Литмир - Электронная Библиотека

– Twoim klientom to się nie spodoba – oświadczyła.

– Naszym klientom! – sprostował.

Skrzywiła się.

– Musisz poprawiać sobie samopoczucie moim kosztem? – spytała.

Nie raczył odpowiedzieć.

– Spożytkujemy to – odparł.

– Jak?

– Jeszcze nie wiem – rzekł wolno i rozsiadł się w fotelu. – Możemy powiedzieć, że taka reklama im pomoże.

– Jak?

– Dzięki nawiązaniu nowych kontaktów – wymyślił na poczekaniu. – Zbliżeniu się do sponsorów, lepszym ich poznaniu. Im więcej ludzi usłyszy o mnie, tym, pośrednio, o moich klientach.

Esperanza prychnęła.

– Myślisz, że to wypali? – spytała.

– Czemu nie?

– Bo to bzdury. „Pośrednio o moich klientach”? Bujda na resorach.

Miała rację.

– O co się pieklisz? – spytał, wznosząc dłonie ku sufitowi. – Na koszykówkę poświęcę parę godzin dziennie. Resztę czasu spędzę tu. Nie rozstaję się z komórką. A poza tym, podkreślam, to nie potrwa długo.

Esperanza przyjrzała mu się sceptycznie.

– O co chodzi? Pokręciła głową.

– Naprawdę chcę wiedzieć. O co?

– O nic. A co na to ta jędza? – spytała słodkim głosem, patrząc mu prosto w oczy.

Tym pieszczotliwym mianem nazywała Jessicę.

– Możesz tak o niej nie mówić?

Zrobiła minę „jak chcesz”, tym razem rezygnując z kłótni. Dawno, dawno temu ona i Jessica przynajmniej się tolerowały. Aż do czasu, gdy zobaczyła, jak ciężko Myron przeżył odejście ukochanej. Niektórzy dają wyraz urazie. Esperanza zachowała ją głęboko w sercu. Nie liczyło się dla niej to, że Jessica do niego wróciła.

– No więc, co ona na to? – powtórzyła.

– Na co?

– Na perspektywę pokoju na Bliskim Wschodzie! – odburknęła. – Znowu ze mną pogrywasz?

– Nie wiem. Jeszcze nie zdążyliśmy o tym porozmawiać. A dlaczego pytasz?

– Będzie nam potrzebna pomoc – zamknęła poprzedni temat. – Ktoś, kto odbierałby telefony, pisał na maszynie i tak dalej.

– Myślisz o kimś konkretnym? Skinęła głową.

– O Cyndi. Myron zbladł.

– O Wielkiej Cyndi?

– Może odbierać telefony, wykonywać różne prace. Jest robotna.

– Nie miałem pojęcia, że ona mówi.

Wielka Cyndi, partnerka Esperanzy w walkach zapaśniczych, występowała na ringu jako Wielka Szefowa.

– Wypełnia polecenia. Wykonuje czarną robotę. Nie jest ambitna.

– Wciąż pracuje na bramce w tej spelunie ze striptizem? – spytał, starając się nie skrzywić.

– Jakim striptizem? To bar sado – maso.

– Mój błąd.

– A poza tym jest teraz barmanką.

– Awansowała?

– Tak.

– Za żadne skarby nie chciałbym zakłócać jej rozkwitającej kariery, prosząc, żeby pracowała tutaj.

– Nie rżnij głupa. Pracuje tam nocą.

– Czyżby w Skórze – i – Chuci nie było tłumów w czasie lunchu?

– Znam Cyndi. Nada się w sam raz.

– Przeraża ludzi. I przeraża mnie.

– Będzie siedzieć w salce konferencyjnej. Nikt jej nie zobaczy.

– Czyja wiem…

Esperanza wstała płynnym ruchem.

– Skoro tak, to znajdź kogoś. W końcu jesteś szefem. Wszystko wiesz najlepiej. Gdzie mnie, prostej, głupiej sekretarce, kwestionować sposób, w jaki traktujesz klientów.

– Cios poniżej pasa. – Wspierając się na łokciach, Myron pochylił się nad biurkiem i ścisnął głowę dłońmi. – Dobrze – rzekł wreszcie. Wypuścił powietrze. – Zobaczymy, jak sobie poradzi.

Esperanza zmierzyła go spojrzeniem.

– W tym momencie mam podskoczyć i powiedzieć „dziękuję, dziękuję”? – spytała po kilku sekundach.

– Nie, w tym momencie wyjdę. – Myron sprawdził godzinę. – Przed konferencją prasową muszę porozmawiać z Clipem o tych śladach krwi.

– Przyjemnej zabawy. Esperanza ruszyła do drzwi.

– Chwileczkę! – zawołał. – Masz dziś zajęcia? Obróciła się ku niemu. Studiowała wieczorowo prawo na Uniwersytecie Nowojorskim.

– Nie.

– Chcesz zobaczyć mecz? – Myron odchrząknął. – Możesz przyjść z… Lucy, jeśli chcesz.

Lucy była najnowszą miłością Esperanzy. Przed nią chodziła z Maxem. Jej preferencje seksualne były chwiejne.

– Zerwałyśmy – odparła.

– Och, przykro słyszeć – rzekł, nie wiedząc, co powiedzieć. – Kiedy?

– W zeszłym tygodniu.

– Nic nie mówiłaś.

– Pewnie dlatego, że to nie twoja sprawa.

Miała rację.

– No, to może przyjdziesz z… kimś nowym. Albo sama. Gramy z Celtami.

– Nie skorzystam – odparła.

– Na pewno?

Skinęła głową i wyszła z gabinetu. Myron chwycił marynarkę i wrócił na parking. Mario, nie podnosząc oczu, rzucił mu kluczyki. Przed tunelem Lincolna Myron przeskoczył na drogę numer 3. Minął znany hipermarket Tops ze sprzętem i elektroniką. Nad jezdnią sterczał z billboardu wielki kinol. Napis na tablicy głosił: „Tops! Masz go tuż pod nosem”. Jakie realistyczne. W wielkim nochalu brakowało jedynie sterczących włosków. Gdy do stadionu Meadowlands pozostała mila, w taurusie zadzwonił telefon.

– Mam wstępne dane – oznajmił Win.

– Mów.

– W ciągu zeszłych pięciu dni nikt nie korzystał z kart kredytowych Grega ani z jego kont bankowych.

– W ogóle?

– W ogóle.

– Żadnych wypłat w banku?

– Nie w ubiegłych pięciu dniach.

– A wcześniej? Może przed zniknięciem wyjął grubą kasę.

– Jeszcze nie wiem. Pracuję nad tym.

Myron zjechał z autostrady. Zastanawiał się, co to wszystko znaczy. Na razie znaczyło niewiele, lecz nie były to dobre wieści. Krew w suterenie. Ani śladu Grega. Żadnych operacji finansowych. Nie wróżyło to nic dobrego.

– Coś jeszcze? – spytał.

Win zawahał się.

– Może wkrótce ustalę, gdzie najdroższy Greg wypił drinka z nadobną Carlą.

– Gdzie?

– Po meczu – odparł Win. – Będę wiedział więcej.

ROZDZIAŁ 5

– Sport to folklor – powiedział Clip Arnstein do tłumu reporterów zapełniających salę. – Do naszej wyobraźni przemawiają nie tylko zwycięstwa i porażki, ale historie. Historie o wytrwałości. Historie o sile woli. Historie o ciężkiej pracy. Historie o rozpaczy. Historie o cudownych przypadkach. Historie o triumfach i tragediach. Historie o powrotach.

Spojrzał na Myrona stosownie wilgotnymi oczami, z najdobrotliwszym uśmiechem na ustach. Myron skulił się. Przezwyciężył silne pragnienie, żeby skryć się pod stołem konferencyjnym.

Po zrobieniu stosownej pauzy stojący przy pulpicie Clip znów obrócił się twarzą do dziennikarzy. Milczeli. Sporadycznie błyskały flesze. Przełknął kilka razy ślinę, jakby przetrawiał w duchu jakąś decyzję. Grdyka mu chodziła. Podniósł wilgotne oczy.

Występ niezły, podsumował Myron, choć nieco szmirowaty.

Na konferencję przyszło więcej ludzi, niż oczekiwał. Nie było wolnych miejsc, wielu stało. Dzień widać nie obfitował w wydarzenia. Clip niespiesznie odzyskał utracone opanowanie. Nieco ponad dziesięć lat temu ściągnąłem do drużyny nadzwyczajnego młodego koszykarza, gracza, któremu pisana była wielkość. Miał świetny rzut z wyskoku, doskonałe wyczucie boiska, odporność psychiczną, a przede wszystkim był wyjątkową osobą. Lecz bogowie mieli względem niego inne plany. Wszyscy wiemy, co spotkało Myrona Bolitara tamtego fatalnego wieczoru w Landover w Marylandzie. Nie ma powodu rozpamiętywać przeszłości. Ale jak powiedziałem na wstępie konferencji, sport to folklor. Dziś drużyna Smoków daje temu młodemu mężczyźnie szansę na wplecenie swojej legendy w bogatą materię sportu. Dziś drużyna Smoków umożliwia temu młodemu mężczyźnie odzyskanie tego, co w tak okrutny sposób los zabrał mu przed laty.

Myron zaczął zwijać się z zakłopotania. Poczerwieniał. Strzelając oczami na wszystkie strony, szukał schronienia, ale go nie znalazł. Poprzestał więc na wpatrywaniu się w twarz Clipa, jak tego oczekiwali dziennikarze. Tak bardzo skupił się na znamieniu na jego policzku, że w końcu szczęśliwie rozmyło mu się przed oczami.

– Nie będzie to łatwe, Myron – zwrócił się do niego Clip. Myron, wpatrzony w znamię, nie mógł spojrzeć mu w oczy.

8
{"b":"101670","o":1}