– Niewielkie.
– Pewnie ktoś ją wykorzystał dawno temu. Zawsze to przeczuwałam.
– Nigdy o tym nie wspomniała – powiedział Reacher.
– To smutne.
– Jak cholera.
Kiedy Karla Dixon odwróciła się w jego stronę, Reacher wziął ją w ramiona i przytulił. Miała cudny zapach. Jej włosy pachniały szamponem. Uniósł Karlę i zatoczył wolne koło. Wydała mu się lekka, szczupła i krucha. Wąska w talii. Miała na sobie czarną jedwabną bluzkę, pod którą kryła się ciepła skóra. Postawił ją na podłodze. Wyprostowała się i pocałowała go w policzek.
– Tęskniłam za tobą – powiedziała. – Tęskniłam za wami wszystkimi.
– Ja również. Nawet nie wiedziałem jak bardzo.
– Podoba ci się życie w cywilu? – zapytała.
– Tak, myślę, że jest okej.
– Mnie się nie podoba. Może odnalazłeś się w tym świecie lepiej ode mnie.
– Sam nie wiem. W ogóle nie wiem, czy się odnalazłem. Kiedy patrzę na was, wydaje mi się, że tylko biję pianę. Jakbym tonął. Wy w przeciwieństwie do mnie pływacie.
– Naprawdę jesteś spłukany?
– Do suchej nitki.
– Ja również – powiedziała. – Zarabiam trzysta tysięcy rocznie i jestem spłukana. Samo życie. Wiesz, jak jest.
– Często ogarniają mnie podobne uczucia. Dopóki na koncie nie pojawią się pieniądze. Neagley przelała mi tysiąc trzydzieści dolarów.
– Nasz kod dziesięć-trzydzieści? Bystra sztuka.
– Chciała, żebym miał kasę na bilet lotniczy. Gdyby nie to, pewnie przyjechałbym autostopem.
– Musiałbyś pokonać drogę na piechotę. Nie zabrałby cię żaden człowiek będący przy zdrowych zmysłach.
Reacher spojrzał na swoje odbicie w starym, pokrytym plamami lustrze. Olbrzym o dłoniach wielkości mrożonego indyka, zarośnięty, nieogolony, z rozdartymi rękawami koszuli. Przypominał potwora doktora Frankensteina.
Nagle go olśniło.
Z wielkiej wojskowej machiny do czegoś takiego.
– Mogę cię o coś zapytać? – powiedziała Dixon.
– Śmiało.
– Zawsze chciałam, aby łączyło nas coś więcej niż praca.
– Kogo?- Ciebie i mnie.
– To było stwierdzenie, a nie pytanie.
– Czy miałeś podobne uczucia?
– Szczerze?
– Proszę.
– Tak.
– Dlaczego nie poznaliśmy się bliżej?
– To nie byłoby właściwe.
– Przecież lekceważyliśmy wszystkie przepisy.
– Rozbilibyśmy zespół. Inni byliby zazdrośni.
– Neagley też?
– Na swój sposób.
– Mogliśmy zachować wszystko w sekrecie.
– Niemożliwe – odparł Reacher.
– Teraz też możemy mieć własną tajemnicę. Mamy trzy godziny.
Reacher nie odpowiedział ani słowa.
– Przepraszam – powiedziała Dixon. – Wszystkie te złe rzeczy powodują, że życie wydaje mi się takie krótkie.
– W dodatku nasz zespół został rozwiązany – zauważył Reacher.
– Właśnie.
– Masz chłopaka na wschodzie?
– Nie.
Reacher zrobił krok w stronę łóżka. Karla Dixon podeszła i stanęła obok niego, przywierając biodrami do jego uda. Siedem kartek nadal leżało w schludnym rzędzie.
– Chcesz się przyjrzeć liczbom? – zapytał Reacher.
– Nie teraz – odpowiedziała.
– Ja też nie mam ochoty. – Zebrał arkusze i wsunął je pod telefon.
– Jesteś pewna, że tego chcesz?
– Jestem tego pewna od piętnasta lat.
– Ja też, lecz musimy zachować wszystko w sekrecie.
– Zgoda.
Wziął ją w ramiona i pocałował w usta. Guziki bluzeczki były małe i niewygodne w rozpinaniu.
26
Później leżeli jakiś czas obok siebie, aż wreszcie Dixon powiedziała:
– Pora zabrać się do roboty. – Reacher przekręcił się na bok i sięgnął po kartki leżące na nocnym stoliku, lecz Dixon powstrzymała go. – Nie tak, zastanówmy się bez patrzenia. W ten sposób więcej zobaczymy.
– Tak sądzisz?
– W sumie mamy sto osiemdziesiąt trzy liczby. Sto osiemdziesiąt trzy, co to za liczba?
– Nie jest to liczba pierwsza – stwierdził Reacher. – Dzieli się przez trzy i sześćdziesiąt jeden.
– Nie obchodzi mnie, czy jest to liczba pierwsza, czy nie.
– Jeśli pomnożysz ją przez dwa, otrzymasz trzysta sześćdziesiąt sześć, czyli liczbę dni w roku przestępnym.
– Zatem jest to połowa dni roku przestępnego, czy tak?
– Nie, mamy przecież siedem list – odpowiedział Reacher. – Połowa dowolnego roku to sześć miesięcy i sześć list.
Dixon zamilkła.
Reacher zamyślił się. Pół roku.
Pół.
Można to zrobić na wiele sposobów.
Dwadzieścia sześć, dwadzieścia siedem.
– Ile dni jest w połowie roku? – zapytał.
– Zwykłym? To zależy w której. Sto osiemdziesiąt dwa lub sto osiemdziesiąt trzy.
– W jaki sposób uzyskać połowę?
– Dzieląc przez dwa.
– A gdybyś pomnożyła liczbę dni w pełnym roku przez siedem dwunastych?
– To więcej niż połowa?
– A następnie przez sześć siódmych?
– Wtedy otrzymałbyś dokładnie połowę. Siedem dwunastych razy sześć siódmych to czterdzieści dwa osiemdziesiątych czwartych.
– Dokładnie.
– Nie łapię.
– Ile jest tygodni roboczych w roku?
– Pięćdziesiąt dwa?
– A dni roboczych?
– Dwieście sześćdziesiąt w pięciodniowym i trzysta dwanaście w sześciodniowym tygodniu pracy.
– Ile takich dni byłoby w ciągu siedmiu miesięcy w sześciodniowym tygodniu pracy?
Dixon pomyślała przez chwilę.
– To zależy od tego, jakich siedem miesięcy wybierzesz i w jakie dni wypada niedziela. Którego dnia przypada pierwszy stycznia, czy chodzi o siedem kolejnych miesięcy, czy wybierasz, jak chcesz.
– Zastanów się nad liczbami, Karla. Możliwe są tylko dwie odpowiedzi.
Dixon pomyślała chwilę.
– Sto osiemdziesiąt dwa lub sto osiemdziesiąt trzy.
– Właśnie – powiedział Reacher. – Siedem arkuszy Franza odpowiada siedmiu miesiącom złożonym z sześciodniowych tygodni pracy. Tylko jeden długi miesiąc miał cztery niedziele, stąd odstępstwo w postaci dwudziesta siedmiu dni.
Dixon wyślizgnęła się spod prześcieradła i podeszła naga do walizki, aby po chwili wrócić ze skórzanym kalendarzem Filofax. Otworzyła go i rozłożyła na łóżku, a następnie sięgnęła po arkusze upchnięte na stoliku nocnym, by umieścić je w jednej linii poniżej kalendarza. Porównała arkusz z kalendarzem.
– To ten rok – stwierdziła. – Siedem ostatnich miesięcy. Aż do końca ubiegłego miesiąca. Jeśli pominiesz niedziele, otrzymasz dwudziestosześciodniowy miesiąc, następnie miesiąc liczący dwadzieścia siedem dni i trzy miesiące po dwadzieścia sześć.
– Doskonale – pochwalił ją Reacher. – W ciągu ostatnich siedmiu miesięcy jakaś zmienna zaczęła przyjmować coraz gorsze wartości. To jakieś wyniki. Mamy już połowę.
– Łatwiejszą połowę – przytaknęła Dixon. – Powiedz mi, co oznaczają te liczby.
– Chodzi o zdarzenie, które mogło zachodzić dziewięć, dziesięć, dwanaście lub trzynaście razy dziennie od poniedziałku do soboty i nie zawsze okazywało się zgodne z oczekiwaniami.
– Jakiego rodzaju zdarzenie?
– Nie wiem. Co zdarza się dziesięć lub dwanaście razy dziennie?
– Na pewno nie wyprodukowanie nowego egzemplarza forda T. Musi chodzić o jakieś zjawisko w małej skali. Wizytę u specjalisty, na przykład u dentysty, prawnika czy fryzjera.
– W pobliżu biura Franza jest salon kosmetyczny.
– Salon kosmetyczny ma więcej klientów. Poza tym co łączy manicure ze zniknięciem czterech naszych i Syryjczykiem posługującym się czterema fałszywymi nazwiskami?
– Nie mam pojęcia – odparł Reacher.
– Ja również.
– Powinniśmy wziąć prysznic i ubrać się.
– Potem.
– Po czym?
Dixon nie odpowiedziała. Wróciła do łóżka, przycisnęła go do poduszki i pocałowała.
***
W odległości przeszło trzech tysięcy kilometrów od nich, na wysokości jedenastu kilometrów, ciemnowłosy mężczyzna występujący jako Alan Mason siedział w przedniej kabinie boeinga 757 linii United Airlines lecącego z nowojorskiego lotniska La Guardia do Denver w stanie Kolorado. W fotelu o numerze 3A. Na bocznym oparciu stała szklanka gazowanej wody mineralnej, a na kolanach spoczywała rozłożona gazeta. Nie czytał jej, lecz wyglądał przez okno, obserwując białe chmury w dole.