– Ależ oczywiście – wykrzyknął stary wesoło. – Niemców się przepędza, a my zostajemy. Za parę lat wy też stąd pójdziecie, a my zostaniemy. Widzi pan, Włochy są naprawdę bardzo biednym i słabym krajem i dlatego właśnie jesteśmy tacy silni. Włoscy żołnierze już nie giną. Giną Amerykanie i Niemcy. Czyż nie radzimy sobie znakomicie? Tak, jestem pewien, że Włochy przetrwają tę wojnę i będą istnieć długo potem, jak wasz kraj rozpadnie się w proch i w pył.
Nately nie wierzył własnym uszom. Nigdy dotąd nie słyszał takich straszliwych bluźnierstw i z instynktowną logiką zastanawiał się, dlaczego nie przybywają tajniacy, żeby aresztować zdradzieckiego starucha.
– Ameryka nigdy się nie rozpadnie! – krzyknął z pasją.
– Nigdy? – spytał stary cicho.
– No, cóż… – zawahał się Nately.
Staruch roześmiał się pobłażliwie, chowając w zanadrzu głębszą, bardziej wybuchową radość. Nadal drażnił Nately'ego łagodnie.
– Rozpadł się Rzym, rozpadła się Grecja, Persja, Hiszpania. Wszystkie wielkie mocarstwa się rozpadają. Dlaczego z waszym miałoby być inaczej? Jak długo będzie istnieć wasz kraj? Wiecznie?
Niech pan nie zapomina, że sama Ziemia zostanie zniszczona przez Słońce za jakieś dwadzieścia pięć milionów lat. Nately wiercił się niepewnie.
– No, wiecznie to może za mocno powiedziane.
– Milion lat? – nalegał drwiąco stary z sadystycznym zapałem. – Pól miliona? Żaba ma prawie pięćset milionów lat. Czy może pan 2 całą pewnością powiedzieć, że Ameryka z całą swoją potęgą i dobrobytem, ze swoimi żołnierzami, którzy nie ustępują nikomu, i ze swoją najwyższą na świecie stopą życiową przetrwa równie długo jak…
żaby?
Nately miał ochotę zmiażdżyć tę obleśną gębę. Rozejrzał się błagalnie szukając sojuszników do obrony przyszłości kraju przed brudnymi kalumniami tego szczwanego grzesznego oszczercy. Czekało go jednak rozczarowanie. Yossarian i Dunbar w dalekim rogu rzucili się orgiastycznie na cztery czy pięć figlarnych panienek i sześć butelek czerwonego wina, Joe Głodomór zaś dawno już znikł w jednym z tajemniczych korytarzy, popychając przed sobą jak żarłoczny despota tyle najrozłożystszych młodych prostytutek, ile potrafił zagarnąć w swoje wątłe ramiona, by wepchnąć do jednego podwójnego łoża.
Nately poczuł się zawstydzony i zbity z tropu. Jego dziewczyna rozłożyła się bez wdzięku na miękkiej kanapie z wyrazem leniwego znudzenia. Nately'ego onieśmielała jej apatyczna obojętność, ten sam senny i bezwładny spokój, który tak żywo, tak mile i tak boleśnie zapamiętał z czasu ich pierwszego spotkania, kiedy go ignorowała podczas gry w oko w pokojach szeregowców. Jej otwarte usta miały kształt litery O i tylko Bóg jedyny wiedział, na co jej szkliste i mgliste oczy patrzyły z taką cielęcą apatią. Staruch czekał spokojnie, przypatrując się Nately'emu z pełnym zrozumienia uśmiechem, w którym była pogarda i współczucie zarazem. Gibka, kształtna blondynka o pięknych nogach i skórze koloru miodu ułożyła się rozkosznie na poręczy fotela starucha, pieszcząc kokieteryjnie jego kanciastą, trupiobladą twarz. Nately zesztywnial z obrzydzenia i oburzenia na widok tej starczej lubieżności. Odwrócił się załamany, zastanawiając się, dlaczego po prostu nie idzie ze swoją dziewczyną do łóżka.
Ten podły, sępi, szatański starzec przypominał Nately'emu ojca, ponieważ stanowił jego całkowite przeciwieństwo. Ojciec Nately'ego był elegancko ubranym, siwowłosym dżentelmenem o nienagannych manierach; ten staruch był nieokrzesanym lumpem. Ojciec Nately'ego był człowiekiem trzeźwo myślącym, rozważnym filozofem; staruch był lekkomyślnym rozpustnikiem. Ojciec Nately'ego był człowiekiem dyskretnym i kulturalnym; staruch był pospolitym gburem. Ojciec Nately'ego wierzył w honor i miał na wszystko odpowiedź; ten staruch nie wierzył w nic i umiał tylko zadawać pytania. Ojciec Nately'ego miał dystyngowane siwe wąsy; staruch w ogóle nie miał wąsów. Ojciec Nately'ego – podobnie jak ojcowie wszystkich jego znajomych – był człowiekiem dostojnym, mądrym i godnym szacunku; ten staruch był w najwyższym stopniu odpychający i Nately znowu rzucił się w wir dyskusji, zdecydowany odeprzeć podstępną logikę i insynuacje starego w tak błyskotliwy sposób, aby zwrócić uwagę znudzonej, flegmatycznej dziewczyny, w której się tak bez pamięci zakochał, i zyskać sobie jej podziw na zawsze.
– Szczerze mówiąc, nie wiem, jak długo będzie istnieć Ameryka
– kontynuował nieustraszenie. – Zgadzam się, że nie możemy trwać wiecznie, skoro sam świat ma ulec kiedyś zagładzie. Ale wiem na pewno, że będziemy istnieć i odnosić tryumfy jeszcze bardzo, bardzo długo.
– Jak długo? – drażnił go stary bluźnierca z błyskiem złośliwej radości w oku. – Krócej niż żaby?
– Znacznie dłużej niż pan i ja – wypalił niezbyt zręcznie Nately.
– Tylko tyle? To niewiele, jeżeli uwzględnić pańską odwagę i naiwność oraz mój bardzo podeszły wiek.
– Ile ma pan lat? – spytał Nately, mimo woli coraz bardziej zaintrygowany i urzeczony staruchem.
– Sto siedem – roześmiał się stary serdecznie na widok obrażonej miny Nately'ego. – Widzę, że w to pan również nie wierzy.
– Nie wierzę ani jednemu pańskiemu słowu. – Nately złagodził swoją wypowiedź nieśmiałym uśmiechem. – Wierzę tylko w to, że Ameryka wygra wojnę.
– Przywiązuje pan zbyt dużą wagę do wygrywania wojen
– szydził niechlujny, niegodziwy staruch. – Prawdziwa sztuka polega na przegrywaniu wojen i na tym, żeby wiedzieć, które wojny można przegrywać. Włochy od stuleci przegrywają wojny i niech pan popatrzy, jak dobrze na tym wychodzą. Francja wygrywa wojny i znajduje się w stanie ciągłego kryzysu. Niemcy przegrywają i kwitną. Niech pan spojrzy na naszą historię ostatnich lat. Włochy wygrały w Abisynii i natychmiast wpadły w poważne tarapaty. Zwycięstwo zrodziło w nas taką manię wielkości, że pomogliśmy rozpętać wojnę światową, której nie mieliśmy szansy wygrać. Teraz jednak, kiedy znowu przegrywamy, wszystko idzie ku lepszemu i jeżeli tylko uda nam się ponieść klęskę, na pewo znowu będziemy górą.
Nately wpatrywał się w starego z osłupieniem.
– Naprawdę nie rozumiem pana – powiedział. – Mówi pan jak szaleniec.
– Ale za to zachowuję się jak człowiek normalny. Byłem faszystą, kiedy rządził Mussolini, i jestem antyfaszystą, odkąd go obalono. Byłem fanatycznie proniemiecki, kiedy przyszli tu Niemcy, żeby nas bronić przed Amerykanami, a teraz, kiedy przyszli Amerykanie, żeby nas bronić przed Niemcami, jestem fanatycznie proamerykański. Mogę pana zapewnić, mój oburzony przyjacielu – mądre, pogardliwe oczy starego zapłonęły jeszcze żywiej, a coraz bardziej przestraszony Nately nie mógł wydobyć z siebie słowa – że pan i pański kraj nie znajdą we Włoszech bardziej oddanego zwolennika ode mnie, ale tylko tak długo, jak długo pozostaniecie we Włoszech.
– Ależ pan jest dwulicowcem! – zawołał Nately z niedowierzaniem. – Chorągiewką na dachu! Bezwstydnym, pozbawionym skrupułów oportunistą!
– Mam sto siedem lat – przypomniał mu stary łagodnie.
– Czy nie ma pan żadnych zasad?
– Oczywiście, że nie.
– Żadnej moralności?
– Ależ ja jestem człowiekiem bardzo moralnym – zapewnił go stary łajdak z żartobliwą powagą, gładząc nagie biodro rozłożonej kusząco na drugiej poręczy fotela kształtnej czarnulki ze ślicznymi dołeczkami w buzi. Uśmiechnął się do Nately'ego sarkastycznie, siedząc między dwiema nagimi dziewczynami i obejmując je władczym gestem w aurze samozadowolenia i wyświechtanego splendoru.
– Nie mogę w to uwierzyć – powiedział Nately z urazą, starając się uparcie widzieć starego w oderwaniu od dziewczyn. – Po prostu nie mogę w to uwierzyć.
– Jest to najszczersza prawda. Kiedy Niemcy wkraczali do miasta, tańczyłem na ulicach jak młodziutka balerina i o mało nie zerwałem sobie płuc wykrzykując: Heil Hitler! Powiewałem nawet małą hitlerowską chorągiewką, którą wyrwałem ślicznej małej dziewczynce, kiedy jej matka odwróciła się na chwilę. Gdy Niemcy opuścili miasto, pospieszyłem witać Amerykanów z butelką doskonałego koniaku i koszykiem kwiatów. Koniak był oczywiście dla mnie, a kwiaty dla naszych wyzwolicieli. W pierwszym samochodzie jechał bardzo sztywny, nadęty stary major i trafiłem go prosto w oko czerwoną różą. Wspaniały rzut! Trzeba było widzieć, jak podskoczył.