Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Kapelan posłusznie spojrzał na rozłożone pismo i zobaczył artykuł wstępny na temat amerykańskiej grupy bombowej w Anglii, w której kapelan przed każdą akcją odmawiał modlitwę w pokoju odpraw. Kapelan omal nie rozpłakał się ze szczęścia, kiedy zrozumiał, że pułkownik nie będzie na niego wrzeszczał. Nie rozmawiali ze sobą od owego burzliwego wieczoru, kiedy pułkownik Cathcart wyrzucił go z klubu oficerskiego na polecenie generała Dreedle po tym, jak Wódz White Halfoat strzelił w pysk pułkownika Moodusa. Kapelan obawiał się początkowo, że pułkownik chce mu udzislić nagany za to, iż poprzedniego dnia wieczorem znowu bez pozwolenia poszedł do klubu. Poszedł tam z Yossarianem i Dunbarem, którzy zjawili się nieoczekiwanie w jego namiocie na polance, żeby go wziąć ze sobą. Mimo lęku, jaki w nim budził pułkownik Cathcart, wolał mu się narazić, niż odrzucić miłe zaproszenie dwóch nowych przyjaciół, których poznał zaledwie przed kilkoma tygodniami podczas jednej z wizyt w szpitalu i którzy tak skutecznie osłaniali go przed tysięcznymi problemami natury towarzyskiej, wynikającymi z jego obowiązków służbowych, nakazujących mu żyć w jak największej przyjaźni z przeszło dziewięcioma setkami nieznajomych oficerów, podoficerów i szeregowych, traktujących go jak piąte koło u wozu.

Kapelan przywarł wzrokiem do stronicy pisma. Studiował po dwakroć każde zdjęcie i uważnie wczytywał się w podpisy, przygotowując sobie odpowiedź pełnym zdaniem, które powtórzył w myśli i poprawił wiele razy, zanim wreszcie zdobył się na odwagę, żeby je wypowiedzieć.

– Uważam, że odmawianie modlitwy przed każdą akcją jest praktyką wysoce moralną i zasługującą na pochwałę – zaproponował nieśmiało i czekał.

– Tak – powiedział pułkownik – ale chciałbym wiedzieć, czy pan uważa, że to da u nas pozytywne rezultaty.

– Tak, panie pułkowniku – odpowiedział kapelan po chwili. – Myślę, że tak.

– Wobec tego chciałbym spróbować. – Ciężkie, mączyste policzki pułkownika zabarwiły się nagle różowymi plamami entuzjazmu. Zerwał się na nogi i w podnieceniu zaczął chodzić po pokoju. – Niech pan popatrzy, jak to pomogło tym ludziom w Anglii. Tu jest zdjęcie pułkownika, którego kapelan organizuje modlitwy przed każdą akcją. Skoro modlitwy pomogły jemu, to powinny pomóc i nam. Może, jeżeli będziemy się modlić, to i moje zdjęcie zamieszczą w “The Saturday Evening Post".

Pułkownik usiadł z powrotem i uśmiechnął się z rozmarzeniem do swoich myśli. Kapelan nie miał pojęcia, co powinien-tełaz zrobić. Kiedy tak stał z wyrazem zadumy na długiej, bladej twarzy, jego wzrok zatrzymał się na wysokich koszach czerwonych, dorodnych pomidorów, które stały w rzędach pod wszystkimi ścianami namiotu. Udawał, że zastanawia się nad odpowiedzią, ale po chwili zdał sobie sprawę, że wpatruje się w całe rzędy koszy z czerwonymi, dorodnymi pomidorami, i tak go zaintrygowało zagadnienie, co robią kosze pełne czerwonych, dorodnych pomidorów w biurze dowódcy grupy, że całkowicie zapomniał o dyskusji na temat modlitw.

– Chciałby pan kupić pomidorów? – wtrącił pułkownik Cathcart tonem towarzyskiej dygresji. – Przyjechały prosto z farmy, którą pułkownik Korn i ja mamy w górach. Mogę panu odstąpić po cenach hurtowych.

– Ależ nie, panie pułkowniku. Dziękuję.

– Nic nie szkodzi – zapewnił go pułkownik łaskawie. – Nie musi pan. Milo chętnie złapie wszystko, co wyprodukujemy. Te zerwano zaledwie wczoraj. Niech pan spojrzy, jędrne i dojrzałe, jak piersi młodych dziewcząt.

Kapelan stanął w pąsach i pułkownik natychmiast zorientował się, że popełnił błąd. Opuścił głowę zażenowany, jego toporna twarz płonęła wstydem. Czuł, że palce u rąk ma grube i nieposłuszne. Wezbrała w nim paląca nienawiść do kapelana za to, że jest kapelanem i że uwaga, która w każdej innej sytuacji zostałaby uznana za dowcipną i wytworną, nabrała cech grubej niezręczności. Bezskutecznie usiłował znaleźć jakieś wyjście z katastrofalnie niezręcznej dla nich obu sytuacji. Wyjścia nie znalazł, ale przypomniał sobie, że kapelan jest tylko kapitanem i natychmiast wyprostował się z gniewnym sapnięciem. Twarz ściągnęła mu się wściekłością na myśl, że dał się wciągnąć w upokarzającą sytuację komuś, kto będąc prawie jego rówieśnikiem ma zaledwie stopień kapitana, i mszcząc się zwrócił się do kapelana z wyrazem tak morderczej wrogości, że pod tym ugięły się nogi. Pułkownik z sadyzmem ukarał go długim, przeszywającym, złowrogim, jadowitym, milczącym spojrzeniem.

– Mówiliśmy o czymś zupełnie innym – przypomniał po chwili kapelanowi zjadliwie. – Nie o jędrnych, dojrzałych piersiach pięknych młodych dziewcząt, ale o czymś zupełnie innym. Mówiliśmy o zorganizowaiu modlitw w pokoju odpraw przed każdą akcją bojową. Czy widzi pan jakieś przeszkody?

– Nie, panie pułkowniku – wyjąkał kapelan.

– W takim razie zaczniemy jeszcze dziś po południu. – Wrogość pułkownika słabła stopniowo, w miarę tego jak przechodził do szczegółów. – Chciałbym, aby pan dobrze się zastanowił nad doborem modlitw. Nie chcę nic ciężkiego ani smutnego. Ma to być coś lekkiego i błyskotliwego, coś, co wprawi chłopców w dobry nastrój. Rozumie pan? Nic z tych rzeczy w rodzaju “królestwa Bożego" czy “cienia śmierci". To zbyt ponure. Dlaczego robi pan taką kwaśną minę?

– Przepraszam, panie pułkowniku – zająknął się kapelan. – Ale właśnie myślałem o psalmie dwudziestym trzecim.

– Jak to idzie?

– To jest właśnie ten, o którym pan pułkownik wspomniał. “Pan mię rządzi, a ninaczem mi schodzić nie będzie".

– To jest właśnie ten, o którym wspomniałem. Odpada. Co pan ma jeszcze?

– “Wybaw mię, Boże; boć weszły wody aż do duszy mojej".

– Wody odpadają – postanowił pułkownik przedmuchując głośno cygarniczkę, z której przed chwilą wybił niedopałek do popielniczki z polerowanego mosiądzu. – Może coś z muzyką? Może o tych “muzyckich naczyniach na wierzbach"?

– Tam są rzeki babilońskie, panie pułkowniku – odpowiedział kapelan. – “…tameśmy siedzieli i płakali, gdyśmy wspominali na Syjon".

– Syjon? Zostawmy to w takim razie. Ciekawe, skąd on się tam w ogóle wziął. Czy nie ma pan czegoś wesołego, co nie wspomina o wodach, cieniach i Bogu? W miarę możności wolałbym w ogóle unikać tematów religijnych.

– Żałuję bardzo, panie pułkowniku – powiedział kapelan przepraszającym tonem – ale prawie wszystkie znane mi modlitwy mają nastrój raczej poważny i przynajmniej mimochodem wspominają o Bogu.

– No to postarajmy się o jakieś nowe. Moi ludzie i tak skarżą się, że wysyłam ich na akcje, więc po co ich jeszcze drażnić Bogiem, Śmiercią i Rajem? Dlaczego nie mielibyśmy spróbować bardziej pozytywnego podejścia? Czy nie możemy modlić się o coś dobrego, na przykład o bardziej precyzyjne bombardowanie?

– Myślę, że tak, panie pułkowniku – odpowiedział kapelan z wahaniem. – Jeżeli tylko o to panu chodzi, to ja jestem właściwie zbyteczny. Pan pułkownik może to zrobić sam.

– Wiem, że mogę – uciął pułkownik cierpko – ale od czego mam pana? Mogę też sam robić zakupy, ale od tego jest Milo, i dlatego on kupuje żywność dla wszystkich grup stacjonujących w okolicy. Pana obowiązkiem jest dowodzić nami w modlitwie i od dzisiaj będzie pan przed każdą akcją dowodzić nami w modlitwie o bardziej precyzyjne bombardowanie. Czy to jest jasne? Uważam, że bardziej precyzyjne bombardowanie jest celem, o który warto się modlić. W ten sposób wszyscy zdobędziemy uznanie w oczach generała Peckema. Generał Peckem jest zdania, że zdjęcia lotnicze wyglądają znacznie lepiej, kiedy bomby wybuchają blisko siebie.

– Generał Peckem, panie pułkowniku?

– Tak jest, kapelanie – potwierdził pułkownik i roześmiał się dobrotliwie na widok zdziwienia kapelana. – Nie chciałbym, aby to się rozniosło, ale wygląda na to, że generał Dreedle ostatecznie odchodzi i na jego miejsce przyjdzie generał Peckem. Szczerze mówiąc, nie mam nic przeciwko temu. Generał Peckem jest bardzo odpowiednim człowiekiem i myślę, że wszystkim nam będzie lepiej po jego rozkazami. Z drugiej strony może do tego nie dojść i generał Dreedle pozostanie. Szczerze mówiąc, nie mam nic przeciwko temu, ponieważ generał Dreedle jest także bardzo odpowiednim człowiekiem i myślę, że wszystkim nam będzie lepiej również pod jego rozkazami. Mam nadzieję, że zachowa to pan dla siebie. Nie chciałbym, żeby któryś z nich pomyślał, że popieram drugiego.

52
{"b":"107014","o":1}