Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Mamusiu, gdzie jesteś? – załkała. – Odpowiedz. Zbiegła frontowymi schodami na parter i zapukała do lokatorki. Starała się mówić normalnym tonem.

– Nie widziałaś przypadkiem mojej matki? Przewracając oczami, Francine pokiwała znacząco głową.

– Jakieś dwie czy trzy godziny temu popędziła gdzieś ulicą. Zwróciłam na to uwagę, bo miała na sobie piżamę i wyszła w kapciach. Powiedziałam do siebie: “Jezu, wygląda zupełnie jak stuknięta"… To właściwie nie moja sprawa, ale powinnaś ją zabrać do lekarza, niech jej zapisze jakieś leki czy coś. Mówię to w dobrej wierze.

Ruth wróciła biegiem na górę. Drżącymi palcami wykręciła numer telefonu byłego klienta, kapitana w departamencie policji. Kilka minut później w drzwiach stanął Latynos w policyjnym mundurze. Uginał się pod ciężarem broni i fachowych akcesoriów i miał poważną minę, na widok której Ruth ogarnął jeszcze większy popłoch. Wyszła z domu.

– Matka ma chorobę Alzheimera – wyjąkała. – Ma siedemdziesiąt siedem lat, ale myśli jak dziecko.

– Rysopis.

– Cztery stopy jedenaście cali wzrostu, osiemdziesiąt pięć funtów wagi, czarne włosy spięte w kok, ubrana prawdopodobnie w różową albo liliową piżamę i kapcie… – Ruth wyobraziła sobie LuLing: zaskoczenie na twarzy, bezwładne ciało leżące na ulicy. Głos zaczął się jej załamywać. – O Boże, jest taka drobna i bezbronna…

– Podobna do tamtej pani?

Spojrzawszy we wskazanym przez policjanta kierunku, Ruth ujrzała LuLing stojącą bez ruchu na końcu chodnika. Miała na sobie sweter, który włożyła na piżamę.

– Aj-ja! Co stało się? – krzyknęła. – Włamanie? Ruth podbiegła do niej.

– Gdzie byłaś? – Obrzuciła matkę taksującym spojrzeniem, szukając uszkodzeń na jej ciele. Podszedł do nich policjant.

– Wszystko dobre, co się dobrze kończy – rzekł i ruszył w stronę radiowozu.

– Zostań tu – poleciła matce Ruth. – Zaraz wracam. – Gdy stanęła obok radiowozu, policjant odkręcił szybę. – Przepraszam za kłopot – powiedziała. – Nigdy wcześniej tego nie robiła. – Po chwili przemknęło jej przez myśl, że może robiła, tylko ona nic o tym nie wiedziała. Być może robiła to codziennie, co wieczór. Może LuLing wędrowała po okolicy w samej bieliźnie!

– Nic się nie stało – odrzekł funkcjonariusz. – Moja teściowa też wycinała takie numery. Kiedy zachodziło słońce, wychodziła się powłóczyć. Musieliśmy założyć alarmy na wszystkie drzwi. Przeżyliśmy ciężki rok, zanim umieściliśmy ją w domu opieki. Żona nie mogła już dłużej pilnować jej dzień i noc.

Dzień i noc? A Ruth sądziła, że sumiennie wywiązuje się ze swoich obowiązków, codziennie zabierając matkę na kolację i próbując wynająć dochodzącą gosposię.

– Mimo wszystko dziękuję – powiedziała. Gdy wróciła do matki, LuLing natychmiast się poskarżyła:

– Pamiętasz sklep za rogiem? Chodzę i chodzę, a on zniknął! Zrobili bank. Nie wierzysz, idź sama!

Ruth postanowiła spędzić tę noc u matki, w swojej starej sypialni. W tej części miasta syreny były głośniejsze. Przypomniała sobie, że kiedy miała kilkanaście lat, słuchała ich późno w nocy. Leżała w łóżku, licząc kolejne gwizdy i odgadując na tej podstawie liczbę lat, które miała jeszcze spędzić w tym domu. Dziś tu wróciła.

Rano Ruth otwierała szafki, szukając płatków na śniadanie. Znalazła poskładane i ułożone w stosy brudne papierowe serwetki. Setki. Otworzyła lodówkę. Była pełna plastikowych torebek z czarną i zielonkawą breją, kartonów ze zjedzonymi do połowy produktami, skórek z pomarańczy i melonów, dawno rozmrożonych mrożonek. W zamrażarce znalazła karton jajek, parę butów, budzik i coś, co prawdopodobnie było kiedyś kiełkami fasoli. Ruth ogarnęły mdłości. To wszystko stało się w ciągu zaledwie jednego tygodnia?

Zadzwoniła do Arta na Kauai. Nie odpowiadał. Pomyślała, że spokojnie leży na plaży, nie zważając na żadne problemy świata. Ale jak mógł być na plaży? Na Hawajach była szósta rano. Gdzie on jest? Tańczy hula w czyimś łóżku? Jeszcze jedno zmartwienie. Ruth mogłaby zadzwonić do Wendy, ale Wendy po prostu wyraziłaby współczucie, mówiąc, że jej matka robi znacznie większe głupstwa. A Gideon? Ruth postanowiła zadzwonić do cioci Gal.

– Gorzej? Jak może z nią być jeszcze gorzej? – spytała GaoLing. – Dałam jej żeń – szeń i powiedziała, że bierze go codziennie.

– Lekarz mówił, że żaden z tych środków nie może pomóc…

– Lekarz! – prychnęła pogardliwie GaoLing. – Nie wierzę w tę diagnozę. Alzheimer. Twój stryj mówił to samo, a jest dentystą. Wszyscy się starzeją, wszyscy zapominają. Kiedy człowiek jest stary, ma za dużo do zapamiętania. Pytam cię, dlaczego dwadzieścia czy trzydzieści lat temu nikt na to nie chorował? Kłopot w tym, że dzisiaj dzieci nie mają czasu spotykać się z rodzicami. Twoja mama jest samotna i tyle. Nie ma z kim porozmawiać po chińsku. Oczywiście, jej umysł nie działa tak dobrze jak kiedyś. Jeżeli przestaje się rozmawiać, nie da się już naoliwić zardzewiałego mechanizmu!

– Dlatego potrzebuję twojej pomocy. Czy mogłabyś ją zabrać do siebie, powiedzmy, na tydzień? Mam teraz dużo pracy i nie mogę poświęcać tyle czasu…

– Nie pytaj, zawsze ją przyjmę. Przyjadę po nią za godzinę. I tak muszę zrobić jakieś zakupy.

Ruth miała ochotę zapłakać z ulgą.

Po wyjściu cioci Gal z matką przespacerowała się kawałek na plażę, na Land's End. Musiała posłuchać miarowego huku fal, który mógłby zagłuszyć łomot jej serca.

Fala przyboju łagodnie omywała kostki idącej plażą Ruth i kusiła. Chodź do morza, zdawała się mówić, jest wielkie i wolne.

Gdy Ruth miała kilkanaście lat, matka podczas kłótni pobiegła kiedyś do morza, grożąc, że utopi się w oceanie. Woda sięgała już jej ud i dopiero błagania i krzyki córki zdołały sprowadzić ją z powrotem. Ruth zastanawiała się teraz, czy gdyby nie jej prośby, LuLing pozwoliłaby oceanowi zdecydować o swoim losie?

Od dzieciństwa Ruth myślała o śmierci co dzień, czasem wiele razy dziennie. Sądziła, że wszyscy w sekrecie robią to samo, lecz nikt poza jej matką nie mówi o tym otwarcie. Rozważała w swym młodym umyśle, co właściwie oznacza śmierć. Czy ludzie znikają? Stają się niewidzialni? Dlaczego umarli stają się silniejsi, smutniejsi albo bardziej złośliwi? Tak zapewne myślała matka. Gdy Ruth była starsza, próbowała wyobrazić sobie moment, w którym przestanie oddychać, mówić i widzieć, kiedy nie będzie już nic czuła i przestanie się nawet bać, że nie żyje. A może będzie jej towarzyszyć wielki strach i niepokój, złość i żal, tak jak duchom, z którymi rozmawiała matka? Śmierć niekoniecznie musi być bramą do czystej rozkoszy absolutnej nicości. To skok w nieznane. Pociągający ze sobą wszystkie najgorsze możliwości. Właśnie z lęku przed nieznanym Ruth postanowiła, że bez względu na to, jak okropne i beznadziejne będzie jej życie, nigdy nie odbierze go sobie z własnej woli.

Choć dobrze pamiętała moment, w którym podjęła taką próbę.

Kończyła wtedy jedenaście lat. Ruth przeprowadziła się z matką z Oakland na równiny Berkeley, do krytego ciemnym gontem bungalowu, który stał za jasnożółtym domkiem, należącym do młodych, dwudziestoparoletnich małżonków, Lance'a i Dottie Rogersów. Bungalow był kiedyś szopą, spiżarnią i garażem; w czasie drugiej wojny światowej rodzice Lance'a zmienili go nielegalnie w budynek mieszkalny, wynajmowany kolejno kilku młodym żonom, których mężowie wyruszali przez bazę morską w Ala – medzie na bitwę na Pacyfiku.

W domku były niskie sufity, często nawalała elektryczność, a o tylną i boczną ścianę wspierał się płotek, na który w nocy wspinały się zawodzące koty. Nie było wentylacji, nawet wentylatora nad dwupalnikową kuchenką, tak więc gdy LuLing gotowała, trzeba było otwierać okna, żeby się pozbyć z domu “tłustego zapachu", jak nazywała go matka. Ale czynsz był niski, a w dzielnicy znajdowała się dobra szkoła średnia, do której chodziły inteligentne i przebojowe dzieci profesorów z uniwersytetu. LuLing lubiła przypominać Ruth, że właśnie jej edukacja była najważniejszym powodem, dla którego ona postanowiła się tu przeprowadzić.

25
{"b":"101394","o":1}