Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Kiedy umówiliśmy się na lunch w Bomboi w Bostonie, zapytałaś mnie, czy moim zdaniem Darwin mógłby zabić własną córkę? Krew z krwi, kość z kości? Dlaczego użyłaś właśnie tego zwrotu?

– Dlaczego użyłam tego zwrotu? Mówisz jak policjant.

– Nie jestem policjantem. Chcę tylko wiedzieć, dlaczego tak się wyraziłaś. Dlaczego użyłaś tych słów?

– Bez powodu. Nie miałam na myśli ich dosłownego znaczenia. To taki popularny zwrot. Chodziło mi ogólnie o dzieci. – Zrobiła pauzę. – W sensie prawnym. Przecież jesteśmy małżeństwem.

– I wciąż twierdzisz, że list, który znalazła Claire… był przeznaczony dla twojej terapeutki, a nie dla mężczyzny, z którym zaszłaś w ciążę?

Spojrzała na mnie z ukosa.

– Teraz rozumiem. Ty mi nie wierzysz. W ani jedno słowo. Nie odpowiedziałem.

– Bo nie powiedziałam ci wszystkiego na temat swojego życia seksualnego? – Na wpół wykrzyczała dwa ostatnie słowa.

– Ciszej. Chłopcy.

– Bo nie powiedziałam ci – mówiła, z trudem powstrzymując się, by nie krzyczeć – że mój mąż tak nienawidził świata, że nie chciał mi dać dzieci? Nie powiedziałam ci wszystkiego, więc nie wiesz, jakie to uczucie, gdy cię traktują jak piękną lalę do pieprzenia, która wie, że nigdy nie zostanie matką. – Potrząsnęła głową. – Może to dla ciebie nowina, Frank, ale byłam samotna. I przestraszona. Życie z Darwinem nie należało do łatwych. Kiedy więc dwa lata temu spotkałam kogoś, komu na mnie zależało, wdałam się z nim w romans. Myślałam, że mamy szansę na wspólne życie. Potem zaszłam w ciążę, a on nie umiał sobie z tym poradzić. Przestaliśmy się więc spotykać.

– Kto to był?

– Nie mogę ci powiedzieć. To znajomy Darwina. Bardzo znany człowiek. Był na pogrzebie Brooke, ale nawet ze sobą nie rozmawialiśmy.

– Chcesz mi wmówić, że miałaś romans ze znajomym męża, urodziłaś mu dwoje dzieci, a teraz nie utrzymujesz z nim żadnych kontaktów?

– A wiesz, w co ja nie mogę uwierzyć? W to, że myślisz, że możesz wtykać nos we wszystko, co się ze mną działo, zanim się pojawiłeś. Czy ja cię prosiłam o listę wszystkich kobiet, które pieprzyłeś? – Spojrzała w bok. – Zostaw mnie.

– Julio…

– Wyjdź. Po prostu wyjdź.

23

Na korytarzu spotkałem Garreta, który stanął w drzwiach swojego pokoju.

– Niespokojna noc, co? – zapytał. Miał na sobie dżinsy, od pasa w górę był nagi. Ciało miał równie silnie umięśnione jak Billy, klatkę piersiową niczym bokser wagi półśredniej, twardy brzuch. Wydawał się zdenerwowany – może zaniepokojony, a może podniecony.

Byłem zły, że usłyszał moją sprzeczkę z Julią.

– Cóż, tak bywa. Przepraszam, że cię obudziliśmy.

– Nie byłem aż tak zmęczony.

Wskazałem na jego pokój.

– Chcesz porozmawiać?

– Chyba już dość się nagadałeś.

Chciałem przekonać Garreta, że nie wszystko jeszcze stracone, choć sam byłem odmiennego zdania. Najpierw kłopoty z Billym, a teraz z Julią, a wszystko to wydarzyło się w ciągu dwudziestu czterech godzin.

– Właściwie to przydałoby mi się towarzystwo. Nie zabiorę ci wiele czasu.

– Właź – powiedział i cofnął się do swojego pokoju.

Wszedłem za nim. Niewiele zrobił, żeby urządzić pokój; wszędzie stały pudła z ubraniami, albumami fotograficznymi, kilkoma aparatami z teleobiektywami i setkami kaset z filmami. Usiadłem za biurkiem.

– Przepraszam za ten bałagan – rzekł i zaczął wrzucać rzeczy do szafy. – Matce jest teraz ciężko – dodał i zerknął na mnie.

– Zgadza się.

– Nie chodzi tylko o to, że jeszcze nie doszła do siebie po pobiciu i tym wszystkim. – Wziął następne pełne pudło. – Ale o zmianę jej sytuacji. Przede wszystkim nie ma obok niej Darwina. To oczywiście dobrze, ale, wiesz, musi się do tego przyzwyczaić.

To prawda. Bishop zajmował dużą część przestrzeni fizycznej i emocjonalnej w ich domu. Jego brak wytworzył pustkę. Utrata energii, nawet negatywnej, może wywoływać dezorientację.

– Myślę, że można to porównać do powrotu z wojny. Przez jakiś czas prześladują cię jeszcze jej upiory.

Garret wrzucił pudło do szafy, zatrzasnął na siłę drzwi i odwrócił się do mnie.

– Nie chcę się mądrzyć przy psychiatrze, ale na przykład przed chwilą chciała, żebyś ją uderzył.

– Co takiego?

– Zaczęła krzyczeć. Darwin w tej sytuacji by się wściekł. Sprawdzała cię, czy mógłbyś ją uderzyć.

Obserwacja Garreta nie była pozbawiona sensu. Poprosiłem Julię, aby mi zaufała i odsłoniła przede mną całą swoją przeszłość. Jej gwałtowną reakcję można interpretować jako sondowanie, jak daleko może się posunąć, nie narażając się na mój odwet.

– Dobrze znasz swoją matkę – zauważyłem.

Wzruszył ramionami.

– Zauważyłem to samo u siebie. Weźmy ten pokój. Nigdy bym nie zostawił w nim takiego bałaganu, gdyby Darwin tu mieszkał. Chyba że chciałbym dostać baty. Myślę, że zrobiłem to po to, by zobaczyć, czy urządzisz mi z tego powodu awanturę.

– To naprawdę nie moja sprawa, czy masz porządek w swoim pokoju.

– Ale w końcu jesteś, było nie było, panem domu.

Nie czułem się panem tego domu. Kiwnąłem głową w stronę biurka.

– Co czytasz?

– Wiersze.

– Czyje? – spytałem i przeczytałem tytuł: The Land of Heart’s Desire.

– Yeatsa.

– To twój ulubiony poeta?

– Nie mam ulubionego – odparł, siadając na pufie stojącym w kącie pokoju. – Tak samo podoba mi się Emerson czy Poe. A może oni nawet bardziej.

Zerknąłem na półkę z książkami – jedyne miejsce w tym pokoju, gdzie panował nieskazitelny porządek. Książki były poustawiane według autorów. Rzuciłem okiem na nazwiska: Auden, Beckett, Emerson, Hegel, Hemingway, Locke, Paz, Poe, Shakespeare. Yeats znajdował się na końcu półki – siedem albo osiem opasłych tomów.

– Co ci się podoba w poezji? – zapytałem.

– To, że mówi więcej, używając mniej słów. Gdy używa się ich za dużo, tracą znaczenie.

– Dobrze powiedziane. Sam też piszesz?

– Próbuję. Ale tylko dla siebie.

Miało to oznaczać, że nie mam co liczyć, że w najbliższej przyszłości przeczytam jakieś jego wiersze.

– Jesteś ich najważniejszym odbiorcą.

– Darwin by się wkurzył, gdyby zobaczył, że piszę wiersze. Mówił, że poezja jest dla bab. Między innymi dlatego nie pozwalał mi zbyt długo siedzieć w moim pokoju.

– To śmieszne. Nikt przecież nie uważał Hemingwaya za babę.

– Oprócz jego matki.

Uśmiechnąłem się. Matka Hemingwaya ubierała czasami przyszłego pisarza w sukienki, pewnie dlatego jako dorosły starał się być przesadnie męski.

– Może kiedyś pokażę ci moje wiersze – rzekł ostrożnie Garret.

– Z przyjemnością przeczytam.

Wyjrzał przez okno, a potem znów popatrzył na mnie.

– Julia potrzebuje trochę czasu. I swobody. Może to dobrze, że zabierasz Billy’ego do tego zakładu.

– Chciałbym ci podziękować za to, że go do tego namówiłeś. Podjął właściwą decyzję. Dasz sobie tutaj radę sam przez następne dwa tygodnie?

– Bez problemu.

– Przepraszam, że zawracam ci głowę naszymi sprawami. Moimi i twojej matki.

– Nic nie szkodzi. I tak już nigdy nie będę się musiał martwić tak jak kiedyś.

Opuściłem pokój Garreta po pierwszej rano. Gdy przechodziłem obok pokoju Billy’ego, zgasło w nim światło. Pewnie nas podsłuchiwał albo go obudziliśmy głośną rozmową.

Przechodząc przez salon, zatrzymałem się przed gablotką, w której Candace poustawiała zabawki dzieci. Mój wzrok przyciągnął nakręcany miś grający na talerzach. Pewnie w dzieciństwie Julia musiała się nim bawić całymi godzinami. Uśmiechnąłem się na myśl o tym, z jakim zachwytem po raz pierwszy go nakręciła i patrzyła na jego występ. Jakie proste były wtedy jej przyjemności.

Przeszedł mnie zimny dreszcz. W głębi duszy wiedziałem bowiem, że dopiero teraz wszystko zacznie się wyjaśniać i że Julia nigdy nie będzie moja.

Tę noc spędziłem, to drzemiąc, to się budząc. Budziłem się z myślą o wydarzeniach związanych z Julią, Darwinem lub chłopcami. Przypomniało mi się moje spotkanie z Julią przed jej domem i na lunchu w restauracji Bomboa. Wróciłem myślami do wizyty u Billy’ego w Payne Whitney, do swojej sprzeczki z Darwinem na pogrzebie Brooke i do dnia, gdy wspólnie z Andersonem przeszukiwaliśmy szafkę Garreta w klubie tenisowym Brant Point. Znów pomyślałem o zachowaniu Claire Buckley, gdy dawała nam ten tajemniczy list. Przypomniałem sobie, co z Andersonem powiedzieliśmy do pobitej przez Darwina Julii, gdy odwiedziliśmy ją w Mass General, i co ona powiedziała nam. Zapadałem w sen na coraz krótsze chwile, a wspomnienia były coraz bardziej wyraziste. Czułem się, jakby mój umysł odtwarzał trzy ostatnie tygodnie, szukając klucza do tajemnic rodziny Bishopów.

73
{"b":"116577","o":1}