Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Ciemne okulary miały grubą purpurową oprawę, a sztuczne czarne wąsy były w krzykliwie kataryniarskim stylu. Któregoś dnia, kiedy poczuł, że nie zniesie już dłużej samotności, ubrał się w nie i poszedł na koszykówkę. Przybrał pozę swobodnej poufałości i wszedł na boisko modląc się w duchu, aby go nie poznano. Tamci udali, że go nie poznają, i gra zaczęła go bawić. Ledwie jednak zdążył sobie pogratulować swego niewinnego fortelu, gdy jeden z przeciwników zderzył się z nim ostro, obalając go na kolana. Wkrótce potrącono go znowu i wtedy zaczęło mu świtać, że został rozpoznany i gracze korzystają z jego przebrania, aby go bezkarnie popychać, przewracać i maltretować. Nie chcieli go tutaj. W chwili kiedy zaczął to sobie uświadamiać, gracze jego drużyny połączyli się instynktownie z przeciwnikami w jedną wyjącą, żądną krwi hordę, która rzuciła się na niego ze wszystkich stron, wywijając pięściami i miotając przekleństwa. Przewrócili go na ziemię, skopali, a kiedy z wysiłkiem wstał, rzucili się na niego powtórnie. Osłonił rękami twarz, tak iż nic nie widział. Tłoczyli się jeden przez drugiego ogarnięci szałem, chcąc bić, kopać, tratować nogami, wydłubywać mu oczy. Doturlali go do skraju wykopu i zepchnęli głową w dół. Na dnie stanął na nogi, wdrapał się na przeciwległe zbocze i zataczając się ruszył wśród wrogich okrzyków i gradu kamieni, którymi zasypywano go, dopóki nie skrył się za rogiem namiotu. Przez cały czas najbardziej się troszczył o zachowanie swoich ciemnych okularów i sztucznych wąsów, żeby móc nadal udawać, że jest kimś innym, i oszczędzić sobie przerażającej chwili, gdy będzie zmuszony ujawnić się jako ich dowódca.

W swoim pokoju rozpłakał się, a kiedy wreszcie przestał płakać, otarł krew z twarzy, zmył brud z podrapanych policzków i czoła, po czym wezwał sierżanta Towsera.

– Od dzisiaj – powiedział – proszę nikogo do mnie nie wpuszczać, kiedy będę u siebie. Jasne?

– Tak jest, panie majorze – odpowiedział sierżant Towser. – Czy to dotyczy również mnie?

– Tak.

– Rozumiem. Czy to wszystko?

– Tak.

– Co mam mówić ludziom, którzy będą do pana przychodzić, kiedy pan major będzie u siebie?

– Mówcie im, że jestem u siebie i żeby zaczekali.

– Tak jest, panie majorze. Jak długo?

– Dopóki nie wyjdę.

– A co mam z nimi robić potem?

– Co chcecie.

– Czy mogę ich wpuszczać do pana, kiedy pan już wyjdzie?

– Tak.

– Ale pana już tu nie będzie?

– Nie.

– Tak jest, panie majorze. Czy to wszystko?

– Tak.

– Tak jest, panie majorze.

– Od dzisiaj – powiedział major Major do niemłodego szeregowca, który zajmował się jego przyczepą – nie wchodźcie do mnie, kiedy jestem u siebie, żeby mnie pytać, czy nie jesteście mi potrzebni. Jasne?

– Tak jest, panie majorze – odpowiedział ordynans. – A kiedy mam przychodzić, żeby się dowiedzieć, czy jestem panu potrzebny?

– Kiedy mnie nie będzie.

– Tak jest, panie majorze, l co mam wtedy robić?

– To, co wam każę.

– Ale przecież pana majora nie będzie.

– Tak.

– Więc co mam robić?

– To, co będzie trzeba.

– Tak jest, panie majorze.

– To wszystko – powiedział major Major.

– Tak jest, panie majorze – powiedział ordynans. – Czy to wszystko?

– Nie – powiedział major Major. – Nie przychodźcie też sprzątać. Nie wchodźcie w ogóle, dopóki się nie upewnicie, że mnie nie ma.

– Tak jest, panie majorze, ale jak mam się upewnić?

– Jeżeli nie będziecie pewni, uważajcie, że jestem, i nie wchodźcie, dopóki się nie upewnicie. Jasne?

– Tak jest, panie majorze.

– Przykro mi, że muszę z wami w ten sposób rozmawiać, ale nie mogę inaczej. Do widzenia.

– Do widzenia, panie majorze.

– Dziękuję wam. Za wszystko.

– Tak jest, panie majorze.

– Od dzisiaj – powiedział major Major do Mila Minderbindera – nie będę przychodził do stołówki. Proszę, żeby mi przynoszono wszystkie posiłki do przyczepy.

– Bardzo dobra myśl, panie majorze – odpowiedział Milo Minderbinder. – W ten sposób będę mógł przysyłać panu specjalne dania, o których pozostali nie będą wiedzieli. Jestem pewien, że pan major będzie zadowolony. Pułkownik Cathcart bardzo je sobie chwali.

– Nie chcę żadnych dań specjalnych. Chcę dostawać dokładnie to samo co wszyscy. Każcie tylko temu, kogo przyślecie, żeby pukał do drzwi i stawiał tacę na stopniach. Jasne?

– Tak jest, panie majorze – odpowiedział Milo. – Zupełnie jasne. Mam schowanych kilka żywych homarów z Maine, które będę mógł podać panu dziś wieczorem z doskonałą sałatką Roquefort i dwoma mrożonymi eklerami, które zaledwie wczoraj przeszmuglowano z Paryża wraz z ważną osobistością francuskiego ruchu oporu. Myślę, że na początek to wystarczy?

– Nie.

– Tak jest, panie majorze. Rozumiem.

Wieczorem Milo zaserwował mu na kolację gotowanego homara z Maine, znakomitą sałatkę Roąuefort i dwa mrożone ekierki. Major Major był zły. Gdyby to jednak odesłał z powrotem, jedzenie zmarnowałoby się albo dostałby je kto inny, a poza tym major Major przepadał za gotowanymi homarami. Zjadł kolację czując wyrzuty sumienia. Nazajutrz dostał na obiad zupę żółwiową i całą butelkę Dom Perignon, rocznik 1937, którą wypił do dna już bez dłuższych deliberacji.

Po Milu pozostali już tylko żołnierze z kancelarii i major Major unikał ich wchodząc i wychodząc ze swego pokoiku przez mętne celuloidowe okienko. Odpinane okienko było duże, nisko umieszczone i z obu stron łatwe do sforsowania. Odległość pomiędzy kancelarią a swoją przyczepą pokonywał wypadając zza rogu, gdy droga była wolna, i wskakując do przydrożnego rowu, którym biegł pochylony, dopóki nie dopadł zbawczego lasu. Kiedy zrównał się z przyczepą, wyskakiwał z rowu i przemykał się pośpiesznie przez gęste poszycie, gdzie jedyną osobą, jaką kiedykolwiek spotkał, był chudy i widmowy kapitan Flume, który przestraszył go na śmierć kiedyś o zmroku, wyłaniając się bez ostrzeżenia z kępy ostrężyn, żeby się poskarżyć, że Wódz White Halfoat groził mu poderżnięciem gardła od ucha do ucha.

– Jeżeli mnie pan jeszcze raz tak przestraszy – odpowiedział major Major – to ja sam poderżnę panu gardło od ucha do ucha.

Kapitana Flume zatkało i natychmiast zapadł się z powrotem w kępę ostrężyn. Od tego czasu major Major nigdy go już nie widział.

Major Major mógł mieć słuszne powody do dumy. Na niewielkim skrawku obcej ziemi, po którym kręciło się przeszło dwustu ludzi, udało mu się zostać pustelnikiem. Dzięki swojej pomysłowości i wyobraźni doprowadził do sytuacji, w której nikt z eskadry praktycznie nie miał do niego dostępu, z czego, jak zauważył, wszyscy byli zadowoleni, bo i tak nikt nie chciał mieć z nim do czynienia. Nikt, jak się okazało, prócz tego wariata Yossariana, który zwalił go kiedyś chwytem za nogi, kiedy pomykał rowem przydrożnym do swojej przyczepy na obiad.

Yossarian był ostatnim człowiekiem w eskadrze, przez którego major Major chciałby być zwalony chwytem za nogi. Yossarianowi towarzyszyła nieodłącznie atmosfera skandalu. Najpierw awanturował się haniebnie z powodu tego nie istniejącego nieboszczyka z jego namiotu, a po nalocie na Awinion rozebrał się do naga i chodził tak aż do przyjazdu generała Dreedle, który chciał mu przypiąć medal za bohaterską postawę nad Ferrarą i stwierdził, że Yossarian stoi w szeregu zupełnie goły. Nikt na świecie nie miał teraz prawa usunąć z namiotu Yossariana porozrzucanych rzeczy nieboszczyka. Major Major stracił do tego okazję pozwalając sierżantowi Towserowi zgłosić, że porucznik, który zginął na Oryieto w niecałe dwie godziny po przybyciu do eskadry, nie przybył w ogóle. Major Major przypuszczał, że jedynym człowiekiem, który ma prawo usunąć rzeczy nieboszczyka z namiotu Yossariana, jest sam Yossarian, lecz zarazem przypuszczał, że Yossarian też nie ma prawa tego zrobić.

Major Major, zwalony przez Yossariana chwytem za nogi, jęknął i usiłował wstać. Yossarian go nie puszczał.

– Kapitan Yossarian prosi o pozwolenie zwrócenia się do pana majora w sprawie życia lub śmierci – powiedział.

27
{"b":"107014","o":1}