Poczuł klepnięcie w ramię.
Ponieważ Reacher wiedział, co się stanie, odwrócił się szybciej niż zwykle i zablokował cios lewą dłonią tuż przed nosem. Tak jakby złapał niską piłkę gołą dłonią w polu wewnętrznym. Silny cios, zadany przez gościa o sporej masie. Dźwięk uderzenia był głośny jak cholera. Reacher poczuł piekący ból sięgający ścięgien.
Później potrzebne było jedynie nadludzkie opanowanie.
Zwierzęcy instynkt i pamięć mięśniowa nakazywały mu walnąć czołem w uszkodzony nos Branta. Bez większego namysłu. Pod wpływem adrenaliny. Ruch tułowia z biodra, wystarczające odchylenie, aby zadać cios. Reacher opanował go w wieku pięciu lat. Ta reakcja miała się stać niemal obowiązkowa w jego późniejszym życiu.
Tym razem ją powstrzymał.
Stał nieruchomo, trzymając zaciśniętą pięść Branta. Spojrzał mu w oczy, zrobił wydech i potrząsnął głową.
– Raz przeprosiłem – powiedział. – Teraz robię to po raz drugi. Jeśli tego ci mało, poczekaj, aż zamkniemy sprawę. Będę w okolicy. Sprowadzisz dwóch kumpli i napadniecie mnie we trzech, gdy nie będę się niczego spodziewał. Chyba to fair, nie?
– Może to zrobię – odparł Brant.
– Powinieneś. Tylko starannie dobierz kumpli. Nie proś facetów, których nie stać na spędzenie sześciu miesięcy w szpitalu.
– Twardziel.
– To nie ja noszę szynę na twarzy. Przerwał im Curtis Mauney:
– Nie chcę żadnych bójek. Ani teraz, ani później. – Po tych słowach odciągnął Branta za kołnierz. Reacher poczekał, aż obaj znikną w drzwiach, a następnie skrzywił się i dziko potrząsnął lewą ręką.
– Cholera, ale piecze.
– Zrób sobie okład z lodu – poradziła Neagley.
– Potrzymaj w niej puszkę zimnego piwa – zaproponował O’Donnell.
– Zapomnij o wszystkim i pozwól, żebym powiedziała ci, co myślę o liczbie sześćset pięćdziesiąt – powiedziała Dixon.
34
Poszli do pokoju Dixon, która starannie ułożyła arkusze na łóżku.
– Okej – oznajmiła. – Mamy tu siedem kolejnych miesięcy kalendarzowych. To analiza jakichś wyników. Dla uproszczenia nazwijmy je trafieniami i pudłami. Pierwsze trzy miesiące są całkiem niezłe. Dużo trafień, niewiele pudeł. Przeciętna trafień rzędu dziewięćdziesięciu procent. Wiem, że chcecie, abym była dokładna, więc powiem, że chodzi dokładnie o osiemdziesiąt dziewięć i pięćdziesiąt trzy setne procent.
– Mów dalej – powiedział O’Donnell.
– W czwartym miesiącu mamy do czynienia ze spadkiem, który od tego czasu stale się pogłębia.
– Przecież wszyscy o tym wiemy – żachnęła się Neagley.
– Na potrzeby argumentacji przyjmijmy pierwsze trzy miesiące za punkt odniesienia. Wiemy, że mogą osiągnąć wynik rzędu dziewięćdziesięciu procent. Są do tego zdolni. Przypuśćmy, że mogliby i osiągaliby takie wyniki w nieskończoność.
– To im się nie udało – zaprotestował O’Donnell.
– Właśnie. Mogli, lecz im się nie udało. Do czego to doprowadziło?
– Pudłowali częściej niż przedtem – odpowiedziała Neagley.
– Ile razy więcej?
– Nie mam pojęcia.
– A ja tak – odparła Dixon. – Gdyby udało im się utrzymać dotychczasowy poziom, uniknęliby dokładnie sześciuset pięćdziesięciu pudeł.
– Naprawdę?
– Naprawdę – przytaknęła Dixon. – Liczby nie kłamią, a procenty są rodzajem liczb. Pod koniec trzeciego miesiąca wydarzyło się coś, co miało ich kosztować sześćset pięćdziesiąt nieudanych prób.
Reacher skinął głową. W sumie sto osiemdziesiąt trzy dni i dwa tysiące sto dziewięćdziesiąt siedem zdarzeń. Tysiąc trzysta czternaście trafień i osiemset osiemdziesiąt trzy kiksy. Rozkład wyników był wyraźnie nierównomierny. Pierwsze trzy miesiące: osiemset dziewięćdziesiąt siedem zdarzeń, osiemset dwa trafienia i dziewięćdziesiąt pięć pudeł. Kolejne cztery miesiące: tysiąc trzysta zdarzeń, marnych pięćset dwanaście trafień i katastrofalna liczba siedmiuset dziewięćdziesięciu ośmiu pudeł, z których można by uniknąć sześciuset pięćdziesięciu, gdyby coś nie uległo zmianie.
– Szkoda, że nie wiemy, czego szukać – powiedział.
– To sabotaż – stwierdził O’Donnell. – Zapłacili komuś, aby coś spieprzył.
– Po tysiąc dolców za każde zdarzenie? – zapytała Neagley. – Sześćset pięćdziesiąt razy? Niezła robota, pod warunkiem że potrafisz ją zdobyć.
– Sabotaż odpada – zaprzeczył Reacher. – Za sto tysięcy można by z łatwością przekupić całą fabrykę lub biuro. Może nawet całe miasteczko. Nie musiałbyś płacić za każdym razem.
– W takim razie o co chodzi?
– Nie mam pojęcia.
– A jednak wszystko do siebie pasuje – zauważyła Dixon. – Nie sądzicie? Istnieje wyraźny matematyczny związek pomiędzy tym, o czym wiedzieli Franz i Sanchez.
***
Minutę później Reacher podszedł do okna w pokoju Dixon i wyjrzał na zewnątrz.
– Czy możemy przyjąć, że Orozco wiedział to co Sanchez?
– Jasne – odpowiedział O’Donnell. – I vice versa, przecież byli kumplami. Wspólnie pracowali. Rozmawiali ze sobą cały czas.
– Zatem brakuje nam tego, co wiedział Swan. Tamci zostawili jakieś ślady. On nie pozostawił niczego.
– Jego dom jest czysty. Nic tam nie ma.
– Podobnie jak w jego biurze.
– Nie miał biura. Został zwolniony.
– Całkiem niedawno. Jego gabinet pozostał wolny. New Age Defense Systems zwalnia pracowników i nie zatrudnia nikogo na ich miejsce. Mają dużo wolnej przestrzeni. Gabinet Swana został pewnie tymczasowo zamknięty. Komputer nadal stoi na biurku. Może w szufladach biurka zostały jakieś notatki lub coś w tym rodzaju.
– Chcesz się ponownie spotkać z tą heterą?
– Myślę, że powinniśmy.
– Powinniśmy zadzwonić, zanim tam pojedziemy.
– Lepiej będzie, jeśli pojawimy się bez uprzedzenia.
– Chciałbym zobaczyć gabinet Swana – rzekł O’Donnell.
– Ja również – powiedziała Dixon.
***
Prowadziła Dixon. Ona wypożyczyła wóz, ona prowadzi. Skręciła w kierunku wschodniej części Sunset, zmierzając do autostrady Sto Jeden. Neagley wyjaśniła jej, co powinna zrobić, gdy się na niej znajdzie. Trudna trasa. Samochody poruszające się w żółwim tempie. Ale droga prowadząca przez Hollywood była niezwykle malownicza. Widać było, że jazda sprawia przyjemność Dixon. Lubiła Los Angeles.
***
Facet w ciemnoniebieskim chryslerze śledził ich przez całą drogę. Przed wjazdem na autostradę, kiedy minęli studia nagraniowe KTLA, wybrał numer.
– Cała czwórka jedzie na wschód – powiedział szefowi. – Wszyscy są w jednym samochodzie.
– Jestem nadal w Kolorado – odpowiedział tamten. – Obserwuj ich dalej, dobrze?
35
Dixon wjechała przez otwartą bramę New Age Defense Systems i zaparkowała na tym samym miejscu dla gości co Neagley, dokładnie na wprost lśniącej sześciennej bryły biurowca. Piękne drzewa stały nieruchomo w ciężkim powietrzu. Za kontuarem dostrzegli tę samą recepcjonistkę. Ubraną w tę samą koszulkę polo. Zareagowała równie ociężale jak poprzednio. Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi, lecz podniosła głowę dopiero wówczas, gdy Reacher położył dłoń na kontuarze.
– Czym mogę służyć? – zapytała.
– Chcielibyśmy zobaczyć się ponownie z panią Berenson – wyjaśnił. – Z działu kadr.
– Sprawdzę, czy ma teraz czas – odparła recepcjonistka. – Proszę usiąść.
O’Donnell i Neagley usiedli, lecz Reacher i Dixon stali. Dixon była zbyt niespokojna, aby tego dnia spędzić więcej czasu na siedząco. Reacher stał, ponieważ gdyby usiadł obok Neagley, wywołałby u niej uczucie przytłoczenia, a gdyby wybrał inne miejsce, zastanawiałaby się dlaczego.
Po czterech minutach oczekiwania usłyszeli znajomy odgłos uderzeń obcasów o posadzkę. Berenson wyłoniła się z korytarza za rogiem i bez wahania ruszyła w ich stronę. Mijając recepcjonistkę, skinęła głową w geście podziękowania. Gościom posłała dwa uśmiechy – jeden Reacherowi i Neagley, ponieważ już się znali, drugi O’Donnellowi i Dixon, ponieważ nie wiedziała, kim są. Dostrzegli blizny pod makijażem Berenson, wyczuli chłodny dystans. Otworzyła aluminiowe drzwi i stanęła nieruchomo, dopóki wszyscy nie weszli do środka.