Литмир - Электронная Библиотека

A jeśli przyjaciele mieli rację? Jeżeli to go przerastało? Czyż się z tym wszystkim nie pożegnał? Wypatrzył na trybunach Jessicę. Oglądała mecz z dziwnie skupioną miną. Tylko ona nie przejęła się jego powrotem na parkiet, ale w końcu w dniach jego koszykarskiej świetności nie było jej jeszcze w jego życiu. Czy kobieta, którą kochał, nie rozumiała, czy może…

Powstrzymał myśli.

Czasem, gdy siedzisz na ławce rezerwowych, hala robi się mała. Na przykład, dostrzegł Wina rozmawiającego z Maggie Łomot. Dostrzegł Jessicę. Dostrzegł żony i dziewczyny innych graczy. A wreszcie, w wejściu na wprost, swoich wchodzących rodziców. Bezzwłocznie przeniósł wzrok na parkiet i udając, że interesuje go wynik, klaskaniem i okrzykami zaczął dopingować kolegów. Mama i tata. Najwyraźniej skrócili wycieczkę i przylecieli wcześniej.

Zerknął. Usiedli blisko Jessiki, w sektorze dla rodzin i przyjaciół. Mama patrzyła na niego. Nawet z daleka widział zagubienie w jej szklistych oczach. Ojciec z zaciśniętymi szczękami rozglądał się dookoła, jakby zbierał się na odwagę przed spojrzeniem na boisko. Myron rozumiał go. Znał to tak dobrze jak stary rodzinny film. Odwrócił wzrok.

Leon White zszedł z parkietu i usiadł na wolnym miejscu obok niego. Ręcznikowy okrył mu ramiona bluzą i podał plastikową butelkę. Leon łyknął gatorade, jego ciało błyszczało od potu.

– Widziałem wczoraj, że rozmawiałeś z Maggie Łomot – powiedział.

– Owszem.

– Zaliczyła cię?

Myron przecząco pokręcił głową.

– Nie dałem się wyłomotać.

Leon zaśmiał się.

– Wiesz, skąd się wzięła jej ksywka?

– Nie.

– Gdy się zabierze do rzeczy, znaczy, gdy się napali, zaczyna walić nogą. Lewą. Zawsze lewą. Leży na plecach, dymasz ją z całych sił, a ta raptem zaczyna łomotać nogą. I słyszysz, łup, łup, łup, kapujesz?

Myron skinął głową. Skapował.

– Jeżeli tego nie robi, jeżeli nie łomocze, toś, brachu, się nie spisał. Chowasz twarz. Zwieszasz głowę… To poważna tradycja.

– Jak zapalenie menory podczas świąt Hanuka.

– No, nie całkiem.

Leon zaśmiał się.

– Zostałeś wyłomotany? – spytał Myron.

– Jasne, raz – odparł Leon i prędko dodał: – Ale przed ślubem.

– Długo jesteś żonaty?

– Ożeniłem się z Fioną ponad rok temu.

Serce Myrona zjechało w dół jak winda. Fiona! Żona Leona miała na imię Fiona. Spojrzał na efektowną, przyjemnie zaokrągloną blondynkę na trybunie. Jej imię zaczynało się na F!

– Bolitar!

Myron podniósł wzrok na Donny’ego Walsha, coacha Smoków.

– Tak?

– Wchodzisz za Ericsona. – Walsh wypluł te słowa jak odgryzione skrawki paznokci. – Stań na obronie. Kiley niech przesunie się do ataku.

Myron patrzył na trenera, jakby ten mówił w języku suahili. Trwała druga kwarta. Wynik był remisowy.

– Na co czekasz, Bolitar? Właź za Ericsona. Już!

– Do boju, stary!

Leon klepnął Myrona w plecy.

Myron wstał. Nogi poruszały się jak rozciągnięta samochodząca sprężynka. Myśli o morderstwie i zniknięciach odfrunęły niczym spłoszone jupiterami nietoperze. Próbował przełknąć ślinę, ale zaschło mu w ustach. Podbiegł do stolika sędziowskiego. Hala zakręciła mu się przed oczami jak pijanemu łóżko. Bezwiednie strząsnął pot na podłogę i skinął głową sędziemu.

– Za Ericsona – powiedział.

Dziesięć sekund potem głośniki ożyły.

– Za Troya Ericsona wchodzi Myron Bolitar!

Wbiegł na parkiet. Powitały go zdziwione miny kolegów.

– Kryjesz Wallace’a – rzekł Ericson.

Reggie Wallace był jednym z najlepiej rzucających obrońców. Myron stanął przy nim i się przygotował. Wallace przyjrzał się mu z rozbawieniem.

– Baczność BŚ! – zawołał z kpiącym śmiechem. – Ruszaj się, złamany Beesiu!

Myron spojrzał na T.C.

– Beesiu? – spytał.

– Biały Ślimaku – odparł T.C.

– Aha.

Wszyscy mocno dyszeli i byli spoceni. Myron poczuł, że jest sztywny, niegotowy. Spojrzał na Wallace’a. Lada chwila piłka miała wrócić do gry. Podniósł głowę, bo jego uwagę przyciągnął Win. Stał przy wejściu, ręce miał skrzyżowane na piersi. Ich oczy spotkały się na moment. Win lekko skinął głową. Rozległ się gwizdek. Wznowiono grę.

Reggie Wallace natychmiast zaczął mu dogryzać.

– Jaja sobie robisz, weteranie? Zrobię z ciebie moją kobietę.

– Ale najpierw kolacja i kino – odparł Myron.

Wallace zmierzył go wzrokiem.

– Kiepska odzywa, stary.

Trudno zaprzeczyć.

– W mordę – zaklął Wallace, zajmując pozycję. – Lepiej by mnie pokryła moja babka.

– No, to zrób z niej swoją kobietę.

Wallace posłał mu groźne spojrzenie.

– Robisz postępy – zauważył.

Pacers wprowadzili piłkę do gry. Wallace starał się zatrzymać Myrona pod koszem. I bardzo dobrze. Nic nie zdejmowało stalowych obręczy tremy tak skutecznie, jak walka o pozycję. Odbijali się od siebie, wydając ciche pomruki. Przy swoim wzroście i wadze Myron nie dal się zepchnąć. Trzymał się twardo, wchodząc kolanem w pośladki rywala, którymi ten próbował go odrzucić.

– Co za siła, stary – powiedział Wallace i natychmiast zrobił prawie niezauważalny ruch.

Obrócił się na kolanie Myrona tak szybko, że ten ledwo miał czas odwrócić głowę, i wykorzystując je jako dźwignię, wystartował w górę niczym statek kosmiczny Apollo. Myron patrzył bezradnie, jak wyciągnięte ręce rywala chwytają na wysokości obręczy loba. Reggie Wallace na moment zawisł w powietrzu, ignorując siłę ciężkości – zastygł niczym obraz na stop – klatce, i znów ruszył w górę. A kiedy wreszcie zaczął opadać w dół, z przerażającą siłą wrzucił piłkę zza głowy do kosza.

Wsad!

Wylądował, rozstawiając ręce, by zachęcić do owacji. Jego drwiny goniły Myrona po całym boisku:

– Witamy w NBA, były… A może niedoszły… Jak zwał, tak zwał. Było na co patrzeć, nie? Jak wyglądałem, lecąc w górę? Tylko szczerze. Ładne mam podeszwy skoków? Jestem śliczny. Prześliczny. Jakie to uczucie, gdy wsadzają ci piłę tuż pod nosem? No, weteranie?

Myron próbował go nie słuchać. Smoki zdobyły piłkę i przestrzeliły. Pacers przechwycili odbitą piłkę i popędzili na kosz. Wallace udał, że schodzi do środka, wypadł z pola trzech sekund, przejął podanie i natychmiast strzelił. Piłka zaświstała w koszu. Trzy punkty.

– Słyszałeś, kurde, ten dźwięk, stary? – spytał. – Ten świst? Najmilszy odgłos na ziemi. Słyszałeś? Nie ma milszego. Nie przebije go nawet krzyk kobiety, która ma orgazm.

– To kobiety mają orgazm? – spytał Myron.

Wallace zaśmiał się.

– Punkt dla ciebie, weteranie. Punkt dla ciebie!

Myron sprawdził godzinę. Grał od trzydziestu czterech sekund, a kryty przez niego zawodnik zdobył pięć punktów. Szybko obliczył, że w tym tempie ma szansę nie dopuścić, by Reggie zdobył ich pięćset w meczu.

Wkrótce potem na trybunach zaczęto buczeć z niezadowolenia. Lecz te odgłosy nie wtapiały się w tło jak za jego młodych lat. Nie były jednostajnym szumem wiwatów własnej widowni, podobnym do wznoszącej się fali, która niesie cię niczym surfingowca, ani oczekiwanym i na swój przewrotny sposób ekscytującym buczeniem kibiców rywali w meczu wyjazdowym. Ale buczenia własnych kibiców, niechęci swojej widowni Myron dotychczas nie doświadczył. Słyszał ów tłum wyraźniej niż kiedykolwiek jako szyderczą zbiorowość i zarazem jako pojedyncze obelgi. „Spadaj, Bolitar!”. „Sztywniak z boiska!”. „Rozwal drugie kolano i siadaj!”. Usiłował puszczać je mimo uszu, choć każdy okrzyk przebijał go jak sztylet.

Górę wzięła duma. Postanowił, że nie da Wallace’owi zdobyć punktu! Chciał tego jego mózg. Chciało serce. Ale nie, jak się wkrótce przekonał, kolano. Był zwyczajnie za wolny. Do przerwy kryty przez niego Wallace zdobył jeszcze sześć punktów, w sumie jedenaście. On zaś dwa rzutem z wyskoku. Grał w koszykówkę, którą nazwał „wyrostkową”. Niektórzy gracze na parkiecie byli jak twój wyrostek – albo zbędni, albo sprawiali ci ból. Starał się nie wchodzić w drogę i podawać T.C. pod kosz. Pozbywał się piłki i odsuwał się od niej. Gdy pod koniec kwarty dojrzał lukę i pokozłował w stronę kosza, wielki obrotowy Pacersów wybił mu piłkę w tłum. Buczenie przeszło w grzmot. Myron spojrzał na trybunę. Mama z tatą przypominali dwa nieruchome posągi. W loży nad nimi grupa dobrze ubranych mężczyzn z dłońmi przy ustach skandowała „Bolitar won!”. Zobaczył, że zmierza do nich Win. Win podał dłoń głównemu zapiewajle. Ten ją przyjął i natychmiast upadł. Dziwne, choć partaczył, ciągle nawalał w obronie i zawodził w ataku, nie stracił dawnej pewności siebie. Chciał grać. Nadal szukał luk w obronie, nie przejmując się reakcjami widzów, wypierając się faktów, ignorując piętrzące się dowody, które dobrze widział tłum liczący (według spikera) osiemnaście tysięcy osiemset dwanaście osób. Nie był, co prawda, w pełni formy, fakt, lecz nie wątpił, że los się odwróci, że niedługo to się zmieni.

42
{"b":"101670","o":1}