Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Przypomniałam sobie zabawne powiedzenie o życiu w sennej wsi: jeśli nie masz nic innego do roboty, zawsze możesz wybierać robactwo z ryżu. Kiedyś się z tego śmiałam – Dziś stwierdziłam, że to prawda.

Pan Wei wciąż głośno śpiewał swoje piosenki, gdy wjeżdżaliśmy na plac. A potem dotarliśmy na Zaułek Świńskiej Głowy. Mijałam znajome twarze, słuchając pozdrowień wypowiadanych schrypłymi od piasku głosami. Gdy zbliżaliśmy się do zwężenia, gdzie stał nasz dom, usłyszałam łomot własnego serca. Zobaczyłam naszą bramę – łuk z łuszczącego się drewna, wyblakłą czerwień transparentów z dwuwierszami, zawieszonych na filarach.

Ale gdy tylko pchnęłam bramę, moje serce wróciło na swoje miejsce i zatęskniłam za spotkaniem z Drogą Ciocią. Na pewno uraduje ją mój widok. Płakała, kiedy odjeżdżałam. Wbiegłam na dziedziniec od frontu.

– Wróciłam! Już wróciłam!

Weszłam do pracowni i ujrzałam Matkę i GaoLing.

– Ach, tak wcześnie? – powiedziała Matka, nie przerywając pracy. – Kuzynka Lau przysłała mi list z wiadomością, że spotkanie się udało i Changowie zapewne cię wezmą.

Kipiałam z niecierpliwości, żeby im opowiedzieć o swoich przygodach, o radościach, jakie przeżyłam. Jednak Matka powstrzymała mnie:

– Umyj się szybko, żebyś mogła pomóc swojej młodszej siostrze i mnie to zetrzeć.

GaoLing zmarszczyła nos, mówiąc:

– Uu, masz zapach jak zad osła.

Poszłam do pokoju, który dzieliłam z Drogą Ciocią. Wszystko wyglądało tak jak zwykle, kołdra była złożona w nogach k'ang. Ale Drogiej Cioci nie było. Chodziłam od pokoju do pokoju, zaglądałam na każdy dziedziniec. Z każdą chwilą coraz bardziej pragnęłam ją zobaczyć.

Nagle usłyszałam dobiegający z piwniczki stukot garnka. Droga Ciocia w ten sposób chciała dać mi znak, że tam jest. Zajrzałam do tunelu, do którego prowadziła stroma drabina. Droga Ciocia pomachała do mnie, a gdy wynurzyła się z cienia, zobaczyłam, że wciąż ma sylwetkę dziewczyny. Przez krótką chwilę widziałam tylko połowę jej twarzy oświetloną blaskiem słońca i znów była tak piękna, jak mi się wydawało w dzieciństwie. Wyszła z otworu piwnicy, odstawiła garnek i pogładziła mnie po twarzy, a jej ręce powiedziały:

– Naprawdę wróciłaś do mnie, Piesku? – Pociągnęła mnie za potargany warkocz i prychnęła. – Nie zabrałaś grzebienia? Nie miał kto ci przypomnieć? Rozumiesz, dlaczego jestem ci potrzebna. Sama nie umiesz myśleć! – Dźgnęła mnie palcem w głowę, co bardzo mnie rozdrażniło. Poślinionym palcem starła mi brud z policzka, a potem położyła dłoń na czole. – Jesteś chora? Zdaje się, że masz gorączkę.

– Nie jestem chora – odrzekłam. – Ciepło mi. – Wróciła do rozplątywania moich zmierzwionych włosów. Zerknęłam na jej grube blizny, wykrzywione usta.

Odsunęłam się od niej.

– Sama potrafię się myć i czesać – powiedziałam. Zaczęła wydawać syki.

– Wystarczył tydzień z dala od domu, żebyś się stała taka dorosła?

– Oczywiście – odburknęłam. – Przecież niedługo zostanę mężatką.

– Słyszałam. I to nie drugą, ale pierwszą żoną. To dobrze. Dobrze cię wychowałam, każdy od razu to może zobaczyć.

Wiedziałam już, że Matka nie zdradziła jej nazwiska rodziny. Musiała je prędzej czy później usłyszeć.

– To rodzina Changów – powiedziałam, przyglądając się, jak wiadomość uderza ją niczym miecz. – Zgadza się, rodzina Changa trumniarza.

Wydała dźwięk, jakby tonęła. Jej głowa zakołysała się jak dzwon. Po chwili jej ręce zaczęły ciąć powietrze.

– Nie możesz. Zabraniam ci.

– Nie ty będziesz o tym decydować! – krzyknęłam.

Uderzyła mnie otwartą dłonią, potem popchnęła na ścianę. Zaczęła okładać moje ramiona i głowę. W pierwszej chwili skuliłam się z piskiem, próbując się zasłonić. Poczułam jednak ogarniającą mnie złość. Odepchnęłam ją, prostując się. Moja kamienna twarz nie wyrażała nic, co bardzo ją zdumiało. Patrzyłyśmy na siebie, oddychając ciężko. Nie poznawałyśmy się już nawzajem. Padła na kolana, bijąc się w pierś, co w jej języku oznaczało “to na nic".

– Muszę iść pomóc Matce i GaoLing – powiedziałam, po czym odwróciłam się i odeszłam.

DUCH

Tak jak się spodziewaliśmy, Changowie zwrócili się do naszej rodziny z pytaniem, czy mogę zostać ich synową. Stara Wdowa Lau dodała, że jeżeli zgodzę się od razu, rodzina otrzyma w darze pieniądze, a ja będę występować jako synowa Changów na wszystkich uroczystościach rodzinnych i wiejskich, w tym na największej, która odbędzie się w dniu Święta Księżyca na cześć pana Changa za jego zasługi dla nauki.

– Powinna iść od razu – radziły Matce Starsza i Młodsza Ciotka. – W przeciwnym razie później mogą zmienić zdanie. Co będzie, jeżeli odkryją coś złego w niej albo w jej przeszłości i zapragną zerwać umowę małżeństwa?

Sądziłam, że mówią o moim braku zdolności do szycia czy jakiejś krnąbrności, o której zapomniałam, ale nie. Mówiły wtedy o moich narodzinach. Wiedziały, kto naprawdę jest moją matką. Changowie ani ja nie wiedzieliśmy.

Matka postanowiła, że zostanę członkiem rodziny Changów dopiero za kilka tygodni, przed uroczystością Święta Księżyca. Zapewniła mnie, że zdąży w tym czasie wraz z ciotkami uszyć kołdry i inne rzeczy potrzebne mi w nowym życiu. Ogłosiwszy tę nowinę, zapłakała z radości.

– Dobrze z tobą postąpiłam – powiedziała z dumą. – Nikt nie będzie mógł narzekać.

GaoLing także płakała. Choć sama również uroniłam parę łez, nie wszystkie były wyrazem radości. Miałam opuścić rodzinę, swój dom. Miałam się zmienić z dziewczyny w żonę, z córki w synową. Mimo że byłam bardzo szczęśliwa, smutno było się żegnać z dawną sobą.

Droga Ciocia i ja nadal mieszkałyśmy w jednym pokoju i dzieliłyśmy łóżko. Ale już nie przygotowywała mi kąpieli ani nie przynosiła słodkiej wody ze studni. Nie pomagała mi się czesać, nie martwiła się moim zdrowiem ani czystością paznokci. Nie ostrzegała mnie, nie doradzała. Jej ręce przestały do mnie mówić.

Spałyśmy w k'ang jak najdalej od siebie. Jeżeli zbudziłam się bezwiednie przytulona do jej znajomego ciała, cicho się odsuwałam, zanim zdążyła się obudzić. Co dzień rano miała zaczerwienione oczy, wiedziałam więc, że płakała. Moje oczy też czasem były czerwone.

Kiedy Droga Ciocia nie pracowała przy tuszu, pisała, zapełniając arkusz za arkuszem. Siedziała przy swoim stole, rozcierając pałeczkę tuszu w kamieniu i myślała, nie wiem o czym. Potem zanurzała pędzelek i pisała, zatrzymywała się na chwilę i znów zanurzała. Słowa spływały na papier bez kleksów, skreśleń i poprawek.

Kilka dni przed moim odejściem do domu Changów zbudziłam się i ujrzałam Drogą Ciocię, która siedziała, patrząc na mnie. Uniosła ręce i zaczęła mówić. – Teraz pokażę ci prawdę.

Podeszła do niskiej drewnianej szafki i wyciągnęła z niej pakunek owinięty niebieskim materiałem. Położyła mi go na kolanach. W środku był gruby zwój papierów związanych sznurkiem. Spojrzała na mnie z dziwną miną i wyszła z pokoju.

Zerknęłam na pierwszą stronę. “Urodziłam się jako córka Sławnego Nastawiacza Kości z Ust Góry" – brzmiało pierwsze zdanie. Przejrzałam dalsze stronice. Pisała o tradycjach rodzinnych, o stracie matki i rozpaczy ojca, czyli o rzeczach, o których już mi opowiadała. Potem odnalazłam zdanie: “Teraz opowiem ci, ile zła naprawdę jest w człowieku nazwiskiem Chang". Natychmiast rzuciłam papiery na ziemię. Chciałam, żeby Droga Ciocia więcej nie zatruwała moich myśli. Nie przeczytałam więc końca, w którym wyjawiła mi, że jest moją matką.

Podczas wieczornego posiłku Droga Ciocia zachowywała się, jak gdybym znów była bezradna. Pałeczkami wkładała do mojej miseczki kawałki jedzenia.

– Jedz jeszcze – poleciła. – Dlaczego nie jesz? Jesteś chora? Chyba jest ci ciepło. Masz gorące czoło. Dlaczego jesteś taka blada?

Po kolacji wszyscy jak zwykle poszliśmy na podwórko. Matka i ciotki wyszywały mój ślubny strój. Droga Ciocia cerowała dziurę w moich starych spodniach. Odłożyła igłę i pociągnęła mnie za rękaw.

48
{"b":"101394","o":1}