Литмир - Электронная Библиотека

Dar Wiatr przy swoim rodzaju pracy zapewne nie doczeka nawet przybycia „Łabędzia” na planety zielonej gwiazdy. Tak jak to już było w czasach dawnych wątpliwości, Dara Wiatra zachwyciła śmiała myśl Mvena Masa i Rena Boża. Gdyby nawet doświadczenie się nie udało, szaleńcy ci pozostaną olbrzymami twórczej myśli ludzkiej.

Zamyślony Dar Wiatr o mało się nie potknął o sygnał strefy bezpieczeństwa. Obok samoczynnie poruszającej się wieży telekomunikacyjnej zauważył znaną sobie postać ruchliwego mężczyzny. Burząc nieposłuszną rudą czuprynę, Ren Boz ruszył mu na spotkanie. Sieć cienkich, ledwie dostrzegalnych blizn zmieniła twarz fizyka, nadając jej wyraz bolesnego napięcia.

— Cieszę się, że widzę pana w dobrym zdrowiu!

— Bardzo chciałem się z panem zobaczyć! — Ren Boz wyciągnął do Dara Wiatra swe nieduże ręce.

— Co pan tu robi tak wcześnie? Do startu jeszcze daleko.

— Byłem przy odlocie „Aelli”. Interesują mnie dane dotyczące grawitacji tak ciężkiej gwiazdy. Dowiedziałem się, że pan przyjdzie, i zostałem…

Dar Wiatr milczał oczekując dalszych wyjaśnień.

— Podobno wraca pan do obserwatorium stacji kosmicznych na prośbę Juniusa Anta?

Dar Wiatr skinął twierdząco.

— Ant w ostatnich dniach zanotował kilka nierozszyfrowanych odbiorów z obwodu Pierścienia…

— Co miesiąc odbywa się odbiór poza normalną wymianą informacji. Moment włączenia stacji przesuwa się o dwie godziny ziemskie. W ciągu roku kontrola wynosi już ziemską dobę, a w ciągu ośmiu lat całą jedną stutysięczną sekundy galaktycznej. Tak się wypełnia luki w odbiorze z kosmosu. Przez ostatnie półrocze ośmioletniego cyklu zaczęliśmy otrzymywać niezmiernie dalekie, niezrozumiałe dla nas komunikaty.

— Czy nie mógłby pan mnie wziąć do pomocy?

— To raczej ja panu będę pomagał, a zapisy mechanizmów pamięciowych przejrzymy razem.

— Z Mvenem Masem?

— Naturalnie.

— To wspaniale! Głupio się czuję po tym nieszczęsnym doświadczeniu. Ciężko zawiniłem przeciw Radzie… Ale z panem jest mi dobrze, choć pan należy do Rady i nie aprobował doświadczenia…

— Mven Mas to także członek Rady.

Fizyk zamyślił się, przypomniał sobie coś i roześmiał się cicho.

— Mven Mas czuje moje myśli i stara się je skonkretyzować.

— Czy nie na tym polega wasz wspólny błąd?

Ren Boz zachmurzył się i zmienił temat rozmowy.

— Veda Kong także tu przybędzie?

— Tak, czekam na nią. Wie pan, że o mało nie zginęła badając grotę, skład dawnej techniki. Wykryto tam zamknięte drzwi stalowe.

— Nie słyszałem.

— Zapomniałem, że pana nie interesuje historia jak Mvena Masa. Całą planetę intryguje, co może się znajdować za tymi drzwiami.

Miliony ochotników zgłaszają się do kopania. Veda postanowiła przekazać sprawę Akademii Stochastyki i Badania Przyszłości.

— Evda Nal nie przyjedzie?

— Nie, nie może.

— Szkoda. Veda bardzo lubi Evdę, a Czara wprost za nią przepada. Przypomina pan sobie Czarę?

— To ta… taka panterowata?

Dar Wiatr wzniósł ręce udając żartobliwie przerażenie.

— O znawco piękności kobiecej! Zresztą stale powtarzam błąd popełniany przez ludzi przeszłości, nie rozumiejących praw psychofizjologii i dziedziczności. Zawsze chciałbym odnajdywać u innych własne upodobania i odczucia.

— Evda, jak i cała planeta, będzie obserwować start — powiedział Ren Boz wymijająco.

Fizyk wskazał szeregi wysokich trójnogów z aparatami do odbioru promieniowania białego, podczerwonego i pozafiołkowego, ustawione w półkole dokoła statku kosmicznego. Różnorodne rodzaje promieniowań powodowały, że ekrany tchnęły prawdziwym ciepłem i życiem, tak jak błony przydźwiękowe usuwając poddźwięk metaliczny w przekazach głosu.

Dar Wiatr spojrzał na północ, skąd ciężko przechylając się z boku na bok pełzły przeładowane ludźmi automatyczne elektrobusy. Z pierwszego wozu wyskoczyła Veda Kong i pobiegła plącząc się w wysokiej trawie. Z rozpędu rzuciła się na szeroką pierś Dara Wiatra, tak że jej długie warkocze opadły mu na plecy.

Dar Wiatr odsunął ją łagodnie od siebie i wpatrywał się w ukochaną twarz — dziwne uczesanie nadawało jej jakiś nowy wyraz.

— Grałam w dziecięcym filmie północną królowę z Czasów Ciemnoty i ledwie się zdążyłam przebrać — wyjaśniła nieco zdyszana. — Nie starczyło już czasu na zmianę uczesania.

Dar Wiatr wyobraził ją sobie w długiej, obcisłej sukni ze złotogłowiu, w złotej koronie, z niebieskimi kamieniami, z popielatymi włosami sięgającymi do kolan, z odważnym wejrzeniem szarych oczu i uśmiechnął się radośnie.

— Miałaś koronę?

— O tak, taką — Veda nakreśliła w powietrzu kontur szerokiego pierścienia.

— A ja zobaczę?

— Jeszcze dziś. Poproszę, żeby ci pokazali film.

Dar Wiatr chciał zapytać, kto ma mu pokazać film, ale Veda witała się z poważnym fizykiem, który uśmiechał się z naiwną serdecznością.

— Gdzież są bohaterowie Achernara? — Ren Boz rozejrzał się po pustej przestrzeni dokoła statku kosmicznego.

— Tam! — Veda wskazała budynek w kształcie namiotu, zbudowany z płyt pistacjowego szkła mlecznego ze srebrzystymi żebrowaniami zewnętrznych belek. Była to główna sala portu kosmicznego.

— Chodźmy więc.

— Jesteśmy tam zbędni — odparła Veda. — Tamci oglądają pożegnalne pozdrowienie Ziemi. Chodźmy lepiej do „Łabędzia”.

Idąc obok Dara Wiatra Veda zapytała cicho:

— Wyglądam pewno okropnie w tym uczesaniu? Mogłabym zmienić…

— Nie trzeba. Czarujący kontrast z odzieżą współczesną. Warkocze dłuższe niż sukienka! Niech tak zostanie.

— Słucham, mój Wietrze! — szepnęła Veda magiczne zaklęcie, które przyspieszało bicie jego serca i wywoływało rumieniec na twarz.

Setki ludzi zdążały bez pośpiechu ku statkowi. Wiele osób witało Vedę uśmiechem lub podniesieniem ręki, znacznie częściej niż Dara Wiatra lub Rena Boża.

— Pani jest popularna, Vedo — zauważył Ren Boz. — Co jest tego powodem: pani zawód historyka czy też uroda?

— Ani jedno, ani drugie. Stałe obcowanie z ludźmi w związku z pracą zawodową i społeczną. Wy obaj, pan i Wiatr, albo się zamykacie w zaciszu laboratoriów, albo pracujecie po nocach. Robicie dla ludzkości znacznie więcej niż ja, ale wasza praca pozbawia was przyjemności życia towarzyskiego. Czara Nandi i Evda — Nal są znacznie popularniejsze ode mnie.

— Znów zarzut pod adresem naszej cywilizacji technicznej? — rzucił wesoło Dar Wiatr.

— Nie naszej. To są przeżytki dawnych, tragicznych błędów. Już tysiące lat temu nasi przodkowie wiedzieli, że sztuka i kultura uczuć ludzkich są nie mniej ważne dla społeczeństwa niż wiedza.

— W sensie wzajemnych stosunków ludzkich? — zapytał fizyk.

— Tak.

— Jakiś mędrzec starożytny powiedział, że najtrudniej jest zachować na Ziemi radość życia — dodał Dar Wiatr. — Patrzcie, zbliża się jeszcze jeden wierny sprzymierzeniec Vedy!

Zwracając na siebie powszechną uwagę swym ogromnym wzrostem szedł do nich lekkimi i szerokimi krokami Mven Mas.

— Czara zakończyła taniec — domyśliła się Veda. — Niebawem zjawi się załoga „Łabędzia”.

— Na ich miejscu szedłbym tutaj piechotą i jak można najdłużej — oświadczył Dar Wiatr.

— Jesteś wzruszony? — Veda ujęła go za rękę.

— Gnębi mnie myśl, że odchodzą stąd na zawsze i że już nigdy nie zobaczę tego statku. Budzi się wewnętrzny protest przeciwko takiemu bezwzględnemu wyrokowi. Może to dlatego, że są wśród nich ludzie bardzo mi bliscy.

— Sądzę, że nie dlatego — odezwał się Mven Mas, który dosłyszał słowa Dara Wiatra. — To protest człowieka przeciwko nieubłaganemu czasowi.

— Smutek jesieni? — z odpieniem kpiny rzucił Ren Boz uśmiechając się do towarzysza i zamieniając z nim spojrzenie.

— A czyście nie zauważyli, że jesień w szerokościach umiarkowanych odpowiada najbardziej ludziom energicznym, pełnym radości życia i głęboko czującym? — odparł Mven Mas przyjaźnie głaszcząc ramię fizyka.

— Słuszne spostrzeżenie! — zachwyciła się Veda.

77
{"b":"109194","o":1}