Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Po chwili odpędził wszystkie obrazy, zamknął oczy i zasnął. Była dwudziesta druga trzydzieści. Długi dzień dobiegł końca.

***

Dwudziesta druga trzydzieści w Los Angeles odpowiadała pierwszej trzydzieści następnego dnia w Nowym Jorku. Ostatni spóźniony samolot British Airways z Londynu wylądował właśnie na lotnisku JFK. Spóźnienie oznaczało, że ostatni pracownik imigracyjny obsługujący terminal tych linii poszedł do domu, więc samolot został odholowany do terminalu czwartego, a pasażerowie wypełnili jego olbrzymią halę przylotów. Trzecim w kolejce był pasażer pierwszej klasy, który większą część podróży przespał w fotelu o numerze 2K. Mężczyzna był średniego wzrostu, średniej wagi, ubrany w drogi garnitur. Bila z niego uprzejmość przesycona pewnością siebie, typowa dla ludzi, którzy mieli szczęście przez całe życie być bogaci. Miał około czterdziestki. Jego gęste czarne włosy były lśniące i pięknie przystrzyżone, a skóra o lekko brązowym zabarwieniu w połączeniu z regularnymi rysami twarzy mogła wskazywać, że jest obywatelem Indii lub Pakistanu, Irańczykiem, Syryjczykiem, Libańczykiem, Algierczykiem, a nawet Izraelczykiem lub Włochem. Po okazaniu brytyjskiego paszportu bez najmniejszych problemów przeszedł kontrolę imigracyjną. Kłopotu nie nastręczyły również odciski starannie wypielęgnowanych palców sprawdzone w czytniku elektronicznym. Siedemnaście minut po rozpięciu pasów facet stanął pod rozjarzonym światłami nocnym nowojorskim niebem i ruszył energicznym krokiem w stronę oczekujących taksówek.

13

O szóstej rano Reacher udał się do apartamentu Neagley. Okazało się, że Frances właśnie bierze prysznic. Reacher pomyślał, że pewnie wcześniej ćwiczyła godzinę w swoim pokoju albo w hotelowej siłowni. Może wyszła, aby pobiegać w okolicy hotelu. Wyglądała elegancko, na pełną energii i życia, co wskazywało, że w jej żyłach krąży dużo natlenionej krwi.

Zamówili śniadanie do pokoju, czas oczekiwania poświęcając na bezowocne próby nawiązania kontaktu telefonicznego z przyjaciółmi. Żadnej odpowiedzi ze wschodniego Los Angeles, Nevady, Nowego Jorku czy dystryktu Kolumbii. Tym razem nie nagrali żadnej wiadomości ani nie wykręcili ponownie numeru. Siedzieli w milczeniu, oczekując na przybycie kelnera. Następnie zjedli śniadanie złożone z jajek, naleśników i bekonu, popijając to wszystko kawą. Po śniadaniu Neagley zadzwoniła do obsługi parkingu i poprosiła o podstawienie swojego wozu.

– Najpierw do Franza? – zapytała. Reacher skinął głową.

– Franz odgrywa w tej sprawie kluczową rolę. Zjechali windą, wsiedli do mustanga i mszyli na południe bulwarem La Cienega w kierunku poczty w Culver City.

***

Zaparkowali przy zdemolowanym biurze Franza, a następnie przeszli obok pralni chemicznej, salonu kosmetycznego i apteki. Na poczcie nie było nikogo. Znak umieszczony na drzwiach informował, że urząd jest otwarty od pół godziny. Najwyraźniej pierwsi interesanci załatwili już swoje sprawy.

– Nie możemy tego zrobić, gdy w środku nie ma nikogo – rzekł Reacher.

– W takim razie poszukajmy właściciela pawilonów – zaproponowała Neagley.

Zapytali o niego w aptece. Starszy mężczyzna w krótkim białym fartuchu stał pod starą kamerą przemysłową obok lady, na której kładziono leki. Powiedział, że właścicielem jest facet prowadzący pralnię chemiczną. Wyrażał się o nim z pełną rezerwy wrogością, w typowy sposób, w jaki najemcy mówią o ludziach, którym muszą wysyłać co miesiąc czek. Przedstawił im skróconą wersję opowieści o sukcesie. Jego sąsiad przyjechał tu z Korei i wykorzystał dochody z prowadzenia pralni do wykupienia pozostałych pomieszczeń. Prawdziwy amerykański sen. Reacher i Neagley podziękowali mu, przeszli obok salonu kosmetycznego, zapukali do pralni chemicznej i natychmiast odnaleźli faceta, o którego chodziło. Mężczyzna krążył po zatłoczonym pomieszczeniu, w którym unosiła się woń chemikaliów. W głębi wirowało osiem dużych pralek bębnowych. Stoły do prasowania syczały parą. Kosze z ubraniami krążyły nad głową, przesuwane na przenośniku taśmowym. Facet był spocony. Ciężka robota. Wyglądało, że zasługiwał na dwa rzędy pawilonów, nawet trzy. Może już był ich właścicielem. Mógł nawet mieć ich więcej.

Reacher od razu przeszedł do rzeczy.

– Kiedy ostatni raz widziałeś Calvina Franza? – zapytał.

– Prawie go nie widywałem – odparł tamten. – Nie mogłem. Zamalował okna, gdy tylko się wprowadził. – Powiedział to tak, jakby to go irytowało. Jakby wiedział, że będzie musiał zdrapywać farbę, zanim ponownie wynajmie pomieszczenie.

– Musiałeś widzieć, jak wchodzi i wychodzi. Założę się, że nikt nie pracuje tu tak długo jak ty.

– Czasami się widywaliśmy – przytaknął.

– Kiedy ostatnio zatrzymałeś się, aby z nim pogadać?

– Trzy, cztery tygodnie temu.

– Na krótko przedtem, nim przyszli tamci faceci i poprosili o klucz?

– Jacy faceci?

– Ci, którym dałeś jego klucz.

– To byli gliniarze.

– Gliniarzami byli ci, którzy przyszli po nich.

– Pierwsi też.

– Pokazali ci odznakę?

– Oczywiście.

– Oczywiście, że tego nie zrobili – odparł Reacher. – Jestem pewien, że zamiast niej pokazali ci studolarowy banknot. Może dwa lub trzy.

– Co z tego? To mój klucz i mój budynek.

– Jak wyglądali?

– Dlaczego miałbym wam powiedzieć?

– Ponieważ byliśmy przyjaciółmi pana Franza.

– Byliście.

– Franz nie żyje. Ktoś wyrzucił go z pokładu helikoptera. Właściciel pralni wzruszył ramionami.

– Nie pamiętam, jak wyglądali.

– Zniszczyli twój pawilon – rzekł Reacher. – Nie wiem, ile ci zapłacili za klucz, lecz nie pokryje to wyrządzonych szkód.

– Zajmę się naprawą. To mój pawilon.

– Wyobraź sobie, że twoja firma zamieni się w dymiące zgliszcza. Że wrócę tutaj w nocy i spalę wszystko.

– Pójdziesz do więzienia.

– Nie sądzę. Człowiek, który ma tak kiepską pamięć jak ty, nie powiedziałby nic policji.

Facet skinął głową.

– Byli biali. Dwóch. Ubrani w granatowe garnitury. Wysiedli z nowego samochodu. Wyglądali całkiem przeciętnie.

– To wszystko?

– Zwyczajni biali mężczyźni. Nie byli glinami. Zbyt czyści i bogaci.- Nie zauważyłeś nic szczególnego.

– Powiedziałbym wam. Zniszczyli mój pawilon.

– W porządku.

– Przykro mi z powodu waszego przyjaciela. Wydawał równym gościem.

– Był nim – odpowiedział Reacher.

14

Wrócili na pocztę. Poczta okazała się małym brudnym pomieszczeniem urządzonym w sposób typowy dla instytucji państwowej. W środku panował umiarkowany ruch. Zwyczajna poranna krzątanina. Do jednego z okienek ustawiła się krótka kolejka interesantów. Neagley wręczyła Reacherowi kluczyki Franza i stanęła na końcu ogonka. Reacher podszedł do wąskiego kontuaru w tylnej części sali i sięgnął po pierwszy lepszy druczek. Było to potwierdzenie odbioru przesyłki. Pochylił się nad kontuarem, wziął długopis na łańcuszku i udał, że je wypełnia. Oparł się na łokciu i zasłonił ciałem, pozorując pisanie. Spojrzał na Neagley. Za trzy minuty znajdzie się na czele kolejki. Wykorzystał ten czas, aby rzucić okiem na rząd skrytek.

Skrytki wypełniały jedną ze ścian pomieszczenia. Miały trzy rozmiary: mały, średni i duży. Sześć rzędów małych, cztery rzędy średnich i trzy rzędy dużych, tuż obok drzwi. W sumie sto osiemdziesiąt małych, dziewięćdziesiąt średnich i pięćdziesiąt cztery duże. Razem sto trzydzieści skrytek.

Która należała do Franza?

Na pewno jedna z dużych. Franz prowadził firmę, na której adres na pewno przychodziło dużo korespondencji. Niektóre przesyłki musiały zawierać grube pliki dokumentów dużego formatu. Raporty kredytowe, informacje finansowe, stenogramy rozpraw sądowych, fotografie formatu dwadzieścia na dwadzieścia pięć centymetrów. Duże, sztywne koperty. Czasopisma fachowe. Musiał mieć dużą skrytkę. Tylko którą?

13
{"b":"107534","o":1}