Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Czy ja też mam udział?

– Wszyscy mają udział.

– Orr też ma udział?

– Wszyscy mają udział.

– A Joe Głodomór? Czy on też ma udział?

– Wszyscy mają udział.

– Niech mnie diabli – zdziwił się Yossarian, po raz pierwszy wstrząśnięty do głębi ideą udziału.

Milo odwrócił się do niego z figlarnym błyskiem w oku.

– Mam bezbłędny plan oszukania rządu federalnego na sześć tysięcy dolarów. Możemy bez żadnego ryzyka zarobić po trzy tysiące na głowę. Interesuje cię to?

– Nie.

Milo spojrzał na Yossariana ze szczerym wzruszeniem.

– To mi się właśnie w tobie podoba – zawołał. – Jesteś uczciwy! Jesteś jedynym znanym mi człowiekiem, któremu naprawdę można zaufać. Dlatego chciałbym, żebyś mi trochę więcej pomagał. Byłem bardzo rozczarowany, kiedy wczoraj w Katanii uciekłeś z tymi dwiema dziwkami.

Yossarian spojrzał na Mila z niedowierzaniem.

– Milo, przecież sam mi kazałeś pójść z nimi. Nie pamiętasz?

– To nie była moja wina – odparł Milo z godnością. – Musiałem się jakoś pozbyć Orra natychmiast po przybyciu do miasta. W Palermo będzie zupełnie inaczej. W Palermo chcę, żebyście poszli z dziewczynami bezpośrednio z lotniska.

– Z jakimi dziewczynami?

– Wysiałem radiodepeszę i umówiłem się z pewnym czteroletnim alfonsiakiem, żeby dostarczył tobie i Orrowi dwie ośmioletnie dziewice, pół-Hiszpanki. Będzie czekał w limuzynie na lotnisku. Wsiadajcie do niej, jak tylko wyjdziecie z samolotu.

– Nic z tego – oświadczył Yossarian potrząsając głową. – Pójdę spać i tyle.

Milo aż posiniał z oburzenia i jego długi, cienki nos zadrżał spazmatycznie pomiędzy czarnymi brwiami a niezrównoważonymi pomarańczowobrązowymi wąsami jak blady, wątły płomień świecy.

– Yossarian, pamiętaj o swoim zadaniu – przypomniał uroczyście.

– Mam gdzieś swoje zadanie – odpowiedział Yossarian obojętnie. – I syndykat też, mimo że mam w nim udział. Nie chcę żadnych ośmioletnich dziewic, nawet jeżeli są pół-Hiszpankami.

– Nie dziwię ci się. Ale te ośmioletnie dziewice tak naprawdę mają tylko po trzydzieści dwa lata. l nie są pół-Hiszpankami, tylko ćwierć-Estonkami.

– Nie chcę w ogóle żadnych dziewic.

– Prawdę mówiąc one nie są też dziewicami – przekonywał go Milo wytrwale. – Ta, którą wybrałem dla ciebie, była przez krótki czas żoną pewnego starszego nauczyciela, który sypiał z nią tylko w niedzielę, jest więc prawie nie używana.

Ale Orr też chciał spać i w rezultacie obaj towarzyszyli Milowi w drodze z lotniska do miasta, w którym stwierdzili, że znowu dla nich dwóch nie ma miejsc w hotelu i, co ważniejsze, że Milo jest burmistrzem Palermo.

Niezrozumiałe, podejrzane witanie Mila zaczęło się już na lotnisku, gdzie cywilni pracownicy rozpoznając go przerywali z szacunkiem pracę i odprowadzali go spojrzeniami pełnymi powściąganego entuzjazmu i uwielbienia. Wieść o przybyciu Mila musiała dotrzeć do miasta przed nimi, gdyż przedmieścia, przez które przejeżdżali swoją odkrytą półciężarówką, zapełnił tłum wiwatujących mieszkańców. Yossarian z Orrem, zdumieni i oniemiali, przyciskali się do Mila w poczuciu zagrożenia.

W samym mieście okrzyki powitania narastały, w miarę jak ciężarówka z coraz większym trudem torowała sobie drogę ku centrum. Zwolnione z lekcji dzieci w odświętnych ubrankach stały wzdłuż chodników powiewając chorągiewkami. Yossarian i Orr nie mogli z siebie wydobyć słowa. Ulice wypełniał radosny tłum, a nad głowami zwisały wielkie transparenty z portretami Mila. Milo pozował do tego portretu w wypłowiałej chłopskiej bluzie z wysokim okrągłym kołnierzem, a jego zatroskane ojcowskie oblicze promieniowało wyrozumiałością, mądrością, roztropnością i silą, gdy tak spoglądał wszechwiedząco na lud swymi nie skoordynowanymi oczami znad swoich niezdyscyplinowanych wąsów. Niedołężni inwalidzi posyłali mu całusy z okien. Sklepikarze w fartuchach wznosili ekstatyczne okrzyki stojąc w drzwiach swoich sklepików. Huczały tuby. Tu i ówdzie ktoś padał i ginął stratowany na śmierć. Zapłakane staruszki przepychały się gorączkowo do wolno jadącej ciężarówki, aby dotknąć Mila lub uścisnąć mu dłoń. Milo przyjmował hałaśliwe dowody uwielbienia z dobrotliwą łaskawością. Odwzajemniał się wszystkim kiwając wytwornie i całymi garściami hojnie rozsypywał wśród radosnych rzesz owinięte w sreberko cukierki. Szeregi dorodnych chłopców i dziewcząt podskakiwały trzymając się za ręce i skandując w zachwycie aż do ochrypnięcia: “Mi-lo! Mi-lo! Mi-lo!"

Teraz, gdy jego tajemnica wyszła na jaw, Milo pozbył się skrępowania w stosunku do Orra i Yossariana i nadął się bezgraniczną, nieśmiałą pychą, a policzki mu się zaróżowiły. Milo został wybrany burmistrzem Palermo, a także pobliskich Carini, Monreale, Bagherii, Termini Imerese, Cefali, Mistretty oraz Nikozji, ponieważ sprowadził na Sycylię whisky.

Yossarian był zdumiony.

– Czy tutejsi ludzie tak przepadają za whisky?

– Oni w ogóle nie piją whisky – wyjaśnił Milo. – Whisky jest bardzo droga, a ludzie tutaj są bardzo biedni.

– To po co sprowadzasz whisky na Sycylię, skoro nikt jej tutaj nie pije?

– Żeby podbić cenę. Sprowadzam ją tu z Malty, żeby mieć większy zysk, kiedy ją potem odsprzedaję sobie dla osób trzecich. Stworzyłem tu cały nowy przemysł. Sycylia jest teraz trzecim na świecie eksporterem szkockiej whisky i dlatego właśnie wybrano mnie burmistrzem.

– To może załatwisz nam pokój w hotelu, jak jesteś takim ważniakiem – mruknął Orr bez cienia szacunku, głosem bełkotliwym ze zmęczenia.

– Zaraz to zrobię – obiecał Milo ze skruchą. – Bardzo was przepraszam, że zapomniałem zarezerwować dla was pokoje. Chodźcie ze mną do mego biura, zaraz porozmawiam na ten temat z moim zastępcą.

Biuro Mila mieściło się w zakładzie fryzjerskim, a jego zastępcą był pulchny fryzjer, na którego służalczych wargach kordialne słowa powitania pieniły się równie obficie jak piana, którą rozrabiał w miseczce dla Mila.

– No więc, Yittorio – powiedział Milo rozpierając się wygodnie w fotelu – jak szły sprawy podczas mojej nieobecności tym razem?

– Bardzo źle, signor Milo, bardzo źle. Ale teraz, kiedy pan wrócił, ludzie są znowu szczęśliwi.

– Zastanawiałem się, skąd takie tłumy. Dlaczego w hotelach nie ma wolnego miejsca?

– To dlatego, że tyle ludzi przyjechało z innych miast, żeby pana zobaczyć, signor Milo. A także dlatego, że zjechali się kupcy na aukcję karczochów.

Dłoń Mila jak orzeł wzbiła się pionowo w górę zatrzymując pędzel Yittoria.

– Co to są karczochy? – spytał Milo.

– Karczochy, signor Milo? Karczochy to są bardzo smaczne warzywa, lubiane na całym świecie. Musi pan popróbować naszych karczochów, signor Milo. Uprawiamy najlepsze na świecie karczochy.

– Naprawdę? – powiedział Milo. – Po ile są karczochy w tym roku?

– Zapowiada się bardzo dobry rok na karczochy. Zbiory były bardzo słabe.

– Czy to prawda? – spytał Milo i już go nie było. Wyślizgnął się z fotela tak szybko, że pasiaste prześcieradło przez jakąś sekundę zachowało jeszcze jego kształt. Zanim Yossarian i Orr zdążyli dobiec do drzwi, Milo zniknął im z oczu.

– Następny – warknął zastępca Mila urzędowym tonem. – Kto z panów następny?

Yossarian i Orr opuścili zakład fryzjerski w ponurym nastroju. Porzuceni przez Mila, bezdomni, przeciskali się wśród rozbawionych tłumów w daremnym poszukiwaniu noclegu. Yossarian był wyczerpany. Głowa pękała mu z tępego, ogłupiającego bólu i denerwował go Orr, który znalazł gdzieś dwa dzikie jabłka i szedł trzymając je w ustach, dopóki Yossarian nie zobaczył tego i nie kazał mu ich wypluć. Wtedy Orr znalazł dwa kasztany i niepostrzeżenie wypchał sobie nimi policzki. Po chwili Yossarian dostrzegł to i znowu krzyknął na Orra, żeby wypluł te dzikie jabłka. Orr wyszczerzył zęby w uśmiechu i odpowiedział, że to nie są dzikie jabłka, tylko kasztany, i że ma je nie w ustach, tylko w dłoniach, ale ponieważ miał kasztany w ustach, więc Yossarian nie zrozumiał z tego ani słowa i kazał mu je mimo wszystko wypluć. W oczach Orra zamigotały błyski. Potarł mocno czoło pięścią, jak człowiek zamroczony alkoholem, i zachichotał obleśnie.

64
{"b":"107014","o":1}