Литмир - Электронная Библиотека

– Dziadku! – zawołał Tommy.

– Idź! Zjeżdżaj, do diabła!

– Dziadku! – Tommy chwycił kurczowo dłoń sędziego.

Sędzia Pearson słyszał, że Bill Lewis dobija się do drzwi. Usłyszał, jak uchyliły się i huknęły o zaimprowizowaną barykadę.

– Tommy, błagam cię, idź!

Chwycił wnuka i wepchnął go, wierzgającego nogami, w ciasny otwór. Przez chwilę wydawało się, że chłopiec utknie, jednak oswobodził się. Widać było dłonie, trzymające się krawędzi, gdy szykował się do skoku na dach.

– Uciekaj, Tommy! – zawołał.

Z tyłu dochodziły przekleństwa Lewisa, gdy przeciskał się przez drzwi. Dłonie Tommy'ego zniknęły i sędzia usłyszał tąpnięcie, gdy chłopiec wylądował na dachu. Wychylił się, by sprawdzić, czy wnuk jest bezpieczny, i krzyknął:

– Uciekaj, Tommy!

Potem odwrócił się i chwycił metalowy pręt. Wydał bojowy okrzyk i rzucił się w kierunku drzwi, wymachując swą prymitywną bronią.

W chwili gdy dosięgał barykady, świat nagle eksplodował. Bill Lewis pociągnął serią z automatu – kule, odłamki metalu i pierze z poduszek, strzępy drewna z drzwi – wszystko to wyło i wirowało wokół niego w jakimś obłędnym tańcu śmierci. Okręcił się, jakby wciągnięty przez trąbę powietrzną, i zwalił się na podłogę. Wiedział, że trafiono go raz, dwa, może sto razy. Ciało skręcało się pod wpływem bólu, jaki zadały mu rozpalone do czerwoności kawałki metalu. Objęła go fala – szok i ból – spychająca go w nieświadomość. Ale próbował ją zwalczyć. Mogę oddychać, pomyślał.

Jestem ciężko ranny, ale wciąż żyję. Uniósł się, na ile mógł, i rzucił do przodu, chcąc klinem zablokować drzwi. Ale jego ciało nie mogło już stawiać oporu. Czuł, że pada na bok.

– Uciekaj, Tommy – wyszeptał.

Nie stracił przytomności. Poprzez czarną chmurę zaciemniającą mu wzrok dostrzegł Billa Lewisa stojącego nad nim. Na jego twarzy malowało się wahanie.

Lewis poszukał wzrokiem oczu sędziego.

– Przykro mi – powiedział. – To miało być zupełnie inaczej.

– On uciekł – wymamrotał sędzia. – Jest już bezpieczny. Lewis znów się zawahał.

– Nie chciałem – powiedział. – Nigdy bym…

Ale sędzia Pearson nie uwierzył. Odwrócił na bok głowę czekając na śmierć.

Po wystrzeleniu ostatniego pocisku Megan wdarła się po schodach na górę i zauważyła, że Olivia wpadła do łazienki. Prawie w tej samej chwili spostrzegła Billa Lewisa przeciskającego się przez drzwi wiodące na strych.

Momentalnie zorientowała się, że to właśnie jej cel.

Wiedziała, że musi się tam dostać i że nic nie może jej powstrzymać. Pomknęła przed siebie. Mijając łazienkę kątem oka zauważyła stojącą tam Olivię, nagą i całą pokrwawioną. Megan parła do przodu, krzycząc jak oszalała walkiria, podniecona zapałem i bitewną wrzawą.

Wpadła na strych, potknęła się i padła ciężko na podłogę. Nad sobą zobaczyła Billa Lewisa, ściskającego w garści pistolet maszynowy, stojącego bez ruchu, jak uczeń przyłapany na gorącym uczynku. Stał nad ciałem sędziego. Megan krzyknęła i dziko nacisnęła spust.

Pierwsza kula poderwała go i cisnęła do tyłu, sprawiając, że gwałtownie usiadł. Szkarłatna krew rozbryznęła się na jego piersi. Spojrzał na Megan ze zdumieniem, jakby uczyniła coś niestosownego i nieoczekiwanego. Strzeliła po raz drugi i jego ciało skręciło się i padło w kąt strychu jak kupka łachmanów. Niewidzący wzrok Billa Lewisa utkwiony był w otwór w ścianie.

– Tommy! – zawołała rozpaczliwie Megan.

Spostrzegła, że sędzia próbuje się podnieść, wskazując na dziurę w ścianie.

– Uciekł – wychrypiał. – Jest bezpieczny. Udało się nam.

– Tato!

– Idź po niego, szybciej, do.diabła – wyszeptał stary człowiek ledwie słyszalnym głosem. – Zostaw mnie, idź po niego.

Spostrzegł, że kiwnęła głową, i przymknął oczy z zadowoleniem. Nie wiedział, czy śmierć dosięgnie go teraz, czy okaże mu swoją łaskę i pozwoli żyć. Wezbrała w nim niewypowiedziana duma – leżał, oddychając wolno i ostrożnie, czekając na to, co będzie. Czuł miarowe bicie serca i pomyślał, że jest jeszcze mocne. Przypomniał sobie dawnych towarzyszy broni, którzy walczyli i polegli na odległych plażach w czasach jego młodości. Byliby ze mnie dumni. Wspomniał żonę.

– A jednak tego dokonałem – szepnął do siebie.

Leżał spokojnie i czekał.

Olivia zauważyła przebiegającą Megan i nacisnęła spust, ale broń wydała jedynie suchy bezużyteczny trzask – magazynek był pusty. Chwyciła ze stołu ostatni pełny oraz czerwoną torebkę z pieniędzmi. Trzeba uciekać, przemknęło jej przez myśl. To już koniec. Postąpiła krok w kierunku drzwi, potem drugi i runęła do przodu. Biegnij! Uciekaj!! Walka jeszcze nie zakończona! Jej nagie stopy migały jak uskrzydlone. Wypadła z pokoju i pobiegła korytarzem, zostawiając za sobą Megan, walczącą z zablokowanymi drzwiami. Chwyciła się poręczy i pognała skokami w dół po schodach, kierując się ku tyłowi domu. Prawie upadła na dole, poślizgnąwszy się na dywanie. Roztrącała meble, przedzierając się w stronę kuchni. Gdy tam dotarła, odetchnęła chwilę i załadowała broń. Była rozgrzana walką, całe jej ciało dygotało. Poczuła smak krwi na wargach i zobaczyła, że płynie obficie z policzka w dół, malując jej piersi barwami wojennymi. Wrzasnęła, nie tyle z bólu czy strachu, ile w radosnej furii. Rozejrzała się, by wszystko dobrze zapadło jej w pamięć, i pomyślała: Żegnajcie. Niczego mi nie trzeba. Jestem wolna. Przypomniała sobie o przygotowanym ubraniu w samochodzie sędziego. Uciekaj. Teraz już na zawsze będziesz dla nich koszmarem, nie do zapomnienia, czyhającym pod powierzchnią, mogącym wychynąć w każdej chwili.

– Nie pokonacie mnie! – krzyknęła ile tchu w piersiach. – Nigdy mnie nie pokonacie. – Odczekała chwilę, jakby czekając na odpowiedź, która nie nadeszła, czując przypływ niepohamowanej wściekłości. Zawahała się, spoglądając na naładowaną broń, walcząc z przemożną chęcią powrócenia na górę i kontynuowania walki. Po chwili opanowała się. Wygrasz uciekając, przekonywała swoją drugą naturę, która pchała ją do zemsty. Zaśmiała się głośno, fałszywie, mając nadzieję, że Megan ją usłyszy. Następnie rzuciła się do tylnych drzwi, z automatem w jednej ręce i torebką z pieniędzmi w drugiej, myślała tylko o wolności.

Tommy przylgnął do krawędzi dachu, starając się utrzymać równowagę na stromej powierzchni. Szadź pozostała z nocy sprawiła, że było ślisko i trudno było się poruszać. Słyszał serie wystrzałów, spróbował pełznąć. Owiał go zimny powiew, starał się zmusić do niemyślenia o dziadku i postępować w sposób zdecydowany. Słyszał krzyki matki i wiedział, że jest tam gdzieś i czeka na niego. Walczył ze łzami i strachem, nie dopuszczając do siebie żadnych wątpliwości, i posuwał się ostrożnie do krawędzi dachu.

Megan dotarła do korytarza na górze w chwili, gdy rozległy się wojownicze wrzaski Olivii. Zignorowała je. Mogła myśleć tylko o Tommym. Popędziła do sypialni i podbiegła do okna. Wychodziło na dach.

– Tommy! – wrzasnęła.

Nagle zobaczyła go, uczepionego krawędzi jak odpoczywający ptak, szykujący się do lotu.

– Tommy! – krzyknęła ponownie. – Tu jestem! Na dźwięk głosu odwrócił się i zawołał:

– Mamo!

Megan dostrzegła w oczach syna wielką radość. Szarpnęła gwałtownie futryną okna, ale nawet nie drgnęła. Obróciła się i spostrzegła krzesło. Chwyciła je i unosząc wysoko nad głową rąbnęła z całej siły. Krzyczała ze wszystkich sił:

– Tu jestem, Tommy! Jestem tutaj!

Szkło rozprysnęło się. Wypchnęła resztki odłamków i zgięta wpół przelazła przez otwór. Dłonie miała pocięte i ciekła z nich krew, ale nie zważała na to. Ani ból, ani śmierć, ani rozpacz, nic nie mogło się równać z uczuciem, jakiego doznawała, widząc swojego syna niezgrabnie pełznącego ku niej. Czuła niezmierną ulgę. Wyciągnęła ręce, wołając:

– Tutaj, Tommy, do mnie!

W tej chwili spostrzegła Olivię – stała w dole, w pobliżu tylnych drzwi, wpatrując się w małą postać na dachu. Ogarnęło ją potworne przerażenie.

80
{"b":"109966","o":1}