Литмир - Электронная Библиотека

Myron nie miał jednak okazji dokonać wyboru, bo Cegłówa wypuścił cios w jego krzyż. Na szczęście to przewidział i, unikiem ratując nerki i resztę, rąbnął bandziora łokciem w nos. Chrupnęło optymistycznie, jakby rozwalił pięścią ptasie gniazdo.

Zwycięstwo, niestety, było krótkotrwałe. Tych dwóch znało się na robocie. Panterka zaatakował w momencie, gdy jego koleżka padł. Myron poczuł ból w nerce, ugięły się pod nim kolana, ale wytrzymał. Pochylił się nad Cegłówą i wyrzucił nogę do tyłu niczym tłok, lecz z braku pełnej równowagi chybił. Kopniak wyładował na udzie Panterki, nie wyrządzając mu krzywdy, był jednak na tyle silny, że go odepchnął. Tymczasem Cegłówa, sięgając na oślep, odnalazł włosy Myrona, chwycił, pociągnął i wrzasnął, bo Myron, unieruchomiwszy mu dłoń, wbił palce w czułe punkty pomiędzy stawami. Zaraz potem powracający Panterka rąbnął go w żołądek. Mocno zabolało. Myron wiedział, że jest w opałach. Przyklęknął na kolano i poderwał się, przyszykowaną dłonią trafiając w krocze Cegłówy. Bandzior wybałuszył oczy i upadł, jakby ktoś wyrwał mu spod siedzenia stołek. Chwilą potem od ciosu Panterki Myronowi zdrętwiała głowa. A po kolejnym obraz rozmył mu się przed oczami. Próbował wstać, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Poczuł kopniak w żebra. Świat zawirował.

– Ej! Ej, co robisz? Hej, ty!

– Przestań! Co jest?!

Zamroczony Myron rozpoznał głosy Joego i Zganiacza z baru. Skorzystał z okazji, by odpełznąć na czworakach. Nie musiał. Panterka pomógł Cegłówie wstać. Pobiegli.

Do Myrona podeszli szybko Joe i Zganiacz.

– Jest pan cały? – spytał Joe. Myron skinął głową.

– Nie zapomnij pan przysłać zdjęcia z autografem. Kuzyn Brucie nie przysłał.

– Przyślę dwa – obiecał Myron.

ROZDZIAŁ 8

Przekonał Joego i Zganiacza, by nie wzywali policji. Nie było to trudne. Ludzie na ogół unikają kontaktów ze stróżami prawa. Pomogli mu wsiąść do taksówki. Kierowca w turbanie słuchał muzyki country. Wielokulturowość. Myron wydusił z siebie adres Jessiki w Soho i opadł na rozdarte siedzenie. Taksiarz – na szczęście – nie był rozmowny.

Myron podsumował swój stan fizyczny. Kości całe. W najgorszym razie stłuczone żebra. Można wytrzymać. Inna sprawa, głowa. Na dziś wystarczy tylenol z kodeiną, a jutro rano może advil lub podobny środek. Na urazy głowy nic nie działa lepiej niż czas i środki przeciwbólowe.

Drzwi otworzyła Jessica w płaszczu kąpielowym. Na jej widok, co zdarzało się często, znów trochę go zatkało. Bez żadnych wymówek napełniła wannę, pomogła mu się rozebrać i wsunęła się za jego plecy. Przyjemny dotyk wody koił. Jessica obłożyła mu głowę myjkami. Przylgnął do niej plecami i uszczęśliwiony głęboko westchnął.

– Kiedy studiowałaś medycynę? – spytał.

– Lepiej ci? Pocałowała go w policzek.

– Tak, pani doktor. Znacznie lepiej.

– Powiesz mi, co się stało?

Opowiedział. Słuchała w milczeniu, palcami delikatnie rozmasowując mu skronie. Jej dotyk przynosił ulgę. W życiu były pewnie przyjemniejsze rzeczy niż leżenie w wannie z ukochaną, lecz w tej chwili nie potrafił wyobrazić sobie nic przyjemniejszego. Ból stępiał i zelżał.

– Domyślasz się, co to za jedni? – spytała.

– Pojęcia nie mam – odparł. – Wynajęte bandziory.

– Chcieli wiedzieć, gdzie jest Greg?

– Na to wygląda.

– Gdyby to mnie szukali, też wolałabym zniknąć.

– Pewnie – odparł, podzielając tę myśl.

– Co zrobisz? Uśmiechnął się i zamknął oczy.

– Jak to? – spytał. – Żadnych kazań? Żadnych wyrzutów, że to zbyt niebezpieczne?

– Zbyt pospolite – odparła. – A poza tym jest coś jeszcze.

– Co?

– Coś, o czym nie mówisz.

– Ja…

Przytknęła palec do jego ust.

– Powiedz tylko, co zamierzasz zrobić.

Usiadł prosto. To straszne, jak łatwo w nim czytała.

– Muszę porozmawiać z ludźmi.

– Jakimi ludźmi?

– Z jego agentem. Z Leonem White’em, kolegą, z którym mieszka podczas meczów wyjazdowych. Z Emily.

– Z Emily. Twoją dawną miłością z uczelni?

– Uhm – odparł, szybko zmieniając temat z obawy, że Jessica znów odczyta jego myśli. – Jak udał się wieczór z Audrey?

– Doskonale. Gadałyśmy głównie o tobie.

– A konkretnie?

Zaczęła gładzić jego pierś. Jej dotyk już nie tylko koił. Palce pieściły jego ciało jak piórko. Delikatnie. Za delikatnie. Grała na nim jak Itzhak Perlman na skrzypcach.

– Och, Jess!

Uciszyła go.

– O twoim tyłku – powiedziała cicho.

– Moim tyłku?

– Tak, właśnie o nim. – Przyłożyła dłoń do jego pośladka – Nawet Audrey przyznała, że wygląda apetycznie, kiedy biegasz po parkiecie.

– Mam też rozum – zaprotestował. – Mózg. Uczucia.

– A kogo to obchodzi? – powiedziała, przytykając usta do jego ucha.

Kiedy dotknęły małżowiny, podskoczył.

– Ach, Jess…

– Ciiii – powiedziała, sunąc ręką w dół po jego torsie. – To ja tu jestem lekarzem, zapomniałeś?

ROZDZIAŁ 9

Dzwonek telefonu ugodził go w nerwy z tyłu czaszki. Myron zamrugał powiekami i otworzył oczy. Przez szparę w zasłonach wdarły się promienie słońca. Zbadał puste miejsce obok – rękami, a potem wzrokiem. Jessiki nie było. Telefon dzwonił dalej. Myron podniósł słuchawkę.

– Halo.

– A więc tu jesteś.

Zamknął oczy. Ból z tyłu czaszki się zdziesięciokrotnił.

– Cześć, mamo – powiedział.

– To już nie sypiasz w domu?

Jego domem była piwnica w domu rodziców, tym samym, w którym się wychował. Coraz częściej nocował u Jessiki. Miał trzydzieści dwa lata, był całkiem normalny, pieniędzy mu nie brakowało. Nie widział powodu, by nadal mieszkać z tatą i mamą.

– Jak tam podróż? – spytał.

Rodzice wybrali się na wycieczkę po Europie. Autokarową. Taką, podczas której zwiedza się w cztery dni dwanaście miast.

– Myślisz, że dzwonię z wiedeńskiego Hiltona, płacąc bajońskie sumy, żeby paplać z tobą o naszej podróży?

– Domyślam się, że nie.

– Czy wiesz, ile kosztuje rozmowa z hotelu w Wiedniu? Po doliczeniu wszystkich opłat, podatków i reszty?

– Na pewno dużo.

– Mam tu gdzieś te stawki. Powiem ci dokładnie. Zaczekaj.

Al, co zrobiłeś z cennikiem?

– Mamo, to nieważne.

– Miałam go przed sekundą. Al?

– A może powiesz mi po powrocie – podsunął. – Będę umierał z ciekawości.

– Te bezczelne odzywki zostaw dla swoich znajomych, dobrze? Świetnie wiesz, dlaczego dzwonię.

– Nie wiem, mamo.

– Tak? To ci powiem. Są z nami na wycieczce Smeltmanowie, bardzo miłe małżeństwo. On robi w jubilerstwie. Na imię ma Marvin. Chyba. Mają sklep w Montclair. Na Bloomfield Avenue, blisko kina. Kiedy byłeś mały, jeździliśmy tamtędy bez przerwy. Pamiętasz?

– Aha.

Ułatwił sobie sprawę. Nie miał pojęcia, o czym mówi matka.

– No więc Smeltmanowie rozmawiali wczoraj z synem. Zadzwonił do nich, Myron! Zna trasę wycieczki, wszystko. Zadzwonił do rodziców, żeby się upewnić, że dobrze się bawią.

– Aha.

Kiedy matka zaczynała jojczyć, przepadło. W okamgnieniu z nowoczesnej, inteligentnej kobiety przeistaczała się w postać z ogródkowej inscenizacji Skrzypka na dachu. W tej chwili stała się Goldą idącą do Jenty.

– No a ci zaczęli mu się przechwalać, że są na wycieczce z rodzicami Myrona Bolitara. Wielkie mi mecyje. Kto jeszcze cię zna? Nie grałeś od lat. Ale Smeltmanowie to niby kibice koszykówki. Już to widzę! W każdym razie ich syn, Herb, Herbie albo Ralph, jakoś tak, który oglądał cię kiedyś w akcji, mówi im, że grasz zawodowo w kosza. Że przyjęli cię do Smoków, że to twój come back czy coś, nie znam się. Twój ojciec bardzo się zmieszał. Całkiem obcy ludzie mówią o czymś, o czym twoi rodzice nie wiedzą! Myśleliśmy, że Smeltmanowie zbzikowali.

To nie jest tak, jak myślisz – wtrącił Myron.

– Co nie jest tak, jak myślę? Rzucasz sobie do kosza na naszym podjeździe. Trudno, rzucaj. Ale żebyś słowem nie wspomniał rodzicom, że znowu grasz?! Tego nie rozumiem.

14
{"b":"101670","o":1}