Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Jest to sprawa obowiązku – twierdził – który każdy z nas musi spełnić. Mój obowiązek polega na kopaniu dołów i robię to tak dobrze, że niedawno zostałem przedstawiony do Medalu za Wzorową Służbę. Twój obowiązek polega na tym, żeby się opieprzać w szkole oficerskiej i mieć nadzieję, że zanim z niej wyjdziesz, wojna się skończy. Obowiązkiem żołnierzy na froncie jest wygrać wojnę i chciałbym, żeby wykonywali swój obowiązek równie dobrze, jak ja wykonuję swój. Byłoby to niesprawiedliwe, gdybym musiał iść na front i wykonywać ich obowiązki, prawda?

Pewnego dnia były starszy szeregowy Wintergreen kopiąc jedną ze swoich dziur przebił rurę wodociągu i omal się nie utopił, zanim go nieprzytomnego wyłowiono z wody. Ktoś puścił wiadomość, że znalazł ropę, i Wodza White Halfoata wyrzucono z bazy. Wkrótce każdy, komu się udało zdobyć łopatę, kopał gorączkowo w poszukiwaniu ropy. Ziemia tryskała na wszystkie strony; widok przypominał pewien ranek na Pianosie w. siedem miesięcy później, po nocy, w czasie której Milo, wszystkimi samolotami, jakie zgromadził w swoim syndykacie “M i M", zbombardował obóz eskadry, a przy okazji także lotnisko, skład bomb i hangary, i wszyscy pozostali przy życiu ryli schrony w skalistym gruncie, przykrywając je płytami pancernymi kradzionymi z warsztatów naprawczych na lotnisku oraz postrzępionymi kawałkami brezentu, które obrywali sobie nawzajem z namiotów. Wódz White Halfoat został usunięty z Kolorado na pierwszą wieść o ropie i wylądował ostatecznie na Pianosie na miejscu porucznika Coombsa, który pewnego dnia, chcąc zobaczyć wojnę z bliska, wziął udział jako gość w wyprawie bombowej i zginął nad Ferrarą w samolocie Krafta. Yossarian miał wyrzuty sumienia, ilekroć przypomniał sobie Krafta, gdyż Kraft zginął, kiedy Yossarian po raz drugi naprowadzał samoloty na cel, a także dlatego, że Kraft został niewinnie zamieszany we Wspaniały Bunt Atabrynowy, który wybuchł na Puerto Rico podczas pierwszego etapu ich przelotu na front i zakończył się na Pianosie w dziesięć dni później, kiedy to Appleby natychmiast po przybyciu wkroczył służbiście do kancelarii i zameldował, że Yossarian nie chce łykać tabletek atabryny. Urzędujący tam sierżant poprosił go, żeby usiadł.

– Dziękuję, sierżancie, chętnie – powiedział Appleby. – Czy długo będę musiał czekać? Muszę jeszcze dzisiaj załatwić masę spraw, żeby móc jutro rano rześki i wypoczęty ruszyć do boju, gdy tylko zajdzie tego potrzeba.

– Słucham?

– O co chodzi, sierżancie?

– O co pan pytał?

– Czy długo będę musiał czekać, żeby wejść do majora?

– Dopóki pan major nie wyjdzie na obiad – odpowiedział sierżant Towser. – Wtedy będzie pan mógł wejść.

– Ale majora wtedy nie będzie, tak?

– Tak, pan major będzie u siebie dopiero po obiedzie.

– Rozumiem – powiedział Appleby niepewnie. – Myślę, że w takim razie przyjdę po obiedzie.

Appleby opuszczał kancelarię nieco zbity z tropu. W chwili gdy wychodził, wydało mu się, że widzi, jak wysoki, ciemnowłosy oficer podobny do Henry'ego Fondy wyskakuje przez okno z namiotu mieszczącego kancelarię i pędem znika za rogiem. Appleby stanął i zmrużył oczy. Nagle opadły go wątpliwości. Zastanawiał się, czy to skutek malarii, czy, co gorsza, zbyt dużej dawki atabryny. Appleby zażywał czterokrotnie więcej atabryny, niż im przepisano, gdyż chciał być czterokrotnie lepszym pilotem niż wszyscy pozostali. Miał wciąż jeszcze zamknięte oczy, kiedy sierżant Towser trącił go lekko w ramię i powiedział mu, że jeśli chce, to może teraz wejść do majora, bo major Major właśnie wyszedł. Appleby odzyskał pewność siebie.

– Dziękuję, sierżancie. Czy prędko wróci?

– Wróci zaraz po obiedzie. Wtedy będzie pan musiał wyjść i czekać na niego, dopóki nie wyjdzie na kolację. Major Major nie przyjmuje nikogo, kiedy jest u siebie.

– Co powiedzieliście?

– Powiedziałem, że major Major nie przyjmuje nikogo, kiedy jest u siebie.

Appleby zmierzył sierżanta Towsera spojrzeniem i spróbował ostrego tonu.

– Cóż to, sierżancie, robicie ze mnie idiotę tylko dlatego, że jestem nowy w eskadrze, a wy jesteście tutaj od dawna?

– Ależ skąd, panie poruczniku – odpowiedział sierżant z szacunkiem. – Takie mam rozkazy. Może pan spytać majora Majora, kiedy go pan zobaczy.

– O to mi właśnie chodzi, sierżancie. Kiedy będę go mógł zobaczyć?

– Nigdy.

Purpurowy z upokorzenia Appleby napisał raport w sprawie Yossariana i atabryny na kartce papieru dostarczonej przez sierżanta Towsera i wyszedł czym prędzej, myśląc sobie, że być może Yossarian nie jest jedynym wariatem mającym przywilej noszenia oficerskiego munduru.

Kiedy pułkownik Cathcart podniósł liczbę obowiązkowych lotów do pięćdziesięciu pięciu, sierżant Towser zaczął podejrzewać, że wszyscy ludzie noszący mundury to wariaci. Sierżant Towser był chudy i kanciasty, miał delikatne blond włosy, tak jasne, że prawie bezbarwne, wpadnięte policzki i zęby jak duże białe cukierki. Rządził całą eskadrą i wcale nie był z tego zadowolony. Joe Głodomór i wielu innych patrzyło na niego z wyrzutem i nienawiścią, Appleby zaś, który wyrobił sobie markę bojowego pilota i niezwyciężonego pingpongisty, odgrywał się na nim, traktując go z demonstracyjnym lekceważeniem. Sierżant Towser kierował eskadrą tylko dlatego, że nie było nikogo, kto by chciał to robić. Nie interesowała go wojna ani awanse. Interesowały go skorupy i stylowe meble.

Sam sobie z tego nie zdając sprawy sierżant Towser popadł w nawyk myślenia o nieboszczyku z namiotu Yossariana w sposób narzucony przez Yossariana: właśnie jako o nieboszczyku z namiotu Yossariana. Rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej. Był po prostu nowo przybyłym pilotem, który zginął w akcji, zanim został oficjalnie wciągnięty do ewidencji. Zajrzał do namiotu operacyjnego, żeby spytać o drogę do kancelarii, i został wysiany prosto na lotnisko, gdyż tylu lotników zakończyło obowiązującą wówczas kolejkę trzydziestu pięciu lotów, że kapitan Piltchard i kapitan Wren mieli trudności ze skompletowaniem załóg. Skoro nigdy nie został wciągnięty do ewidencji eskadry, nie mógł został skreślony i sierżant Towser obawiał się, że narastająca korespondencja w sprawie tego nieszczęśnika będzie krążyć w nieskończoność.

Nazywał się Mudd. Sierżant Towser, który z równą awersją odnosił się do przemocy, jak i do marnotrawstwa, uważał, że ściąganie Mudda zza oceanu po to tylko, żeby w niecałe dwie godziny po przybyciu rozerwać go na strzępy nad Orvieto, było odrażającą ekstrawagancją. Nikt nie potrafił sobie przypomnieć, kto to był ani jak wyglądał, a już najmniej kapitan Piltchard i kapitan Wren, którzy pamiętali tylko, że nowy oficer zjawił się w namiocie operacyjnym akurat w odpowiedniej chwili, żeby zostać zabitym, i czerwienili się ze zmieszania, ilekroć ktoś wspomniał o nieboszczyku z namiotu Yossariana. Jedynie członkowie załogi tego samego samolotu mieli okazję przyjrzeć się Muddowi, ale ci zostali rozerwani na strzępy razem z nim.

Yossarian natomiast wiedział doskonale, kim był Mudd. Wiedział, że Mudd był nieznanym żołnierzem, który nie miał szczęścia, gdyż to jest jedyna rzecz, jaką się wie o wszystkich nieznanych żołnierzach, że nie mieli szczęścia. A nieboszczyk był naprawdę nieznany, mimo że jego rzeczy zatrute śmiercią nadal leżały rozrzucone na łóżku w namiocie Yossariana prawie tak samo, jak je pozostawił trzy miesiące wcześniej, w dniu, kiedy nie zgłosił się do eskadry; podobnie zatrute śmiercią było wszystko zaraz w następnym tygodniu podczas Wielkiego Oblężenia Bolonii, kiedy to zgniły odór śmierci, zmieszany z oparami siarki, unosił się ciężko w powietrzu i każdy wyznaczony do lotu był już z góry naznaczony piętnem śmierci.

Lotów nad Bolonię nie można było uniknąć, gdyż pułkownik Cathcart sam zgłosił swoją grupę do ataku na składy amunicji, których ciężkie bombowce stacjonujące na Półwyspie nie potrafiły zniszczyć z większej wysokości. Każdy dzień oczekiwania zaostrzał świadomość tego, co ich czeka i pogłębiał ponury nastrój. Nieodstępna, przytłaczająca pewność rychłej śmierci przy akompaniamencie nieustannego deszczu atakowała i tak wątłe morale wszystkich po kolei niczym żrący naciek jakiejś zaraźliwej choroby. Od wszystkich zalatywało formaliną. Znikąd nie można było oczekiwać pomocy, nawet izbę chorych zamknięto na rozkaz pułkownika Korna, żeby nikt nie mógł zameldować się do lekarza, jak wówczas, gdy w jedyny pogodny dzień wybuchła tajemnicza epidemia biegunki, powodując kolejne odwołanie akcji. Wobec tego, że choroby zostały chwilowo odwołane i drzwi do ambulatorium zabito gwoździami, doktor Daneeka spędzał przerwy między jedną ulewą a drugą przesiadując na swoim wysokim stołku i w milczeniu obserwując ponurą, groźną epidemię strachu z boleściwą bezstronnością, niczym posępny jastrząb na gałęzi pod złowieszczym napisem, który kapitan Black przyczepił dla żartu na zamkniętych drzwiach ambulatorium, a doktor Daneeka pozostawił, ponieważ nie był to wcale żart. Ujęty w czarną ramkę napis głosił: ZAMKNIĘTE DO ODWOŁANIA Z POWODU ŚMIERCI W RODZINIE.

29
{"b":"107014","o":1}