Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ich identyfikacja zajęła nam wiele miesięcy i w dalszym ciągu nie mamy pełnego obrazu. Gokstad to gigant, z holdingami wartymi setki miliardów dolarów, być może największa wszechświatowa korporacja w historii.

– Przyznaję, że nie czytam codziennie “Wall Street Journal”, ale skoro jest taka wielka, jak mówisz, to dziwi mnie, że nigdy o niej nie słyszałem.

– Nie trap się. Na utajnienie swoich działań wydali miliony. Dokonują zakulisowych transakcji, korzystają z podstawionych i fikcyjnych spółek, stosują wszystkie możliwe kruczki. Ale od czego mamy komputery! Przepuściliśmy zebrane dane przez GIS, Geograficzny System Informacyjny. A GIS połączył informacje z naszej bazy danych z punktami na mapie. Policja używa go do śledzenia powiązań między gangami. Dysponujemy wspaniałymi wykresami, które ukazują aktywa Gokstad na całym świecie.

– A kto stoi za tą superkoporacją?

– Jesteśmy pewni, że ster władzy spoczywa w rękach jednej osoby, niejakiej Brunhildy Sigurd.

Na wieść, że chodzi o kobietę, zasłużenie cieszący się opinią wielbiciela płci pięknej Zavala nadstawił uszu.

– Co ci wiadomo o pani Sigurd? – spytał.

– Niewiele. Nigdy nie znalazła się na liście najbogatszych kobiet w magazynie “Fortune”, choć zasługuje na pierwsze miejsce. Wiemy, że urodziła się w Stanach, że jej rodzice pochodzili ze Skandynawii, że wyjechała do szkoły w Europie, a później założyła firmę inżynieryjną Mulholland Group.

– Dopiero co tam byłem. Należało poprosić o spotkanie z tą panią.

– Nic byś nie wskórał. Ona nikogo nie przyjmuje.

– Skąd wzięła się nazwa tej firmy? Nie jest na Mulholland Drive.

Cohen uśmiechnął się z pobłażaniem.

– A słyszałeś o skandalu z Owens Valley? – spytał.

– Związanym z systemem wodnym Los Angeles?

– Właśnie. Dziś trudno w to uwierzyć, ale w latach dwudziestych Los Angeles było niewielkim miastem, leżącym na pustyni. Do rozwoju potrzebowało wody. Najbliższym źródłem świeżej wody była mała senna Owens Valley, trzysta kilometrów na północ. Miasto po cichu wysłało tam swoich ludzi, żeby wykupili prawa do korzystania z rzeki w tej dolinie. Zanim mieszkańcy doliny połapali się, co się dzieje, było za późno. Ich woda już płynęła do Los Angeles.

– A co się stało z Owens Valley?

– Wyschła na pieprz. Większość wody, za którą zapłacili tamtejsi podatnicy, popłynęła nie do ich miasta, lecz do doliny San Fernando, gdzie grunty wykupiła tanio grupa miejscowych biznesmenów. Wraz z pojawieniem się tam wody ceny ziemi niebotycznie wzrosły, a spekulanci zarobili miliony. Tym, który dokonał tego wyczynu, był inżynier William Mulholland.

– Ciekawe. A jaką rolę odgrywa Mulholland Group w Gokstad?

– Gokstad z niej wyrosła. Obecnie Mulholland jest przedsiębiorstwem zależnym, świadczącym macierzystej korporacji usługi inżynieryjne.

– A czym naprawdę zajmuje się Gokstad?

– Najpierw nabyli udziały w rurociągach, energetyce i firmach budowlanych. Ale od tamtego czasu weszli do instytucji finansowych, ubezpieczeń i mediów. W kilku ubiegłych latach skupili się na jednym produkcie – błękitnym złocie.

– Ja znam tylko czternastokaratowe.

W odpowiedzi dziennikarz uniósł szklankę z wodą.

– Błękitne złoto to woda?!

– Tak. – Cohen popatrzył na szklankę pod światło, jakby było w niej dobre wino. – Wody nie chroni już prawo naturalne, stała się towarem, który osiąga ceny wyższe niż gaz z rafinerii. Gokstad jest dominującym graczem na światowym rynku wody. Ma w ręku pakiety kontrolne przedsiębiorstw wodnych w stu pięćdziesięciu krajach na sześciu kontynentach i dostarcza wody dwustu milionom ludzi. Jej największe osiągnięcie to ustawa o sprywatyzowaniu rzeki Kolorado.

– Coś o tym czytałem.

– Rzeka Kolorado jest głównym źródłem wody dla zachodnich i południowo-zachodnich stanów. Jej systemem zawsze zarządzali pracownicy państwowi, współpracujący ze stanami i miastami, ludzie, którzy zbudowali tamy i zbiorniki. Ustawa odebrała rządowi kontrolę nad wodą z rzeki i przekazała ją w ręce firm prywatnych.

– Prywatyzacja to obecnie rzecz powszednia. Skoro firmy prywatne zarządzają więzieniami, to dlaczego nie można im powierzyć systemów wodnych?

– Dokładnie tak brzmiał argument za przyjęciem ustawy. Amerykańskie stany od lat walczyły ze sobą o prawo do wody. Na procesy wydano tony pieniędzy. Wnioskodawcy przekonywali, że prywatyzacja położy temu kres. Woda będzie rozdzielana skuteczniej i sprawniej. Inwestorzy pokryją koszty wielkich kapitalistycznych ulepszeń i usprawnień. Ale o zatwierdzeniu ustawy przesądziła susza. W miastach zaczyna brakować wody i ludzie się boją.

– A jaką rolę odgrywa w tym Gokstad?

– W myśl ustawy zarząd nad systemem rzeki Kolorado powierzono kilku odrębnym, współpracującym ze sobą spółkom.

– Dzielącym się dochodami?

– Taka była intencja. Szkopuł w tym, że niejawnym właścicielem ich wszystkich jest korporacja Gokstad.

– I to ona sprawuje kontrolę nad rzeką Kolorado?

Cohen skinął głową.

– To samo, choć na mniejszą skalę, robi w całym kraju. Zawarła kontrakty na eksploatację wody lodowcowej na Alasce. Swym zasięgiem objęła Kanadę, które ma największe źródła wody w Ameryce Północnej. Zapewniła sobie kontrolę nad większością zasobów wodnych w Kolumbii Brytyjskiej. Niedługo zbiornikami Gokstadu staną się Wielkie Jeziora.

Zavala gwizdnął cicho.

– To straszne – przyznał – ale zgodne z procesem globalizacji, koncentracją potęgi gospodarczej w rękach mniejszej liczby właścicieli.

– Owszem. Czy podoba nam się, czy nie, przejęcie najcenniejszego bogactwa naturalnego kraju jest w pełni legalne. Tylko że Gokstad, co jeszcze straszniejsze, gra nieczysto.

– To znaczył

– Dam ci przykład. Wkrótce po tym, jak kongresmen Jeremy Kinkaid, zażarty przeciwnik ustawy o prywatyzacji rzeki Kolorado, zagroził złożeniem do komisji kongresowej wniosku o jej uchylenie, zginął w wypadku.

– W wypadkach ginie wielu ludzi.

Cohen wyjął z kieszeni mapę świata i rozłożył ją na stole.

– Widzisz te czerwone kwadraciki? – spytał głosem ściszonym niemal do szeptu. – Nie trudź się ich liczeniem. Są ich dziesiątki.

– Zdobycze Gokstad?

– W pewnym sensie. Rozrastająca się korporacja natrafiła na poważnych graczy – spółki i zarządy miast, kontrolujące dystrybucję wody w swoich krajach. W wielu przypadkach konkurenci Gokstad odrzucili jej propozycje. – Cohen postukał w mapę. – Porównaliśmy daty przejęć tych firm z informacjami o ich personelu. Wszędzie tam, gdzie widzisz czerwone kwadraty, daty te zbiegły się ze śmiertelnymi “wypadkami” wśród członków zarządów. Niektórzy z dyrektorów po prostu zniknęli.

– Albo więc Gokstad używa metod gangsterskich, albo ma niebywałe szczęście.

– Sam oceń. W minionych dziesięciu latach korporacja ta wchłonęła międzynarodowe spółki wodne we Francji, Włoszech, Wielkiej Brytanii i RPA. Przypomina Borgów, obcą rasę ze Star Trek, która rośnie w siłę, wchłaniając inne gatunki. Gokstad zdobyła koncesje na dystrybucję wody w Azji i Afryce Południowej…

Cohen urwał wygłaszaną jednym tchem perorę, szybko spojrzał w stronę drzwi i odetchnął, bo do środka weszła kobieta z dzieckiem. Zavala uniósł brwi, ale milczał.

– Przepraszam – powiedział dziennikarz. – Przez tę sprawę zrobiłem się strasznie nieufny.

– Trochę nieufności może wyjść na zdrowie.

– Nie wiem, czy w naszej redakcji nie ma wtyczki. – Cohen znów ściszył głos do szeptu, nerwowo obracając w palcach łyżeczkę. – Dlatego musiałeś zadzwonić do mnie na komórkę. W gazecie dzieją się rzeczy niepokojące.

– Jakie?

– Nic, co można by wskazać palcem. Dokumenty zastaję ułożone w innym porządku, niż je zostawiłem. Obcy ludzie w budynku. Dziwne spojrzenia.

– Na pewno nie wmawiasz sobie tego?

– Inni w redakcji też zauważyli te zjawiska. Cholera! Czy moje zdenerwowanie tak bardzo rzuca się w oczy?

– Udziela się nawet mnie.

43
{"b":"197096","o":1}