Литмир - Электронная Библиотека

A wszystko to było w istocie kłamstwem.

Przez moment wydawało mu się, że zazdrości Olivii. Często o niej myślałem, zwłaszcza w pierwszych latach, kiedy każdego dnia spodziewałem się, że to wszystko musi się przecież skończyć. Wyobrażałem sobie jej życie w więzieniu i z przerażeniem oczekiwałem na aresztowanie, na bicie i reżim więzienny. Minęły lata, zanim zrozumiał, że to jej przypadł luksus postępowania zgodnie z własnymi ideami, że to ona w istocie pozostała wolna. A ja stałem się mieszczuchem, filistrem, stałem się więźniem z wyboru. Ona nie musiała, myślałem, troszczyć się o bliźniaczki, o te nowo narodzone, bezbronne istotki i godzić się z myślą, że wykuwanie nowego społeczeństwa to jedno, lecz dużo ważniejsze jest troszczenie się o własne dzieci. A później, po przyjściu na świat Tommy'ego, wszystko ułożyło się inaczej. Pokręcił głową. Ale nie dla niej. Dla niej nic się nie zmieniło, dni były takie same, wciąż w więzieniu.

Duncan podniósł się z miejsca. Zatrzymał się obok Megan, pochylił się chcąc ją obudzić, jednak wstrzymał się. Pragnął jej dotknąć, dodać otuchy. Lecz cofnął dłoń i pozwolił jej drzemać nadal. Zebrał myśli. Jest środa. Czas się ruszyć. Poszedł na górę wziąć prysznic. Otworzył kran z gorącą wodą, mocniej niż zwykle. Czuł jak obmywa go wrząca fala. Namydlił się obficie. Głowę, całe ciało, niezwykle starannie. Kiedy już pomieszczenie wypełniło się parą, gniewnie przesunął przełącznik prysznica w drugą stronę i skierował na siebie strugę lodowatej wody, biczując się, jakby za karę.

Hałas dobiegający z łazienki zbudził Megan, zdziwioną, że zdołała usnąć, chociaż trudno powiedzieć, żeby była wypoczęta. Natychmiast poczuła na nowo emocje dnia wczorajszego, jakby falę, odbijającą się od brzegu morza.

Najpierw chwyciła ją złość, wściekłość na Duncana, że traci czas na takie przyziemne zajęcia. Oboje powinni być wymięci i niedomyci, co lepiej harmonizowałoby z ich samopoczuciem.

Spuściła nogi z kanapy, usiadła, odgarnęła do tym włosy, próbując odegnać od siebie resztki snu. Nie, przyznała jednak, on ma rację. Musimy się odświeżyć. Nie wiadomo, co przyniesie ten dzień.

Podniosła się i niepewnym krokiem weszła na schody.

W sypialni zastała Duncana.

– I co teraz zrobimy?

– Nie bardzo wiem – odpowiedział. Wycierał się właśnie energicznie ręcznikiem, pozostawiając na ciele czerwone pręgi. – Myślę, że oni chcą, byśmy się zachowywali jakby nic się nie stało. Ona skontaktuje się z nami. Tak powiedziała.

– Jak ja tego nienawidzę.

– Ja też, ale co innego możemy zrobić?

– Nic. – Megan zawahała się. – A co ty teraz będziesz robił? Duncan głęboko westchnął.

– No cóż, poprzednio zadzwoniła do mnie do biura. Ubiorę się więc, pójdę do banku i będę tam czekać na jej telefon, oczywiście udając, że pracuję.

– Myślisz, że nic się im nie stało?

– Chyba nie. Proszę, Meg, nie myśl teraz o tym. To tylko jedna noc, jestem pewien, że z nimi wszystko w porządku.

– A co ze szkołą Tommy'ego? Oczekują go tam?

– Zadzwoń i powiedz, że ma gorączkę. Skinęła głową.

– A bliźniaczki? Duncan zastanowił się.

– Nie wiem. A ty? Jesteś na dziś z kimś umówiona?

– Nic takiego, czego bym nie mogła przełożyć albo poprosić kogoś o zastępstwo. Wymówię się grypą. – Po chwili dodała: – Nie wytrzymam, jeśli nie będę wiedziała, gdzie są bliźniaczki. Muszę je mieć przy sobie.

– Jasne. Zadzwoń do szkoły…

– Powiem im, że mają grypę. A potem?

– Czekaj na mój telefon.

– Nie wyobrażam sobie jak to zniosę.

– Po prostu musisz.

– Nie dam rady.

Duncan stał próbując zawiązać krawat. Spróbował raz – wąski koniec był za długi. Spróbował ponownie – znowu niedobrze. Jeszcze raz – krzywo. Zerwał krawat z szyi i rzucił ze złością na podłogę.

– Myślisz, że mi się to podoba? Że znoszę to lepiej niż ty? Chryste! Nie wiem, nie wiem, nie wiem! To odpowiedzi na twoje pytania. Musimy tylko czekać, do diabła!

Megan poczerwieniała z gniewu, ugryzła się jednak w język.

– Dobrze – odrzekła. – Dobrze. Przez moment oboje milczeli.

– Może wreszcie umyj się i ubierz. Ja zrobię śniadanie. I jak się ubierzesz, obudź dziewczęta.

Skinęła głową i prawie nie myśląc zaczęła zrzucać ubranie na podłogę. Duncan wyszedł z pokoju, walcząc wciąż z krawatem. Zmuszając się, żeby nie patrzeć w stronę pokoju Tommy'ego zszedł na dół.

Megan zaś płakała, otoczona kłębami pary z prysznica. Potem wytarła się szybko, włożyła dżinsy i bluzę. Z kuchni dochodził zapach smażonego bekonu. Przełknęła ślinę i weszła do pokoju bliźniaczek.

– Wstawajcie, dziewczynki.

– Coś się stało? – zapytała Lauren.

– Gdzie tata?

– Nic się nie stało. Szykuje na dole śniadanie. Proszę, umyjcie się i ubierzcie.

– Nie idziemy do szkoły?

– Nie, zostaniecie ze mną. Dziewczęta skinęły głowami.

– I pościelcie łóżka.

– Mamo!

– Słuchajcie, do cholery, wciąż jesteśmy rodziną i będziemy robić to, co zwykle. Proszę posłać łóżka!

Potulnie zgodziły się.

Megan zeszła powoli na dół – miała zamęt w głowie. Jesteśmy wciąż rodziną. Robić to, co zwykle. Była wściekła, że to powiedziała. Nienawidziła tego, co robiła. Usłyszała, że poszły do łazienki i nie mogła znieść, że będą czyste, przygotowane do spędzenia dnia, że kazała im posłać łóżka, co – pomyślała nagle – było najgłupszą, najbzdurniejszą rzeczą na świecie, jaką można robić w czasie, kiedy ich brat jest w rękach porywaczy.

Weszła do kuchni zastanawiając się, czy dzienne światło porazi jej wzrok.

Duncan spojrzał na nią.

– Spokojniejsza? – zapytał. Nie odpowiedziała.

– Był mróz ostatniej nocy – dodał. – Wszystko wygląda jak z kryształu.

– Wiem – powiedziała nie patrząc na niego. Poczuła dreszcz, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że słońce nie zdoła ogrzać jej nawet odrobinę.

Olivia Barrow nie wyłączyła silnika, spaliny kłębiły się za samochodem jak dym. W wynajętym aucie było duszno i ciepło, rozpięła płaszcz. Ustawiła lusterko, poprawiła kapelusz i drugie, rude włosy. Rozejrzała się po ulicy, obserwując, jak inne samochody ruszają spod domów w kierunku miasta. Ponownie patrząc w lusterko otarła smużkę rozmazanej szminki z kącika ust. Miała na sobie ładną spódniczkę, białą bluzkę i drogi wełniany płaszcz. Na siedzeniu obok leżała aktówka, wypchana jakąś makulaturą. Był to jeden z elementów jej kostiumu. Pasuje do mnie doskonale. Wyglądam jak typowa pani domu, która wyprawiła dzieci do szkoły i teraz wybiera się do pracy. To miejsce jest tak cudownie podmiejskie, wszystko tu można bez trudu przewidzieć. Wysokość hipotek, rat i akcji giełdowych. Neokolonialne białe palisady, zagraniczne samochody, prywatne szkoły. Jedyne, czego im brakuje, to bud śliniących się złocistych psów myśliwskich.

Popatrzyła na dom Megan i Duncana. Nie było najmniejszego śladu obecności policji. Żadnego podejrzanie nie wyróżniającego się samochodu zaparkowanego obok. Nikogo w roboczym stroju. Pracownika firmy telefonicznej udającego, że sprawdza linie, a faktycznie instalującego nowoczesną aparaturę umożliwiającą policji podsłuchanie następnej rozmowy telefonicznej. Tak by się tutaj odznaczali, że musiałabym być ślepa, żeby ich nie zauważyć. Dobrze się spisujecie, Duncanie i Megan. Zgodnie z pierwszą zasadą. Im dalej, tym lepiej.

Zza samochodu wyjrzały promienie słońca. Olivia włożyła ciemne okulary. Zerknęła na zegarek. Dalej, Duncanie, pomyślała. Czas zacząć dzień.

Kiedy tak mówiła do siebie, ujrzała samochód wyjeżdżający z podjazdu.

– Dzień dobry, Duncanie – powiedziała.

Roześmiała się widząc, jak jego samochód znika w oddali.

– Życzę ci miłego dnia. Włączyła bieg.

– Cholernie miłego dnia.

27
{"b":"109966","o":1}