Литмир - Электронная Библиотека

Złamał swoją zasadę i pozwolił sobie myśleć o wszystkich złych rzeczach, które mogły się zdarzyć. Stawką w tej grze była jego wolność, bo gdyby ucieczka miała się nie powieść, skończyłby w więzieniu. I tak miał już niemało na sumieniu – zebrał grupę najemników, patrzył przez palce na sprzeczne z prawem używanie amerykańskich paszportów, zaaranżował sfałszowanie legitymacji wojskowych Armii Stanów Zjednoczonych, a także obmyślił i zorganizował nielegalne przekroczenie granicy. Miał nadzieję, że będzie siedział w Stanach, a nie w Turcji. Najgorsze jednak byłoby, gdyby Turcy przekazali go do Iranu, aby tam odpowiedział za swoje „zbrodnie”.

Leżał na swym hotelowym łóżku nie śpiąc, martwiąc się o obie grupy, o Boulware’a i o samego siebie. Nie mógł zrobić nic innego, jak tylko przetrwać to wszystko. W przyszłości będzie okazywał więcej zrozumienia ludziom, których sam poddaje presji. Jeśli będzie w ogóle miał jakąkolwiek przyszłość.

* * *

Coburn w napięciu patrzył na Simonsa. Wszyscy siedzieli w kole na perskim dywanie, czekając na „sędziego”. Zanim opuścili Teheran, Simons powiedział Coburnowi, żeby pilnie go obserwował. Jak dotąd Simons zachowywał się biernie, robiąc uniki, pozwalając Rashidowi mówić i godząc się na aresztowanie grupy. Ale mogła nadejść chwila, w której zmieni taktykę. Gdyby zdecydował się rozpocząć walkę, dałby Coburnowi znać ułamek sekundy wcześniej.

Nadszedł sędzia.

Miał około pięćdziesięciu lat i nosił granatową marynarkę, koszulę nie zapiętą pod szyją i jasnobrązowe spodnie. Wyglądał na człowieka wykonującego wolny zawód: lekarza albo prawnika. Za pasem miał zatkniętą czterdziestkę piątkę.

Rashid rozpoznał go. Nazywał go Habid Bolourian i był przywódcą komunistycznym.

Usiadł w miejscu, które pozostawił dla niego Simons. Powiedział coś w farsi i młodzieniec w garniturze – który teraz przejął rolę tłumacza – poprosił o ich paszporty.

„No tak – pomyślał Coburn. – Teraz się zacznie. Bolourian spojrzy na paszport Billa i zobaczy, że nie należy do niego”. Wszystkie paszporty złożono na kupę przed sędzią. Rzucił okiem na leżący na wierzchu. Tłumacz zaczął spisywać szczegóły. Było trochę zamieszania przy nazwiskach i imionach.

Irańczycy często, z niewiadomego powodu, mylą je ze sobą. Rashid podawał paszporty Bolourianowi, a Gayden pochylał się nad nim i odczytywał treść. Coburn zdał sobie sprawę, że ci dwaj wprowadzają celowe zamieszanie.

Rashid kilka razy pokazywał Bourianowi ten sam paszport, a Gayden, odczytując go, zakrywał zdjęcie. Coburn podziwiał ich tupet i zimną krew. W końcu oddano dokumenty i wyglądało na to, że paszport Billa w ogóle nie był otwierany.

Bolourian zaczął wypytywać Rashida w farsi. Ten przedstawiał chyba uzgodnioną historyjkę o tym, że są zwykłymi amerykańskimi biznesmenami, próbującymi wrócić do domu, lekko upiększoną wątkiem umierających z niepokoju rodzin w Stanach.

– Czy zechcielibyście nam dokładnie powiedzieć, co tu robicie? – odezwał się w końcu po angielsku tłumacz.

– No, widzi pan… – zaczął Rashid i w tym momencie stojący za nim strażnik odbezpieczył swój automat i wbił mu lufę w szyję. Rashid zamilkł. Najwyraźniej tłumacz chciał usłyszeć, co Amerykanie mają do powiedzenia i czy ich wersja pokrywa się ze słowami Rashida, a gest strażnika był brutalnym przypomnieniem, że są zdani na łaskę niepohamowanych rebeliantów.

Zabrał głos Gayden, jako najstarszy stanowiskiem pracownik EDS.

– Wszyscy pracujemy w ośrodku przetwarzania danych, zwanym PARS Data System, w krocie PDS – powiedział.

W rzeczywistości PDS było irańską spółką, której współwłaścicielami byli EDS i Abolfatah Mahvi. Gayden nie wspomniał o EDS, bowiem – na co zwrócił uwagę Simons, zanim opuścili Teheran – istniała możliwość, że Dadgar wystawił in blanco nakazy aresztowania wszystkich pracowników ich firmy.

– Mieliśmy kontrakt z Bankiem Orman – mówił dalej Gayden, co było prawdą, ale na pewno niecałą. – Nie dostawaliśmy pieniędzy, ludzie rzucali kamieniami w nasze okna, byliśmy bez grosza, tęskniliśmy za rodzinami i po prostu chcieliśmy wrócić do domu. Lotnisko było zamknięte, więc postanowiliśmy jechać samochodami.

– To się zgadza – stwierdził tłumacz. – To samo przydarzyło się i mnie. Chciałem lecieć do Europy, ale lotnisko było nieczynne.

„Możemy mieć w nim sprzymierzeńca” – pomyślał Coburn. Bolourian rzucił jakieś pytanie i młody człowiek przetłumaczył:

– Czy mieliście kontrakt z ISIRAN – em?

Coburn był zaskoczony. Jak na kogoś, kto spędził 25 lat w więzieniu, Bolourian był nadzwyczaj dobrze poinformowany. ISIRAN – Information Systems Iran – było przedsiębiorstwem przetwarzania danych, należącym kiedyś do Abolfataha Mahviego, a następnie wykupionym przez państwo. Powszechnie sądzono, że ma ono bliskie związki z tajną policją SAVAK. Co gorsza, EDS rzeczywiście miało kontrakt z ISIRAN – em – obie firmy, jeszcze w 1977 roku, opracowały wspólnie system kontroli dokumentów dla Irańskiej Marynarki Wojennej.

– Nie mamy absolutnie nic wspólnego z ISIRAN – em – skłamał Gayden.

– Czy możecie nam jakoś udowodnić, dla kogo pracujecie?

To był problem. Przed wyjazdem z Teheranu, zgodnie z instrukcją Simonsa, zniszczyli wszystkie papiery związane z EDS. Teraz przeszukiwali własne kieszenie licząc na to, że coś przeoczyli.

Keane Taylor znalazł swoją kartę ubezpieczeniową na wypadek choroby, z wydrukowaną u góry nazwą „Electronic Data Systems Corp. „ Wręczył ją tłumaczowi.

– Electronic Data Systems to firma, której podlega EDS – powiedział. Bolourian wstał i wyszedł z pokoju. Tłumacz, uzbrojeni Kurdowie i ludzie z EDS czekali w milczeniu.

„Co teraz?” – pomyślał Coburn.

Czy było możliwe, żeby Bolourian wiedział, że EDS miało kiedyś kontrakt z ISIRAN – em? A jeśli tak, czy wyciągnąłby z tego wniosek, że ludzie EDS mają powiązania z SAVAK? Czy może jego pytanie o ISIRAN było strzałem w ciemno? A w takim razie, czy uwierzył w to, że są zwykłymi biznesmenami jadącymi do domu?

Siedzący naprzeciwko Coburna, po drugiej stronie koła Bill czuł się dziwnie spokojnie. Najadł się tyle strachu w czasie zadawania pytań, że teraz nie był już po prostu w stanie martwić się czymkolwiek.

„Zrobiliśmy wszystko, żeby się wydostać – pomyślał. – Więc jeśli teraz mają nas postawić pod ścianą i zastrzelić, niech tak będzie”.

Bolourian wrócił, nabijając broń.

Coburn spojrzał na Simonsa. Jego wzrok przykuwał stary karabinek typu Ml, który wyglądał, jakby pochodził z czasów II wojny światowej.

„Nie uda mu się nas wszystkich z tego zastrzelić” – pomyślał Coburn. Bolourian wręczył karabin tłumaczowi i powiedział coś w farsi.

Coburn zebrał się do skoku. Powstałoby potworne zamieszanie, gdyby otworzyli ogień w tym pokoju…

Tłumacz wziął broń.

– Teraz będziecie naszymi gośćmi i napijecie się herbaty – oznajmił. Bolourian napisał coś na kawałku papieru i podał tłumaczowi. Coburn zrozumiał, że wydał on mu po prostu broń i dał pozwolenie na noszenie jej.

– Chryste, myślałem, że nas pozabija – wymamrotał. Twarz Simonsa nie wyrażała niczego.

Podano herbatę. Na zewnątrz było już ciemno. Rashid zapytał, czy nie znalazłoby się jakieś miejsce na nocleg dla Amerykanów.

– Będziecie naszymi gośćmi – odparł tłumacz. – Ja osobiście będę się wami zajmował.

„Czy do tego potrzebna mu broń?” – pomyślał Coburn. Tłumacz ciągnął dalej:

– Rano nasz mułła napisze parę słów do mułły Rezaiyeh, prosząc go, aby pozwolił wam przyjechać.

– Jak pan myśli? – spytał półgłosem Coburn Simonsa. – Powinniśmy tu zostać na noc, czy jechać dalej?

– Wątpię, czy mamy jakiś wybór – odparł Simons. – Nazywając nas „gośćmi” był po prostu grzeczny.

– Teraz pojedziemy na obiad – oznajmił tłumacz, gdy wypili herbatę. Wstali i włożyli buty. Gdy wychodzili do samochodów, Coburn zauważył, że Gayden utyka.

89
{"b":"101330","o":1}