Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Zostajesz na wyspie? – zapytała.

– Tak.

– Gdzie się zatrzymałeś?

Poczułem, jak nogi się pode mną uginają.

– W Breakers. – Zmusiłem się, by puścić jej rękę, bo czułem, że gdybym ją trzymał jeszcze trochę dłużej, ściągnąłbym na nas zdumione spojrzenia. Instynktownie zerknąłem na Garreta i zobaczyłem, że dostrzegł tę wymianę emocji między mną a jego matką. Rzucił mi spojrzenie pełne zdumienia i złości.

– Mam nadzieję, że się wkrótce zobaczymy – powiedziałem do Julii i ruszyłem w stronę wyjścia z kościoła.

Nim zdążyłem dojść do drzwi, ktoś złapał mnie za ramię. Odwróciłem się na pięcie i stanąłem oko w oko z Bishopem. Na jego twarzy malowało się wyreżyserowane pobłażanie.

– Do pewnego stopnia podoba mi się pańska bezczelność – rzucił, nie puszczając mojego ramienia.

Miałem mieszane uczucia. Po części mu współczułem, a po części chciałem mu złamać rękę.

– Nie sądzę, by to było odpowiednie miejsce do takiej rozmowy – oświadczyłem.

– Ani do romansów z moją żoną.

– Ja nie… – zacząłem mówić.

Puścił moje ramię.

– Pomieszało się panu w głowie – powiedział niemal ojcowskim tonem. – Instynkt pana zawiódł.

– Dziękuję za radę – uciąłem. Odwróciłem się, żeby odejść, ale on znowu złapał mnie za ramię. Ponownie się odwróciłem.

– Powiedział mi pan, że ma jeden talent. Jest pan kopaczem. Nic dodać, nic ująć.

– Owszem, tak powiedziałem.

– Zastanawiałem się nad tym i doszedłem do wniosku, że tak naprawdę ja też mam tylko jeden talent.

– Jaki?

– Odróżniam zwycięzców od przegranych. We wszystkim. Nieważne, czy chodzi o akcje, ludzi, interesy czy pomysły. To coś w rodzaju siódmego zmysłu.

Przypomniało mi się, jak powiedział, że postawił na akcje Acribat Software, których cena spadła o czterdzieści pięć procent. Ale to był nieistotny szczegół – to, że zdobył miliardową fortunę, oznaczało, że dostrzega rzeczy, które uchodzą uwagi innych ludzi – na giełdzie i gdzie indziej.

– To cenna umiejętność – zauważyłem.

– Polegam na niej. I teraz mój siódmy zmysł podpowiada mi, że w najbliższym czasie wszystko pan straci. – Uśmiechnął się. – Czuję, że tak będzie. – Odwrócił się i odszedł.

Patrzyłem, jak wraca, by dalej przyjmować kondolencje. Tętno mi podskoczyło, a biceps zdrętwiał od powstrzymywania ręki, którą miałem ochotę wyprowadzić prawy sierpowy na jego podbródek. Ale gdy teraz o tym myślę, dochodzę do wniosku, że najbardziej zdenerwowało mnie to, iż przynajmniej w jednej sprawie miał rację: każdego na moim miejscu przestrzegłbym, żeby trzymał się z daleka od granicy, którą miałem zamiar przekroczyć.

11

Do hotelu wróciłem za dwadzieścia dziesiąta. Kupiłem sobie na obiad pizzę z krewetkami i arugulą – na Nantucket nawet byle co jest czymś – i zjadłem ją po drodze. Zerwał się wiatr, zaczął padać deszcz i pogoda łącznie z późną godziną dała mi pretekst, by się na razie wykręcić od przeprowadzki do domu Andersona. Zadzwoniłem do niego i otrzymałem porcję wskazówek na temat bezpieczeństwa, jakich mogłem oczekiwać od przyjaciela. Zamknąć drzwi na cztery spusty, nie wpuszczać żadnych „hydraulików” czy „elektryków” i tym podobne. Oczywiście je zlekceważyłem, powiedziałem, że nic mi nie będzie i że rano opuszczam wyspę przynajmniej na jeden dzień. Miałem do załatwienia parę spraw w Bostonie, w tym kolejne spotkanie z Lilly w Mass General.

Pokojówka z powrotem wniosła butelkę wina do pokoju i postawiła na stoliku nocnym. Rozbawił mnie upór, z jakim ta butelka wracała do mnie. Już miałem znieść ją do holu i pozbyć się jej na dobre, gdy zadzwonił telefon. Podniosłem słuchawkę.

– Clevanger – powiedziałem.

– To ja, Julia.

– Gdzie jesteś?

– Na dole.

Nie wiedziałem, jak zareagować.

– W holu… – zacząłem, by przerwać ciszę. Myśl, że jest zaledwie trzy piętra niżej – sama – spowodowała, że zacząłem sobie wyobrażać, że trzymam ją w ramionach, nie martwiąc się, czy ktoś nas widzi, czy nie.

– Chciałabym pobyć z kimś, komu ufam – powiedziała. – Choćby przez kilka minut. Ja… – Chwila ciszy. – Chcę ci powiedzieć, czym była dla mnie ta dzisiejsza uroczystość w kościele. Co naprawdę wtedy czułam.

Wiedziałem, że najmądrzej bym zrobił, gdybym porozmawiał z nią w holu lub poszedł na kawę do Brant Point Grill. Ale wiedzieć a zrobić to dwie różne sprawy.

– Mieszkam w pokoju 307.

Kiedy usłyszałem pukanie, obiecałem sobie solennie, że nie dopuszczę, by sprawy zabrnęły za daleko: wciąż chciałem zachować terapeutyczny obiektywizm. Otworzyłem drzwi. To była ona, Julia, w czarnej sukience, z włosami zmoczonymi deszczem. Płakała, ale jej oczy wciąż jaśniały. Wyciągnąłem dłoń. Chwyciła ją i wpadła mi w ramiona. Zamknąłem drzwi i tuląc ją, czekałem, aż się uspokoi. Dotyk delikatnych ramion, wznoszących się i opadających piersi, łza, która spłynęła jej po policzku i kapnęła mi na szyję – wszystko to mnie odurzyło. Nie mniejsze znaczenie miała melodia stanowiąca tło naszego życia: jej okrutny mąż, mój okrutny ojciec, u niej chęć wyrwania się z nieudanego małżeństwa, u mnie dziecięce pragnienie przyjścia z pomocą matce.

Oderwała głowę od mojej piersi i zwróciła twarz ku mojej. Oczy miała zamknięte. I zrobiłem to, co było do przewidzenia, choć nie do wybaczenia. Dotknąłem dłonią jej policzka i pocałowałem ją w usta, najpierw delikatnie, a potem namiętnie, czując, że nie tyle przekraczam wszelkie granice, ile je łamię i unicestwiam. Nasze usta stały się jednością. I odniosłem także wrażenie – i miałem nadzieję, że ona też to czuje – że nasze przyszłe losy zostały w jakiś mistyczny sposób nierozerwalnie ze sobą związane. Nieświadomość podpowiadała mi, że nawet jeśli złączyły nas okropne okoliczności, to były one nie do uniknięcia – po prostu były nam pisane. Reguły przyzwoitości rządzące ogromną większością stosunków międzyludzkich musiały ustąpić. Byliśmy na siebie skazani.

Całowałem wiele kobiet, ale z żadną nie czułem tego, co z Julią. Poczułem, jak przebiera palcami po moim karku, a potem przyciąga mnie do siebie, to przyciskając namiętnie wargi do moich, to ledwie je muskając, to lekko przygryzając, jakby nie mogła się mną nasycić. Potem jej usta powędrowały w górę po moim policzku i usłyszałem jej podniecony oddech, który zagłuszył mój własny, poczułem w uchu jej gorącyjęzyk, wślizgujący się głębiej i głębiej, szepczący o żarliwych sposobach, w jakie nasze ciała i dusze mogą się ze sobą połączyć.

Minęła długa chwila, zanim zdobyłem się na słabą próbę oderwania się od niej.

– Chciałaś porozmawiać…

Wzięła głęboki wdech i wypuściła powietrze. Powoli otworzyła oczy i kiwnęła głową. Wziąłem ją za rękę i poprowadziłem do kanapy, skąd mieliśmy widok na zatokę. Aluminiowe maszty i pozłacane stewy dziobowe setek łodzi żaglowych odbijały światło księżyca i kołysały się niczym błyszczące srebrne i złote kłosy pszenicy na błękitnym polu.

– Powiedz mi – odezwałem się cicho, wciąż trzymając ją za rękę – co czułaś dzisiaj w kościele.

Julia spojrzała na nasze splecione ręce, a potem położyła na nich wolną dłoń. Popatrzyła mi w oczy.

– Jakbym chowała cząstkę samej siebie – odparła. – Wolałabym sama umrzeć. Od urodzenia Brooke myślałam o niej jak o kimś wyjątkowym. – Łzy zaczęły jej spływać po policzkach. – To okropne, ale była mi bliższa niż chłopcy, a nawet Tess.

Wspomnienia Julii dotyczące jej pierwszej reakcji po urodzeniu dzieci diametralnie się różniły od tego, co mi opisała Claire Buckley. Z jednej strony bardzo chciałem wyjaśnić tę rozbieżność. Wystarczyło zadać kilka pytań. Ale uznałem, że teraz tego nie zrobię, gdyż nie chciałem usłyszeć odpowiedzi, które mogłyby zachwiać moim uczuciem do Julii i zasiać nieufność do niej. Starłem jej łzę z policzka.

– Co jeszcze dzisiaj odczuwałaś? – zapytałem tylko.

– Gniew. Pragnienie, żeby ktoś za to zapłacił. – Odchrząknęła. – A przede wszystkim zabójca.

35
{"b":"116577","o":1}