Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Przeczytałaś, co ci napisałam?

Skinęłam głową, nie mając ochoty kłócić się z nią przy wszystkich. Kuzynki, GaoLing i ja bawiłyśmy się w tkanie, zaplatając sznurki wokół palców. Wciąż się myliłam, na co GaoLing wyła z uciechy, że Changowie dostaną taką niezdarną synową. Słysząc to, Droga Ciocia posyłała mi surowe spojrzenia.

Wieczór ciągnął się dalej. Słońce zaszło, zaczęły rozbrzmiewać dźwięki ciemności, cykanie, skrzypienie i łopot skrzydeł nieznanych stworzeń. Wcześniej, niż bym sobie życzyła, przyszła pora udania się na spoczynek. Chciałam, żeby Droga Ciocia poszła pierwsza. Po dłuższym czasie, sądząc, że już zasnęła, weszłam do ciemnego pokoju.

Droga Ciocia natychmiast usiadła i zaczęła coś do mnie mówić.

– Nie widzę twoich rąk – powiedziałam. Gdy poszła zapalić lampę naftową, zaprotestowałam. – Nie trzeba. Jestem senna. Nie chcę teraz rozmawiać.

Jednak zapaliła lampę. Podeszłam do k'ang i położyłam się. Podążyła za mną, postawiła lampę na półce, kucnęła i spojrzała na mnie z rozjaśnioną twarzą.

– Skoro przeczytałaś moją historię, co teraz do mnie czujesz? Bądź szczera.

Chrząknęłam. To wystarczyło, żeby klasnęła w dłonie i pokłoniła się Bogini Miłosierdzia w podzięce za to, że ocaliła mnie przed Changami. Przerywając jej dziękczynne modlitwy, powiedziałam:

– Ale i tak do nich pójdę.

Przez długi czas nie ruszała się. Potem zaczęła płakać i bić się w piersi. Jej ręce migały:

– Nie masz dla mnie żadnych uczuć? Dla mnie? Pamiętam dokładnie, co wtedy powiedziałam:

– Gdyby nawet Changowie okazali się rodziną złodziei i morderców, wolę iść do nich, żeby tylko uciec od ciebie.

Oparła się dłońmi o ścianę. A potem zdmuchnęła lampę i wyszła z pokoju.

Rano jej nie było. Ale nie martwiłam się. W przeszłości kilka razy wychodziła, gdy się na mnie złościła, ale zawsze wracała. Na śniadaniu również jej nie było. A więc tym razem jej złość była większa niż dawniej. Niech się złości, powiedziałam sobie. Nie zależy jej na moim przyszłym szczęściu. Tylko Matce. Na tym polega różnica między matką a piastunką.

Tak właśnie myślałam, idąc za Matką z ciotkami i GaoLing do pracowni. Gdy weszłyśmy do ciemnego pomieszczenia, zobaczyłyśmy nieopisany bałagan. Plamy na ścianach. Plamy na stole. Długie zacieki na podłodze. Czyżby wpadło tu jakieś dzikie zwierzę? Skąd ten zgniły słodki zapach? Nagle Matka zaczęła jęczeć:

– Nie żyje! Ona nie żyje!

Kto nie żyje? Zaraz potem zobaczyłam Drogą Ciocię. Górna połowa jej twarzy była biała jak kreda, jej szalone oczy patrzyły prosto na mnie. Siedziała przechylona, oparta o przeciwległą ścianę.

– Kto nie żyje? – zawołałam do Drogiej Cioci. – Co się stało?

Podeszłam do niej. Miała rozpuszczone i wzburzone włosy, a dopiero potem dostrzegłam, że jej szyję obsiadły muchy. Patrzyła prosto na mnie, lecz jej ręce leżały nieruchomo. W jednej spoczywał nóż, którym rzeźbiło się kamienie do tuszu. Zanim zdążyłam jej dotknąć, odepchnęła mnie jedna z lokatorek, żeby mieć lepszy widok.

Tylko tyle pamiętam z tamtego dnia. Nie wiem, jak znalazłam się z powrotem w swoim pokoju, w swoim k'ang. Kiedy zbudziłam się w ciemności, zdawało mi się, że nadal jest ranek poprzedniego dnia. Usiadłam i zadrżałam, otrząsając się z koszmarnego snu.

Drogiej Cioci nie było w k'ang. Przypomniałam sobie, ze była na mnie zła i poszła spać gdzie indziej. Próbowałam zasnąć z powrotem, ale nie potrafiłam spokojnie leżeć. Wstałam i wyszłam. Niebo było usiane gwiazdami, w żadnym pokoju nie paliła się lampa, nawet stary kogut nie wydał najmniejszego dźwięku. Nie było jeszcze ranka, ale głęboka noc, i zastanawiałam się, czy chodzę we śnie. Przeszłam przez podwórko, kierując się do pracowni, ponieważ przypuszczałam, że Droga Ciocia śpi tam na stole. Potem przypomniałam sobie dalszą część koszmaru: czarne muchy ucztujące na jej szyi, pełznące po jej ramionach jak ruchome włosy. Bałam się tego, co mogę ujrzeć w pracowni, a jednak drżącymi rękami zapaliłam lampę.

Ściany były czyste. Podłoga także. Drogiej Cioci nie było. Z ulgą wróciłam do łóżka.

Kiedy obudziłam się drugi raz, było rano i na brzegu k'ang siedziała GaoLing.

– Bez względu na wszystko – powiedziała z zalaną łzami twarzą – zawsze będę cię traktować jak siostrę. – Potem powiedziała mi, co się stało, a ja słuchałam, jak gdybym wciąż śniła.

Poprzedniego dnia przyszła pani Chang z listem, jaki dostała od Drogiej Cioci. Dostała go w środku nocy.

– Co to ma znaczyć? – pytała żona trumniarza. W liście była mowa o tym, że jeśli pójdę do domu Changów, Droga Ciocia zamieszka w nim jako duch i będzie ich straszyć wiecznie. – Gdzie jest kobieta, która to wysłała? – spytała ostrym głosem pani Chang, uderzając dłonią w list.

Gdy Matka powiedziała jej, że piastunka właśnie się zabiła, żona Changa wybiegła śmiertelnie przerażona.

GaoLing mówiła, że później Matka przypadła do ciała Drogiej Cioci, które wciąż opierało się o ścianę pracowni.

– Tak mi się odpłacasz? – wołała. – Traktowałam cię jak siostrę. Twoją córkę traktowałam jak własną. – Zaczęła kopać ciało za tysiące niewypowiedzianych słów podziękowań i przeprosin.

~ Matka oszalała z gniewu – powiedziała GaoLing. – Mówiła do ciała Drogiej Cioci: “Jeżeli nas będziesz straszyć, sprzedam LuLing do domu publicznego".

Później kazała Staremu Kucharzowi położyć ciało na taczkach i zrzucić z urwiska.

– Leży tam teraz – powiedziała GaoLing. – Twoja Droga Ciocia leży na Końcu Świata.

Po wyjściu GaoLing nadal nie rozumiałam wszystkiego, o czym mówiła, jednak już wiedziałam. Znalazłam kartki zapisane przez Drogą Ciocię. Przeczytałam je do końca. I nareszcie znalazłam te słowa. Twoją matką. Jestem twoją matką. Twoją matką.

Tego dnia poszłam na Koniec Świata poszukać jej. Ześlizgując się w dół, czułam, jak gałęzie i kolce ranią moją skórę. Zeszłam na dno urwiska, gorączkowo pragnąc ją odnaleźć. Słyszałam granie cykad i łopot skrzydeł sępów. Skierowałam się w stronę gęstych zarośli, gdzie sięgały rosnące ukośnie drzewa, opadając wraz z brzegiem urwiska. Zobaczyłam mech – a może to były jej włosy? Wysoko na gałęziach widziałam gniazdo – a może to jej ciało zawisło na konarze? Natknęłam się na kupkę gałęzi – a może to jej kości, rozrzucone już przez wilki?

Skręciłam i poszłam w inną stronę, kierując się linią ściany urwiska. Mignęły mi strzępki materiału – jej ubranie? Ujrzałam wrony, które niosły w dziobach jakieś kawałki – jej ciała? Doszłam do bezdrzewnej połaci ziemi, poznaczonej kopczykami kamieni – tysięcy kawałków jej czaszki i kości. Gdziekolwiek spojrzałam, widziałam jej roztrzaskane i porozrywane ciało. Ja to zrobiłam. Przypominałam sobie klątwę wiszącą nad jej rodziną, moją rodziną, smocze kości, które nie zostały zwrócone na miejsce pochówku. Chang, ten okropny człowiek, chciał, abym wyszła za jego syna tylko po to, żebym mu powiedziała, gdzie znaleźć więcej tych kości. Jak w swojej głupocie mogłam się wcześniej nie domyślić?

Szukałam jej aż do zmierzchu. Oczy miałam zapuchnięte od pyłu i łez. Nie znalazłam jej. Wspinając się z powrotem na skarpę, byłam już dziewczyną, która zgubiła na Końcu Świata kawałek siebie.

Przez pięć dni nie mogłam się ruszać. Nie mogłam jeść. Nie mogłam nawet płakać. Leżałam w pustym k'ang i czułam tylko powietrze ulatujące z mojej piersi. Kiedy zdawało mi się, że już nic nie zostało, z mojego ciała wciąż coś wysysało oddech. Czasem nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Nie chciałam uwierzyć. Skupiłam się, aby wywołać obraz Drogiej Cioci, usłyszeć jej kroki, zobaczyć jej twarz. Jej twarz widziałam tylko we śnie, zawsze wykrzywioną gniewem. Mówiła, że klątwa wisi już nade mną i nigdy już nie zaznam spokoju. Byłam skazana na wieczną zgryzotę. Szóstego dnia zaczęłam płakać i nie przestawałam od rana do wieczora. Gdy wreszcie nic nie czułam, podniosłam się z łóżka i wróciłam do życia.

Nikt już nie wspominał ani słowem o tym, że mam odejść do domu Changów. Umowę małżeńską odwołano, a Matka przestała udawać, że jestem jej córką. Nie wiedziałam, czy należę jeszcze do tej rodziny, i gdy czasem Matka była ze mnie niezadowolona, groziła, że sprzeda mnie w niewolę staremu, choremu na gruźlicę pasterzowi. Nikt nie mówił o Drogiej Cioci, ani żywej, ani martwej. Choć ciotki zawsze wiedziały, że jestem jej nieślubną córką, nie żałowały mnie jako opłakującego stratę matki dziecka. Kiedy nie mogłam powstrzymać się od łez, odwracały twarze, znajdując nagle bardzo pilne zajęcie dla oczu i palców.

49
{"b":"101394","o":1}