwić, bo frontem hangaru znów wstrząsnął potężny wybuch. Podmuch powalił ich na powalaną smarami betonową podłogę. Druga rakieta zrobiła wyrwę pod pierwszą dziurą.

– Nie ma czasu! – krzyknął Austin. – Dopompujemy powietrze na stacji paliwowej. Zostaw otwarty właz. Jak tylko usłyszę silniki, nacisnę przełącznik. Dobiegnę do samolotu, zanim wrota ruszą w górę.

– Nie zapomnij odłączyć kabla rozruchowego – przypomniał mu Zavala.

Austin stanął przy ścianie i położył dłoń na przełączniku. Szansę mieli niewielkie, ale liczył, że amerykańska technika z czasów wojny zda egzamin.

Zavala wdrapał się na wysoki fotel pilota i wyjrzał przez plastikową osłonę kabiny. Potem zaś wpatrzył się w gąszcz przyrządów na dziwnej tablicy. Czekał go błyskawiczny kurs pilotażu. Postanowił zwracać uwagę tylko na te wskaźniki, które sygnalizowały kłopoty. Wszystkie systemy działały. Na pulpicie sterowniczym pomiędzy fotelami pilotów było radio oraz wskaźniki paliwa i prędkości. Przebiegł palcami po przełącznikach i tarcze rozjarzyły się jak plansza elektrycznego bilardu.

Wstrzymując oddech, po kolei włączył zapłony. Turbiny ruszyły z gardłowym grzmotem, wchodząc na coraz wyższe obroty. Wówczas dał znak Kurtowi.

Kiedy Austin nacisnął przełącznik na ścianie, Zavala wskoczył w fotel drugiego pilota i wyregulował dopływ paliwa. Pod unoszącymi się wrotami pojawiła się wąska kreska dziennego światła. Austin wbiegł pod samolot i odłączył kabel rozruchowy, a potem wcześniej przygotowanym młotem wybił spod kół drewniane klocki, po omacku przedostał się przez dym do włazu, podciągnął się w górę i szczelnie go zamknął.

W tylną ścianę hangaru buchnęły gorące gazy spalinowe. Wszystkie nie umocowane do podłogi przedmioty roztrzaskały się lub stopiły w żarze. W straszliwym grzmocie silników trudno było zebrać myśli. Budynek wypełnił duszący dym.

Z trudem łapiąc oddech, zdyszany Austin zajął miejsce w fotelu drugiego pilota.

– Ruszaj! – zawołał.

Zavala uniósł w górę kciuki.

– Jest trochę kapryśna, ale jak na taką staruszkę można wytrzymać! – odkrzyknął z oczami wlepionymi w otwierające się wrota.

Z wciśniętymi hamulcami, kolejno pchając przepustnice, zwiększył gaz do maksimum. W normalnej sytuacji było to zadanie mechanika pokładowego, teraz jednak musiał zawierzyć swemu doświadczonemu uchu. Nie dało się rozróżnić dźwięku poszczególnych silników, ale ich nieprzerwany ryk był dobrym znakiem.

Wrota hangaru na chwilę zamarły, lecz po chwili ożyły. Po zwolnieniu hamulców samolot zachwiał się do przodu. Zavala gładko przesunął dźwignie przepustnic i wydał z siebie triumfalny okrzyk bojowy, gdy tysiące koni mechanicznych wypchnęło maszynę z hangaru. Ale jego radość trwała krótko.

Wprost na linii startu, niespełna kilometr od nich, stał wielki zielony helikopter, który po wybiciu drugiej dziury w hangarze wylądował w tundrze. W chwili gdy latające skrzydło wyłoniło się z hangaru niczym świeżo wykluty z jaja monstrualny czarny ptak, napastnicy w ciemnozielonych mundurach szykowali się do ataku. Zaskoczeni i przerażeni rozpierzchli się jak liście na wietrze.

Pilot helikoptera dostrzegł sunącego w jego stronę czarnego olbrzyma w momencie, gdy oparty o swoją maszynę palił papierosa. Natychmiast do niej wskoczył i stanął przed wyborem – zostać w miejscu i dać się staranować, zasypać skrzydło rakietami lub kulami w nadziei, że pośpiesznie oddane strzały trafią w jego płaski kadłub, albo wzbić się w niebo.

Austina zaniepokoiło stukotanie w poszycie maszyny, jakby walił w nie olbrzymi dzięcioł.

– Strzelają do nas! – oznajmił, co nieco uspokoiło Zavalę, który sądził już, że rozpada się jeden z silników. – Wzbijesz się czy zajedziemy tą bryką do samego Nome?

Ponieważ z powodu nietypowego umiejscowienia tablicy przyrządów Zavala nie widział wszystkich wskaźników, krzyknął do Austina, by podawał mu prędkość.

– Sześćdziesiąt pięć! – odkrzyknął Austin.

Zavala był zaskoczony, że mimo tak wielkiej masy i nie dopompowanych opon samolot tak prędko przyśpieszył. Musiał bardzo pilnować sterów, by nie unieść dziobu.

– Sto!

Podwozie zderzyło się z wodą płytkiego jeziora, ale prędkość skrzydła wciąż wzrastała.

– Sto trzydzieści!

W tej samej chwili Zavala wyczuł w sterach lekkość, wskazującą, że samolot zbliża się do prędkości startu.

– Sto sześćdziesiąt!

Zavala policzył do dziesięciu i cofnął sterownicę. Nogami obaj o mało co nie przebili podłogi, naciskając wyimaginowane pedały gazu. Mieli wrażenie, że potężny samolot wyskoczył w powietrze. Zavala ocenił, że bez trudu wyminą helikopter, ale kiedy maszyna zaczęła wzbijać się w niebieskie niebo, stracił go z oczu.

59
{"b":"197096","o":1}