Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Wykop miał dobre pięć metrów głębokości. Był doskonale sześcienny, krawędzie, idealnie równe, a dno płaskie, z wyjątkiem części w której wyrastały z niego dobrze zachowane fundamenty budynku wzniesionego z cegły.

— Tu widzicie jedno z największych odkryć ostatniego sezonu — powiedział profesor. — To relikty zabudowy z początków dziewiętnastego wieku. Wydobyliśmy z nich sporą ilość zabytków które możecie podziwiać w Muzeum Narodowym Terytorium.

— Jest to z pewnością ważne i ciekawe znalezisko — odezwał się jeden z chłopców, — ale właściwie to tego typu relikty powinny zachować się pod każdym miastem...

— Powinny teoretycznie i tego właśnie szukamy za pomocą wierceń. Jednak stan zachowania warstw niższych zależy tylko i wyłącznie od stężenia destrutoxu który działał na dane miejsce. W większości przypadków przegryzł się aż do głębokości kanałów podmiejskich. Mamy tam ślady cegły w postaci warstwy czerwonego piasku.

— Czy destrutox tam w dole nie jest już aktywny?

— Już nie, choć zdarzają się przykre wypadki. Mierzymy aktywność warstw zanim wejdziemy tam ze szpachelkami.

— Dlaczego nadal używa się w archeologii tak, wybaczy pan wyrażenie, zacofane metody.

Profesor roześmiał się.

— Można oczywiście ustawić roboty do kopania, ziemię wywozić na przenośniku taśmowym, plany robić za pomocą kamery sprzężonej z komputerem. Tyle tylko, że my wolimy tradycyjne metody. Tak jak niektórzy z was robią notatki w laptopach, a inni wolą tradycyjny papier. Archeologia w przeciwieństwie do wszystkich innych dziedzin wiedzy jest nauką elitarną. Obowiązuje nas specjalny kodeks postępowania zatwierdzony przez samego Starego Prezydenta. On sam w młodości był archeologiem. Można powiedzieć, że czerpiemy z najczystszych źródeł. A niektóre metody badawcze dopiero rekonstruujemy.

— Czy to znaczy że nie powiedział wszystkiego?

— Może nie o wszystkim wiedział. Nikt nie zna całej wiedzy dostępnej ludzkości. Nawet on.

— Jakie są plany na przyszłość? — jeden z uczniów wykonał ręką półokrągły gest dla podkreślenia, że pyta o dalsze wykopaliska.

— W przyszłym roku zdejmiemy warstwę betonu z czterdziestu hektarów tego terenu. Częściowo zrekonstruujemy zabudowę i urządzimy tu wielkie muzeum na wolnym powietrzu. Podobno w okresie przed wielkim załamaniem były bardzo popularne. Zobaczymy czy nadal coś z mentalności naszych przodków nam zostało.

Odprowadził dzieci i nauczycielkę do poduszkowca. Podczas gdy uczniowie sadowili się w środku Yoko została na chwilę.

— Dziękuję za interesujący wykład — powiedziała.

— To drobiazg.

— Mam dla pana zaproszenie. Mój czcigodny brat prosił abym przekazała panu, że z przyjemnością będzie gościł pana z okazji święta w dzień przesilenia letniego.

Brwi profesora uniosły się lekko w zdziwieniu.

— Przyjdę. O której godzinie?

— O zachodzie słońca. Tak jak każe tradycja. Tu jest adres — podała mu sztywną wizytówkę

Pocałował ją w rękę na pożegnanie i patrzył jak znika w brzuchu maszyny. Dolny rąbek jej kimona pokrył się cementowym pyłem w trakcie tej wycieczki. Tak jak on miał nim powalane nogi do kolan. Z westchnieniem ulgi zdjął z pleców miecz.

X

Maź w tężała powoli. Była obecnie gęsta jak serek homogenizowany. Dwie dłonie wystrzeliły z breji i wczepiły w dwa specjalne uchwyty przyspawane do ścian sarkofagu. Nie wszystkie palce zdołały zgiąć się do końca, ale te które to uczyniły zapewniły leżącemu wystarczająco dobry zaczep. Ciecz zadrżała i powoli wynurzyło się z niej, pokryte szarym śluzem, ciało. Oddech stał się szybszy i bardziej rzężący. Nogi wykonały kilka nieskoordynowanych ruchów, pogłębiając wrażenie agonii.

XI

W wykopie trwała gorączkowa praca, ale na dobrą sprawę wszystkie jego polecenia były już wykonane. Obejrzał kilka planów. Uśmiechnął się lekko. Z politowaniem. Wdrapał się na pobliski pagórek i dał znak ręką. Odsunęli się. Wykonał zdjęcie.

— Dobra. Narysowane i sfotografowane, teraz kilofami to. Pod brukiem będzie warstwa podsypki z piasku, może być prawie czarny a niżej warstwa bruku z końca siedemnastego wieku. Na tym poziomie zakończymy eksplorację a jutro pójdziemy w lewo.

Kiwnęli głowami i zabrali się do pracy. Zajrzał do wykopu Miszczuka. Nie było go. No tak, sam go wysłał na wzgórza. Z obozowiska pożyczył sobie ślizgacz jednego ze studentów i ruszył na poszukiwania. Znalazł go szybko. Tomasz siedział na bryle wapnia i coś szukał w zadmie w laptopie.

— I jak? — zapytał.

— Puste przestrzenie dwadzieścia metrów pod nami — powiedział student. — Porównuję siatkę z planem. Wydaje mi się, że to coś większego niż kanały. Może metro.

— Nie możliwe. Rozpylony destrutox musiał wedrzeć się do wentylacji i rozproszyć po podziemnych pasażach. Metro jeśli tu było to zawaliło się.

Błękitne oczy błysnęły w zadumie znad szkieł.

— Warto by wywiercić małą głęboką dziurkę — powiedział. — Tak z dwadzieścia metrów. Spuścić w nią światłowód z soczewką na końcu i zajrzeć.

— Pomyślimy. Jadę nad rzekę. Chcesz zobaczyć trochę zieleni?

— Z przyjemnością. Ale sonda się nie zmieści.

— Niech sobie poczeka na nas powrót.

Tomasz wsiadł na tylne siodełko i przypiął nogi karabińczykami. Profesor pstryknięciem włączył pole siłowe i wcisnął starter. Pojazd wykonał gwałtowny skok do przodu, aż wgniotło ich w siedzenia i po chwili łagodnie wyhamował na plaży. Dwieście trzydzieści kilometrów na godzinę.

XII

Uchwyt po lewej stronie przeżarty był korozją. Uchwyt po prawej stronie był zupełnie dobry, skorodował tylko spaw. Oba urwały się w tym samym momencie i gramolący się z sarkofagu człowiek wpadł spowrotem w czarną oleistą toń. Ciecz zamknęła się wkoło niego leniwie. Była gęsta jak smoła. Za pół godziny stanie się twarda jak asfalt. Oddech ucichł i tylko obłoczki pary snujące się nad rurką wskazywały, że zatopiony w mazi człowiek jeszcze żyje.

XIII

Kanion nie był specjalnie głęboki, za to jego szerokość wynosiła ponad pół kilometra. Rzeka płynęła meandrami i na jednej z łach znalazło się akurat dość miejsca żeby zaparkować ślizgacz.

— Też będę musiał sobie taki kupić — powiedział profesor uwalniając nogi.

Odpiął obręcze od nadgarstków i pozostawił je dyndające przy kierownicy. Zeskoczyli na mokry piasek. Profesor pochylił analizator nad wodą. Urządzenie zapiszczało cicho.

— U psia krew. Prawie jedna dziesięciotysięczna promila — powiedział. — Nici z pływania.

Tomasz wpatrywał się w zadumie w wodę. Po wierchu przepłynęła ławica zdechłych rybek.

— Jedna dziesięciotysięczna promila — powiedział. — Jedna cześć destrutoxu na milion części wody... Gdzieś musiała się znowu otworzyć kawerna wypełniona tym świństwem. Gdyby tylko dało się to zneutralizować...

Kawałkiem patyka zaczął pisać na piasku skomplikowane równanie chemiczne. Profesor obserwował go przez chwilę spod oka. Było w Tomaszu coś co go niepokoiło. Jakaś ledwo uchwytna fałszywość. Odrobinę inny akcent. Różnice rasowe. I czasami wyskakiwał z wiedzą która wydawała się przerastać poziom studenta.

— Nie znasz wzoru chemicznego destrutoxu — powiedział. — Co piszesz?

Patyk drgnął w dłoni Miszczuka.

— Taki uniwersalny neutralizator na bazie dwuchloramidu teflonu. Gdyby dodać polinadtlenek wodoru...

Profesor poczuł się jeszcze dziwniej. Nadtlenek wodoru? Przecież tego nie może być. Student «odruchowo» zatarł wzór nogą.

— Nie ważne — powiedział. — Mądrzejsi ode mnie zęby sobie połamali. Wracamy?

— Chyba tak — powiedział Profesor. — Wsiadaj.

— Jeśli pan pozwoli przejdę się trochę.

— Do bazy jest stąd dwadzieścia kilometrów.

— Przybiegnę się. To godzina z kawałkiem. Może dwie, po takim terenie.

— Chcesz sobie pobiec pół maraton, ot tak?

— A co w tym dziwnego?

— A jeśli złamiesz nogę, albo utkniesz w jakiejś dziurze?

6
{"b":"103193","o":1}