– A co mnie to, u diabła, obchodzi, czy on zostanie ukarany, czy nie? – spytał generał Dreedle zdziwiony i poirytowany. – Ten żołnierz zasłużył na odznaczenie. Jeśli chce je otrzymać na golasa, to cóż to, u diabła, pana obchodzi?
– Jestem zupełnie tego samego zdania, panie generale! – podchwycił pułkownik Cathcart z żywiołowym entuzjazmem i otarł czoło wilgotną białą chusteczką. – Ale co pan o tym sądzi w świetle ostatniego okólnika generała Peckema na temat właściwego stroju wojskowego w strefie przyfrontowej?
– Peckem? – zachmurzył się generał Dreedle.
– Tak jest, panie generale – powiedział pułkownik Cathcart służalczo. – Generał Peckem zaleca nawet, abyśmy wysyłali naszych żołnierzy do walki w mundurach wyjściowych, aby wywierali dobre wrażenie na nieprzyjacielu, jeżeli zostaną zestrzeleni.
– Peckem? – powtórzył generał Dreedle mrużąc oczy ze zdumienia. – A co, u diabła, ma do tego Peckem? -
Pułkownik Korn znowu dźgnął pułkownika Cathcarta łokciem w plecy.
– Absolutnie nic, panie generale! – odpowiedział pułkownik Cathcart przytomnie, krzywiąc się z bólu i ostrożnie rozcierając miejsce, gdzie dostał łokciem pułkownika Korna. – I dlatego właśnie postanowiłem nie podejmować żadnych kroków, dopóki nie uzgodnię sprawy z panem generałem. Czy mamy zignorować całkowicie to zarządzenie?
Generał Dreedle zignorował go całkowicie, odwracając się z wyrazem złowrogiej pogardy, żeby wręczyć Yossarianowi pudełko z odznaczeniem.
– Przyprowadź moją dziewczynę z samochodu – polecił opryskliwie pułkownikowi Moodusowi i czekał nieruchomo, groźnie zmarszczony, z opuszczoną głową, dopóki pielęgniarka nie stanęła przy jego boku.
– Każ w kancelarii, żeby natychmiast odwołali moje ostatnie polecenie nakazujące żołnierzom noszenie krawatów podczas akcji bojowych – szepnął gorączkowo kątem ust pułkownik Cathcart do pułkownika Korna.
– Mówiłem ci, żebyś tego nie robił – roześmiał się pułkownik Korn – ale nie chciałeś mnie słuchać.
– Ćśśś! – ostrzegł go pułkownik Cathcart. – Korn, do cholery, co zrobiłeś z moimi plecami?
Pułkownik Korn znowu zachichotał.
Pielęgniarka generała Dreedle towarzyszyła mu wszędzie, nawet w pokoju odpraw przed akcją na Awinion, gdzie stała ze swoim cielęcym uśmiechem obok podwyższenia i rozkwitała jak żyzna oaza u boku generała Dreedle w swoim różowo-zielonym mundurze. Yossarian spojrzał na nią i zakochał się na zabój. Od razu stracił humor czując w środku pustkę i odrętwienie. Wpatrywał się z lekkim pożądaniem w jej pełne czerwone wargi i dołeczki na policzkach, podczas gdy major Danby monotonnym, dydaktycznym męskim buczeniem opisywał potężną koncentrację artylerii przeciwlotniczej oczekującej ich w Awinionie. Nagle z piersi Yossariana wyrwał się jęk rozpaczy na myśl, że może już nigdy nie zobaczyć tej cudownej kobiety, z którą nie zamienił w życiu ani słowa i w której był tak żałośnie zakochany. Dygotał i skręcał się ze smutku, strachu i pożądania, kiedy na nią patrzył; była tak piękna. Mógłby całować ślady jej stóp. Oblizał spierzchnięte, spragnione wargi lepkim językiem i znowu jęknął boleśnie, tym razem tak głośno, że ściągnął na siebie przestraszone, pytające spojrzenia lotników, którzy w czekoladowych kombinezonach i białych stębnowanych uprzężach spadochronów siedzieli na prostych drewnianych ławach.
Nately odwrócił się do niego z lękiem w oczach.
– Co tam? – szepnął. – Co ci jest?
Yossarian nie słyszał. Zżerało go pożądanie i obezwładniał żal. Pielęgniarka generała Dreedle była tylko troszkę pucołowata i jego zmysły były przeciążone do granic wytrzymałości złotą promiennością jej włosów i nieznanym dotknięciem jej miękkich, krótkich palców, krągłym, nie zasmakowanym bogactwem jej bujnych piersi w różowej, szeroko otwartej pod szyją koszuli i trójkątnym jędrnym, wypukłym pagórkiem u zbiegu ud i brzucha w obcisłych, dopasowanych zielonych oficerskich spodniach z gabardyny. Pożerał ją od czubka głowy do malowanych paznokci u nóg. Nie chciał się z nią rozstawać do końca życia. – Oooooooooooooch – jęknął znowu i tym razem cała sala zafalowała na dźwięk jego drżącego, przeciągłego westchnienia. Wśród oficerów na podwyższeniu zapanował niepokój i nawet major Danby, który właśnie przystąpił do uzgadniania zegarków, omal się nie zgubił przy odliczaniu sekund i nie musiał zaczynać od początku. Nately powiódł wzrokiem w ślad za znieruchomiałym spojrzeniem Yossariana przez całą długość sali i trafił na pielęgniarkę generała Dreedle. Zbladł i zadrżał, kiedy zrozumiał, co dręczy Yossariana.
– Daj spokój, dobrze? – ostrzegł go groźnym szeptem.
– Oooooooooooooooooch – jęknął Yossarian po raz czwarty tak głośno, że teraz już wszyscy musieli go usłyszeć.
– Zwariowałeś? – syknął Nately gwałtownie. – Szukasz guza?
– Oooooooooooooooooch – zawtórował Yossarianowi Dunbar z drugiego końca sali.
Nately poznał głos Dunbara. Sytuacja wymykała się spod kontroli i Nately odwrócił się z krótkim jękiem.
– Oooooooooooooooooch – odpowiedział mu Dunbar.
– Oooooooooooooooooch – jęknął głośno zirytowany Nately uświadomiwszy sobie, że sam przed chwilą jęknął.
– Oooooooooooooooooch – odpowiedział mu znów Dunbar.
– Oooooooooooooooooch – odezwał się ktoś zupełnie nowy w innej części sali i Nately poczuł, że włos mu się jeży na głowie. Yossarian z Dunbarem odpowiedzieli zgodnym jękiem, a Nately na próżno kulił się i szukał jakiejś dziury, w której mógłby się ukryć wraz z Yossarianem. Tu i ówdzie rozległy się tłumione śmiechy. Nately'ego nagle coś podkusiło i w najbliższym momencie ciszy jęknął naumyślnie. Odpowiedział mu znów jakiś nowy głos. Smak nieposłuszeństwa działał upajająco i Nately znowu jęknął rozmyślnie przy pierwszej sposobności. Zawtórował mu jeszcze jakiś nowy glos. Pokój odpraw niepohamowanie przekształcał się w dom wariatów. Niesamowite odgłosy przybierały na sile. Szurano nogami, zaczęto upuszczać różne przedmioty: ołówki, kalkulatory, mapniki, grzechoczące stalowe hełmy. Ci, którzy nie jęczeli, chichotali otwarcie i nie wiadomo, do czego mógłby doprowadzić ten żywiołowy bunt jęków, gdyby generał Dreedle osobiście nie przystąpił do jego uśmierzenia, stając zdecydowanie pośrodku podwyższenia tuż przed nosem majora Danby'ego, który pochylając swoją poważną, pracowitą głowę nadal wpatrywał się w zegarek i odliczał sekundy.
– …dwadzieścia pięć… dwadzieścia… piętnaście… Wielkie, czerwone, władcze oblicze generała Dreedle, skrzywione grymasem zakłopotania, stwardniało budzącą lęk decyzją.
– Na tym zakończymy – rozkazał zwięźle z oczami płonącymi niezadowoleniem, zaciskając swoją kwadratową szczękę, i na tym zakończono. – Dowodzę jednostką liniową – przypomniał im surowym tonem, kiedy w pokoju zapanowała absolutna cisza, a żołnierze na ławkach kryli się wstydliwie jedni za drugich – i dopóki ja tu dowodzę, nie chcę słyszeć żadnych jęków. Czy to jasne?
Było to jasne dla wszystkich z wyjątkiem majora Danby'ego, który nadal wpatrywał się w swój zegarek i na głos odliczał sekundy.
– …cztery… trzy… dwa… jeden… czas! – krzyknął major Danby i zwycięsko potoczył wzrokiem po sali, aby odkryć, że nikt go nie słuchał i że będzie musiał zaczynać od początku. – Ooooch – jęknął zmartwiony.
– Co to ma znaczyć! – ryknął generał Dreedle z niedowierzaniem i odwrócił się z mordem w oczach do majora Danby'ego, który cofnął się niepewnie, przestraszony i zbity z tropu, drżąc i oblewając się potem.
– Kto to jest?
– M-major Danby, panie generale – wyjąkał pułkownik Cathcart.
– Mój oficer operacyjny.
– Wyprowadzić i rozstrzelać – rozkazał generał Dreedle.
– S-słucham, panie generale?
– Powiedziałem: wyprowadzić i rozstrzelać. Co to, nie słyszycie?
– Tak jest, panie generale! – odpowiedział dziarsko pułkownik Cathcart, z wysiłkiem przełykając ślinę, i odwrócił się energicznie do swojego szofera i oficera meteorologicznego. – Wyprowadźcie majora Danby i rozstrzelajcie go.