— Artefakty?
Profesor wyłowił z kieszeni sztywną torebkę z folii i podał mu. Student zapalił latarkę i przyjrzał się podanemu przedmiotowi. W torebce tkwiła połówka przeżartej kwasem karty bankomatowej z resztkami wymyślnego układu scalonego. Zachował się na niej kawałek nazwiska właściciela wytłoczony gotyckim litrami i data wystawienia lub ważności.
20 lipca 2678r.
— Czego to dowodzi? — zagadnął.
— Wydobyli to z warstwy podobnej do tej na której siedzimy. Tyle tylko, że podczas badań w Toruniu. Widziałem podobną ze zbliżoną datą z Montevideo i podobno gdzieś ukrywają trzecią.
Tomasz wyłowił z kieszeni niemal identyczną tylko nieco grubszą.
— To ta będzie czwarta.
— Skąd ją masz u licha?
— Kupiłem na targu staroci w Londynie dwa lata temu.
— Jest cała...Co powiesz o tych datach.
— Wystawił je obie Bank Kreditinstal Duseldorf. Ich właścicielami byli Niemcy. Gotyckie litery. Albo podróba.
— To raczej wykluczone. Wykonano je z materiału nieznanego naszej technice.
Student zamyślił się na kilka chwil.
— Możliwe są dwie możliwości — powiedział. — Albo facet z wehikułem czasu...
— To raczej niemożliwe.
— Dlaczego? W badaniach czasu nie posunęliśmy się daleko do przodu. Od starego Prezydenta mamy schemat generatora pola czasu stojącego. Być może istnieją także pola czasu płynącego do tyłu.
— Będę musiał przedyskutować to z jednym znajomym fizykiem. Sugerujesz, że za setki lat pojawią się Niemcy dysponujący kartami kredytowymi, którzy polecą w daleką przeszłość badać okres załamania.
— Tak. Dlaczego by nie. Przecież żyje w Ameryce południowej co najmniej trzydzieści tysięcy Niemców. Z tego co wiem są Metysami, a część należy do ras typu Zambozi.
— Zambozi?
— Mieszanina chińczyka lub Indianina z Murzynem.
— Aha. Faktycznie pamiętam ten termin. Sądzisz, że będą dysponowali odpowiednią techniką? Przecież to dzikusy. Jeszcze gorsze niż Ruscy z gór Jabłonowych.
Twarz studenta była nieprzenikniona.
— To przecież niczego nie dowodzi. Owszem nauki od podstaw nie mogą zbudować, nie mają takich możliwości, ale przecież mogą otrzymać odpowiednie urządzenia od starego Prezydenta.
— Sądzisz, że może dać im wehikuł czasu?
— Jeśli ma to może dać. Jeśli nie ma może w międzyczasie wymyśleć. Posługuje się nieznaną aparaturą badawczą. Weźmy generator pola czasu stojącego. Wszyscy nasi uczeni łamią sobie na tym zęby. Kawałek miękkiej stali połączony z kawałkiem twardej stali za pomocą złotego nitu. Do tego jeden opornik elektryczny, uzwojenie z platynowego drutu i drugie z miedzianego stanowiące generator ciepła. A potem wystarczy włożyć do kontaktu. W sumie jest to tak proste że dziewięciolatek może zbudować to z elementów kupionych w sklepie technicznym. A jednak jego działanie nie jest do tej pory wyjaśnione. Albo tamto drugie pomnażacz energii. Dwa oporniki, nieznanej budowy mikroprocesor i kawałek szkła. Doprowadza się do niego prąd od jednego końca, a z drugiego czerpie się dziesięciokrotnie silniejszy.
— Ale wokoło powstają anomalie czasoprzestrzenne.
— O średnicy główki szpilki. Czy to w sumie takie ważne? Dał to, jutro da wehikuł.
— A inna możliwość?
— Cóż. Świat równoległy. Świat, gdzie Niemcy wygrali konflikt. Może być jakaś dziura którą przełazili w czasie gdy tu szalał rozpylony w atmosferze niewiedzieć przez kogo destrutox.
Profesor ziewnął i poparzył na zegarek.
— Pora na mnie. Jutro o piątej muszę być przy linii kolejowej
Siadł na swoją maszynę i odjechał. Student wszedł za kolumnę. Nie było tu żadnej maszyny. Tylko malutki projektor holograficzny. Wyłączył go i schował do kieszeni. Otworzył laptop i wcisnął kombinację guzików. Potem wystukał kod na pasie. Przestrzeń zafalowała. W sekundę wcześniej leżał już spokojnie przykryty kocem w swoim namiocie. Nie spał. Nie potrzebował więcej jak godzinę snu na dobę. Odczepił sobie kawałek skóry razem z włosami i w otwór złącza włożył końcówkę kabla wyciągniętego ze stojącego pod łóżkiem tekturowego pudła. Ślady oparzeń na nogach już zanikały.
XXIV
Cukier w puszce był nadal dobry. Wprawdzie trochę się zbrylił, ale posiadał własny smak i zapach. Nodar wziął trochę wody z plastikowego kubełka wlał do środka i wymieszał palcem.
— Węglowodany to podstawa — powiedział sam do siebie.
Wypił gęsty zimny syrop. Żołądek zbuntował mu się lekko. Starał się wyczuwać zmiany źródeł bólu wraz z przemieszczaniem się cieczy.
— To mi wyglądana wrzód żołądka albo uszkodzenia pohibernacyjne.
Jeśli nawet były to uszkodzenia pohibernacyjne nic nie był w stanie zrobić. Zuriko i książę zostawili mu całą szafkę leków mających przyspieszać gojenie się tego typu ran, niestety szafka przerdzewiała na wylot i wszystko co w niej było wypadło dołem roztrzaskując się w drobny mak. Biorąc pod uwagę stan plamy powstałej z medykamentów musiało to nastąpić przed kilkuset laty. Cukier nie likwidował całkowicie uczucia głodu. Ssanie w żołądku zamieniło się w ból zniszczonych tkanek. Nodar westchnął ciężko i poczłapał do włazu. Tam, za włazem znajdowały się schody prowadzące na powierzchnię. Mógł chodzić prawie bez bólu, ale ciągle jeszcze całkowite wyprostowanie ciała znajdowało się poza jego możliwościami. Westchnął i drżącym nieco palcem wystukał kod. Drzwi nawet nie drgnęły. Nawet go to specjalnie nie zdziwiło. Popatrzył na zegarek. Zostało mu powietrza na szesnaście godzin. Przeszedł do komputera.
WŁĄCZ PROCEDURĘ AWARYJNEGO URUCHAMIANIA WŁAZU — wystukał.
BRAK TAKIEJ MOŻLIWOŚCI ZA PŁYTĄ BOCZNĄ RĘCZNA DŹWIGNIA
— Dziękuję — mruknął sam do siebie.
Rzeczona płyta przykręcona była kilkudziesięcioma drobnymi śrubkami. Odkręcał je nożem. Słowo «odkręcał» było nieco nie na miejscu. Wbijał w śrubkę w czubek ostrza i ścierał jej główkę na rdzawy proszek jednym ruchem. Wreszcie płyta dała się usunąć. Za drzwiami znajdowało się pokrętło zaopatrzone w rączki. Wyglądało jak hamulec w pociągu. Ujął za rączkę i pociągnął z całej siły.
— Wszystkie śruby świata odkręcają się w lewą stronę — wymruczał.
Pokrętło nawet nie drgnęło.
— Za wyjątkiem śrub angielskich i z innym gwintem — uzupełnił ciągnąc dla odmiany w drugą stronę.
Rączka urwała się. Popatrzył na przełom. Korozja przeżarła ją cieniutkimi nitkami wzdłuż porów metalu. W całej objętości.
— Cholera — powiedział po polsku.
Rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegoś czym mógłby ją zastąpić ale nic takiego nie weszło mu w oczy. Capnął za pokrętło dźwigni. Było nieruchome.
— Mogli chociaż nasmarować — powiedział sam do siebie. — Zresztą może było nasmarowane.
Po dalszych dwudziestu minutach szarpaniny nadwrężył sobie nadgarstek, spocił się jak mysz i urwał pokrętło. Nie poddawał się jednak. Wyszukał kawałek żelaznego drąga i dla odmiany usiłował podważyć plastykowe drzwi włazu. Niestety ani drgnęły. Próbował walić drągiem, ale to nic nie dawało. Zupełnie jakby walił w ścianę. Podszedł o komputera.
PODAJ SKŁAD CHEMICZNY DRZWI — wystukał.
Odpowiedź była jak zawsze rzeczowa.
WSZYSTKIE WŁAZY WYKONANO Z CARBONTRIUM
Zamyślił się. Ta nazwa nic mu nie mówiła, ale ostatecznie był zootechnikiem, a nie uczonym.
PODAJ METODY ZNISZCZENIA CARBONTRIUM — wystukał.
NIE ISTNIEJĄ ŻADNE BIOLOGICZNE ANI SYNTETYCZNE ROZPUSZCZALNIKI CARBONTRIUM ODPORNOŚĆ NA URAZY MECHANICZNE DO JEDNEJ KILOTONY NA METR KWADRATOWY PRZY GRUBOŚCI PIĘĆ CENTYMETRÓW STOPIEŃ TWARDOŚCI 9 W SKALI DZIESIĘCIOSTOPNIOWEJ W TEMPERATURZE POWYŻEJ TRZECH TYSIĘCY STOPNI CELSJUSZA NASTĘPUJE SKOKOWY ROZKŁAD NA TLENEK WĘGLA I INNE ZWIĄZKI CHEMICZNE NIE TWORZĄCE ZWARTEJ STRUKTURY.
Wpatrywał się osłupiały w wiszące na ekranie słowa.
— Skąd ja mu wezmę tysiące stopni Celsjusza — wściekał się. — PODAJ INNE MOŻLIWOŚCI OPUSZCZENIA SCHRONU
Komputer przez chwilę nie reagował. Wreszcie wypluł z siebie informację.