Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Statek NUMA odpłynął z San Diego na południe, ku wodom meksykańskim, trzymając się z dala od lądu. Nieopodal Ensenady “Żaboryba” podpłynęła bliżej brzegu i niebawem, mijając po drodze kilka statków rybackich i dwa wycieczkowe, znalazła się niespełna kilometr od wejścia do zatoczki, którą Austin i Zavala obejrzeli wcześniej dokładnie z lądu. Austin przeszukał silną lornetką dzikie urwiska i przyjrzał się zapleczu wytwórni tortilli. Wszystko wyglądało jak najnormalniej. Duże tablice z obu stron laguny ostrzegały przed niebezpiecznymi podwodnymi skałami, a wejście do niej zastawione było bojami.

“Żaboryba” minęła lagunę i wpłynęła do wąskiej zatoczki. Gdy rzucano kotwicę, Zavala wsunął się do miniłodzi i po raz ostatni wszystko sprawdził. Po zamknięciu kopuły wodoszczelną kabinę napowietrzał jej własny system. Zavala ubrał się wygodnie w szorty i nową, fioletową koszulkę z tawerny Hussonga.

Austin, którego czekało zanurzenie się w wodzie, miał na sobie skafander płetwonurka i dodatkową butlę z tlenem. Wdrapawszy się na tył “Buciora”, postawił nogi w płetwach na pływakach i przypiął się pasami bezpieczeństwa. Kopułę szczelnie zamknięto. Na jego znak dźwig uniósł łódź w górę i opuścił do morza. Austin odpiął przytrzymujące liny i zasygnalizował Zavali, że może się zanurzyć. Kilka sekund potem w ławicy bąbelków zagłębili się w morzu.

Napędzane bateriami silniki ożyły z ostrym szumem i Zavala skierował swój pojazd na otwarte morze. Opłynąwszy cypel najeżony mokrymi skałami, skręcili ku wlotowi laguny. Trzymali się głębokości dziesięciu metrów i płynęli z bezpieczną szybkością pięć węzłów, korzystając z obserwacji Austina i wskazań przyrządów pokładowych. Austin trzymał głowę nisko, aby zmniejszyć opór wody. Cieszył się z tej wyprawy, zwłaszcza podobały mu się ławice barwnych ryb, pierzchających przed nimi jak konfetti gnane wiatrem.

Ich obecność świadczyła, że woda w lagunie nie zagraża żywym stworzeniom. Dobrze pamiętał, że jakieś nieznane siły uśmierciły całe stado wielkich zwierząt, wytrzymalszych i lepiej dostosowanych do morskiego środowiska niż słabowity człowiek. Wprawdzie czujniki w poszyciu łodzi automatycznie analizowały wodę wokół niej, ale zanim by się dowiedział, że warunki zagrażają życiu, mogłoby być za późno.

– Zbliżamy się do wlotu laguny. Przepłyniemy przez sam środek – poinformował Zavala. – Dużo miejsca po obu stronach. Z prawej burty lina cumownicza boi ostrzegawczej.

Austin obrócił się w prawo i dostrzegł cienką czarną linę biegnącą od powierzchni na dno.

– Widzę. Zauważyłeś coś dziwnego?

– Owszem – odparł Zavala, kiedy mijali boję. – Pod tą boją nie ma skał.

– Założę się o butelkę cuervo, że wszystkie inne ostrzeżenia też są lipne.

– Nie przyjmuję takiego zakładu. Ktoś chce odstraszyć stąd ludzi. To oczywiste. Jak ci się prowadzi tę bryczkę?

– Przeszkadza fala powrotna z laguny, ale to i tak łatwiejsze niż jazda po obwodnicy – odparł Zavala, mając na myśli autostradę, w sensie geograficznym i politycznym oddzielającą Waszyngton od reszty kraju. – Prowadzi się ją… oho!

– Co się stało?

– Sonar wykrył liczne obiekty. Całe mnóstwo. Pięćdziesiąt metrów w linii prostej.

Uśpiony dotychczasowym niezmąconym spokojem tej wyprawy, Austin wyobraził sobie czyhający na nich w zasadzce kordon podwodnych strażników.

– Nurkowie? – spytał.

– Sygnały są za słabe. Prawie żadnego ruchu.

Austin wytężył wzrok, próbując dostrzec coś poprzez niebieską wodę.

– Jaką maksymalną prędkość rozwinie “Bucior”, gdybyśmy musieli stąd wiać? – spytał przewidująco.

– Siedem węzłów. Przeznaczono go raczej do poruszania się w pionie niż w poziomie, a poza tym wiezie dodatkowo dziewięćdziesiąt parę kilo żywej wagi.

– Po powrocie zacznę się odchudzać – odparł Austin. – Płyń bardzo wolno, ale bądź gotów ruszyć z kopyta.

Niebawem w wodzie ukazało się wiele ciemnych przedmiotów, wypełniających przestrzeń pomiędzy dnem a powierzchnią laguny, tworzących jakby wielki mur.

Siatka!

– Wygląda na sieć – poinformował Austin. – Zatrzymaj się, zanim utkniemy.

“Bucior” zwolnił, zatrzymał się i zawisł w wodzie.

Austin odruchowo wtulił głowę w ramiona, bo w górze za jego plecami prześlizgnęła się opływowa sylwetka. Rekin zabawił tam tylko chwilę, ale wystarczająco długo, by Austin dostrzegł jego okrągłe białe oko i ocenił, że głodny drapieżnik ma ze dwa metry. Rekin otworzył zębatą paszczę, chwycił rzucającą się rybę i zniknął mu z oczu.

Zavala też to widział.

– W porządku, Kurt?! – zawołał.

Austin zaśmiał się.

– Tak. Spokojna głowa – odparł. – Ten bydlak nie miał ochoty na łykowatego faceta, mając pod nosem bufet z daniami rybnymi.

– Dobrze, że to mówisz, bo zaprosił na obiad kilku znajomków.

Pojawiły się następne rekiny, które po pochwyceniu zdobyczy, nie zbliżając się do łodzi podwodnej, szybko odpłynęły. Przypominało to biesiadę wyrafinowanych smakoszy, wybierających najsmaczniejsze dania a la carte. W gęstą sieć wpadły setki ryb, najprzeróżniejszych gatunków, rozmiarów i kształtów. Część z nich żyła, daremnie próbując się uwolnić i ściągając tym na siebie uwagę rekinów. Z innych pozostały tylko łby, lub szkielety.

– O tę sieć nikt nie dba – stwierdził Austin.

– Może postawiono ją dla ochrony przed takimi wścibskimi typami jak my.

– Wątpię – odparł po zastanowieniu Austin. – Sieć jest ze sztucznego włókna. Można przeciąć ją cążkami do paznokci. Brak przewodu elektrycznego, więc chyba nie ma instalacji alarmowej.

– Nie rozumiem tego.

– Zastanówmy się. Coś z tej laguny zabiło stado wielorybów. Gdyby miejscowi zobaczyli setki martwych ryb, zaczęliby zadawać pytania. Ci od tortilli nie lubią zwracać na siebie uwagi. Tak więc, żeby zapobiec wypływaniu stąd martwych ryb, założyli sieć.

– To ma sens – przyznał Zavala. – Co robimy?

– Płyniemy dalej.

Palce Zavali zatańczyły po ekranie komputera kontrolującego funkcje łodzi. Z “Buciora” wysunęły się dwa teleskopowe mechaniczne ramiona, zatrzymały się o centymetry od sieci, po czym uchwyciły ją szczypcami i rozdarły takim ruchem, jakim aktor rozsuwa kurtynę. W tej samej chwili we wszystkie strony popłynęły szczątki ryb w różnym stopniu rozkładu.

Wykonawszy zadanie, Zavala cofnął metalowe ramiona na miejsce, dodał gazu i wraz z siedzącym nadal z tyłu łodzi Austinem przez dziurę w sieci wpłynął do laguny. Dotychczasowa dziesięciometrową widzialność zmniejszyło o połowę tysiące drobin wodorostów, posiekanych po wpadnięciu do zatoki przez ostre jak brzytwa skały. Łódź zwolniła tempo do spacerowego, a Zavala poruszał się po omacku, jak niewidomy z białą laską. Wielką konstrukcję, nad którą się znaleźli, zobaczyli w ostatniej chwili. “Bucior” ponownie się zatrzymał.

– Co to jest? – spytał Zavala.

Przesączające się przez powierzchnię wody przyćmione światło oświetlało ogromną budowlę. Austin oceniał, że ma ona ze sto metrów szerokości i około dziesięciu wysokości. Jej zwężone końce przypominały duże metalowe soczewki, a wspierała się na czterech grubych metalowych nogach, umocowanych w kesonach, zagłębionych w morskim dnie.

– Wygląda jak zatopione UFO – rzekł zdziwiony Austin. – Tak czy owak przyjrzyjmy się temu bliżej.

Instruowany przez niego Zavala skierował łódź wzdłuż krawędzi budowli, najdalej, jak się dało, po czym cofnął się i opłynął ją z drugiej strony. Stanowiła idealne koło.

– Coś takiego! – zawołał. – Termometry wskazują podwyższoną temperaturę wody!

– Czuję to przez kombinezon. Ktoś podkręcił termę.

– Według przyrządów, ciepło idzie od tych słupów. A więc służą nie tylko za wsporniki, są również przewodami. Na razie nie ma niebezpieczeństwa!

– Zatrzymaj swój wehikuł, a ja zbadam to z bliska.

Miniłódź opadła lekko na dno i spoczęła na pływakach. Austin rozpiął uprząż i rozstając się z Zavalą polecił mu, by za kwadrans włączył stroboskopowe światło pozycyjne.

21
{"b":"197096","o":1}