– Co to jest? – spytał wreszcie major… de Coverley.
– Jajko – odpowiedział Milo.
– Jakie jajko? – spytał major… de Coverley.
– Jajko na twardo – odpowiedział Milo.
– Jakie jajko na twardo? – spytał major… de Coverley.
– Świeże jajko na twardo – odpowiedział Milo.
– Skąd się wzięło to świeże jajko? – spytał major… de Coverley.
– Z kury – odpowiedział Milo.
– Gdzie jest ta kura? – spytał major… de Coverley.
– Ta kura jest na Malcie – odpowiedział Milo.
– Ile jest tych kur na Malcie?
– Dość, żeby znosić świeże jajka dla wszystkich oficerów naszej eskadry po pięć centów sztuka z funduszów stołówki – odpowiedział Milo.
– Przepadam za świeżymi jajkami – wyznał major… de Coverley.
– Gdyby ktoś dal mi raz na tydzień do dyspozycji samolot, mógłbym tam latać raz na tydzień samolotem naszej eskadry i przywozić tyle jajek, ile nam będzie potrzeba – odpowiedział Milo.
– Ostatecznie na Maltę nie jest tak daleko.
– Na Maltę nie jest tak daleko – zauważył major… de Coverley.
– Moglibyście chyba polecieć tam raz na tydzień samolotem naszej eskadry i przywieźć tyle świeżych jajek, ile nam będzie potrzeba.
– Tak – zgodził się Milo. – Myślę, że mógłbym to robić, gdyby ktoś sobie tego życzył i dał mi do dyspozycji samolot.
– Lubię jajecznicę ze świeżych jajek na świeżym maśle – przypomniał sobie major… de Coverley.
– Na Sycylii mogę kupić tyle świeżego masła, ile nam będzie trzeba, po dwadzieścia pięć centów za funt – odpowiedział Milo.
– Dwadzieścia pięć centów za funt świeżego masła to dobry interes. Fundusze stołówki wystarczą również na kupno masła. Moglibyśmy pewną ilość sprzedać innym eskadrom z zyskiem i wtedy zwróci nam się prawie wszystko za nasze.
– Jak się nazywasz, synu? – spytał major… de Coverley.
– Milo Minderbinder, panie majorze. Mam dwadzieścia siedem lat.
– Jesteś dobrym oficerem aprowizacyjnym, Milo.
– Nie jestem oficerem aprowizacyjnym, panie majorze.
– Jesteś dobrym oficerem aprowizacyjnym, Milo.
– Dziękuję, panie majorze. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby być dobrym oficerem aprowizacyjnym.
– Niech cię Bóg błogosławi, mój chłopcze. Weź podkowę.
– Dziękuję, panie majorze. Co mam z nią zrobić?
– Rzuć ją.
– Wyrzucić?
– Nie, zarzuć na tamten kołek. Potem trzeba ją podnieść i zarzucić na ten kołek. To jest gra, rozumiesz? Podkowa zawsze do ciebie wraca.
– Rozumiem, panie majorze. Jaka jest aktualna cena podków?
Śródziemnomorskie wiatry poniosły daleko zapach świeżych jajek skwierczących egzotycznie na świeżym maśle i ściągnęły generała Dreedle, który zjawił się ze swoim wilczym apetytem, nieodłączną pielęgniarką i zięciem, pułkownikiem Moodusem. Początkowo generał Dreedle pochłaniał wszystkie swoje posiłki w stołówce Mila. Potem pozostałe trzy eskadry z grupy pułkownika Cathcarta również powierzyły swoje stołówki Milowi, dając mu każda po samolocie wraz z pilotem, aby mógł sprowadzać świeże jajka i masło także i dla nich. Samoloty Mila latały tam i z powrotem przez okrągły tydzień i wszyscy oficerowie w czterech eskadrach zaczęli obżerać się świeżymi jajkami w niepohamowanej orgii jajkożerstwa. Generał Dreedle obżerał się świeżymi jajkami na śniadanie, obiad i kolację – żarł też świeże jajka pomiędzy posiłkami – dopóki Milo nie odkrył obfitych źródeł świeżej cielęciny, wołowiny, kaczek, kotletów z jagnięcia, pieczarek, brokułów, południowoafrykańskich szyjek rakowych, krewetek, szynki, puddingów, winogron, lodów, truskawek i karczochów. W skład skrzydła, którym dowodził generał Dreedle, wchodziły jeszcze trzy inne grupy bombowe i wszystkie trzy, powodowane zazdrością, wysłały swoje samoloty na Maltę po świeże jajka, stwierdziły jednak, że świeże jajka kosztują tam po siedem centów sztuka. Ponieważ Milo sprzedawał je po pięć centów, sensowniej było powierzyć prowadzenie stołówek syndykatowi, udostępniając mu swoje samoloty i pilotów do sprowadzania różnych smakołyków, jakie im przy okazji obiecywał.
Wszyscy byli zachwyceni takim obrotem spraw, a najbardziej sam pułkownik Cathcart, który uznał, że jest to dla niego powód do chwały. Witał się z Milem jowialnie przy każdej okazji i bez zastanowienia, w przypływie skruchy i wspaniałomyślności, przedstawił majora Majora do awansu. W sztabie Dwudziestej Siódmej Armii wniosek został natychmiast odrzucony przez byłego starszego szeregowego Wintergreena, który w szorstkim, anonimowym dopisku przypomniał, że armia ma tylko jednego majora Majora i nie zamierza go tracić dla przyjemności pułkownika Cathcarta. Pułkownik Cathcart poczuł się wielce dotknięty tak bezceremonialną odmową i zaszył się w swoim pokoju, aby przetrawić gorycz porażki. Uznał, że winę za wszystko ponosi major Major, i postanowił jeszcze tego samego dnia zdegradować go do stopnia porucznika.
– Pewnie nie pozwolą panu tego zrobić – zauważył z pobłażliwym uśmiechem pułkownik Korn, wyraźnie bawiąc się tą sytuacją. – Dokładnie z tych samych powodów, dla których nie pozwolili go panu awansować. Poza tym wyglądałoby głupio, gdyby usiłował go pan zdegradować bezpośrednio po tym, jak usiłował go pan awansować do mego stopnia.
Pułkownik Cathcart uświadomił sobie, że znalazł się w pułapce. Znacznie więcej szczęścia miał w staraniach o medal dla Yossariana po awanturze nad Ferrarą, kiedy to most łączący brzegi Padu stał nietknięty, mimo że minęło już siedem dni, odkąd pułkownik Cathcart na ochotnika podjął się jego zniszczenia. Przeprowadzono dziewięć nalotów w ciągu sześciu dni, ale most został zniszczony dopiero siódmego dnia, w dziesiątym nalocie, i Yossarian zabił wtedy Krafta i jego załogę, naprowadzając powtórnie na cel swój klucz złożony z sześciu samolotów. Yossarian zawrócił, ponieważ był wtedy jeszcze odważny. Dopóki bomby nie poszły, nie odrywał się ani na chwilę od celownika, a kiedy wreszcie się obejrzał, całe wnętrze samolotu zalane było niesamowitą pomarańczową poświatą. W pierwszej chwili pomyślał, że to ich samolot stanął w płomieniach. Potem ujrzał tuż nad sobą samolot z płonącym silnikiem i wrzasnął przez telefon pokładowy do McWatta, żeby zrobił ostry skręt w lewo. W sekundę później od samolotu Krafta odpadło skrzydło. Płonący wrak poleciał w dół, najpierw kadłub, za nim wirujące skrzydło, zaś grad drobnych odłamków zabębnil w dach samolotu Yossariana wśród nieustannego ba-bach! ba-bach! ba-bach! grzmocącej do nich artylerii przeciwlotniczej.
Po wylądowaniu, kiedy odprowadzany ponurymi spojrzeniami pozostałych lotników szedł w tępym przygnębieniu złożyć raport wywiadowczy kapitanowi Blackowi, który siedział pod zielonym daszkiem namiotu odpraw, dowiedział się, że w namiocie czekają na niego pułkownik Cathcart i pułkownik Korn. W wejściu stał major Danby, wśród grobowej ciszy odpędzając gestami wszystkich innych. Yossarian ze zmęczenia ledwie powłóczył nogami i chciał czym prędzej zdjąć z siebie klejące się ubranie. Wchodził do namiotu odpraw w rozterce, nie bardzo wiedząc, jak się ustosunkować do Krafta i jego załogi, zginęli bowiem z dala od niego w samotnej i niemej męce, podczas gdy jego pochłaniał całkowicie ten sam wstrętny, bolesny dylemat – obowiązek czy wieczne potępienie.
Pułkownik Cathcart był wstrząśnięty wypadkiem.
– Dwa razy? – spytał.
– Za pierwszym razem nie zdążyłem wycelować – odpowiedział Yossarian nie podnosząc oczu.
Ich głosy pobrzmiewały słabym echem w długim i wąskim pomieszczeniu.
– Ale drugi raz? – powtórzył pułkownik Cathcart z jawnym niedowierzaniem.
– Za pierwszym razem nie zdążyłem wycelować – powtórzy! Yossarian.
– Ale Kraft by nie zginął.
– I most stałby nadal.
– Dobrze wyszkolony bombardier powinien rzucić bomby za pierwszym razem – przypomniał mu pułkownik Cathcart. – Pięciu pozostałych bombardierów zrzuciło bomby za pierwszym razem.
– I nie trafili – powiedział Yossarian. – Musielibyśmy lecieć tam jeszcze raz.
– I wtedy może trafilibyście za pierwszym razem.