Литмир - Электронная Библиотека

Howell zastanawiał się, co rebeliantów tak rozwścieczyło, że aż zniszczyli pokoje. Być może dobrze zaopatrzony bar Gaydena obraził ich muzułmańskie uczucia. W walizce Gaydena był też dyktafon, kilka mikrofonów z przyssawkami do podsłuchiwania rozmów telefonicznych oraz dziecięcy zestaw krótkofalówek. Rebelianci mogli uznać to za wyposażenie agentów CIA.

Przez cały dzień, za pośrednictwem służącego Goelza, który wydzwaniał po znajomych, dochodziły do Howella i Grupy „Czystych” niejasne, alarmujące doniesienia na temat tego, co działo się w ambasadzie. Sam Goelz powrócił, gdy inni jedli obiad. Po paru głębszych nie widać było, aby wiele ucierpiał na tym, że spędził sporo czasu leżąc w korytarzu na swym opasłym brzuchu. Nazajutrz wrócił do biura, a wieczorem przyszedł do domu z dobrą nowiną – loty ewakuacyjne zaczną się w sobotę, a Grupa „Czystych” poleci pierwszym z nich.

„Dadgar może to sobie inaczej wyobrażać” – pomyślał Howell.

* * *

Ross Perot w Istambule miał przerażające uczucie, że cała operacja wymyka się spod kontroli.

Dowiedział się, via Dallas, o ataku na ambasadę USA w Teheranie. Wiedział też – bo Tom Walter rozmawiał wcześniej z Joe Pochem – że Grupa „Czystych” planowała przejść jak najszybciej na teren ambasady. Ale po napadzie prawie wszystkie linie telefoniczne z Teheranem rozłączono, a jedyne czynne zostały zmonopolizowane przez Biały Dom. W związku z tym Perot nie wiedział, czy podczas ataku jego ludzie byli w ambasadzie ani też, jakie niebezpieczeństwo mogłoby im grozić, gdyby ciągle pozostawali w domu Goelza.

Niemożliwość kontaktu telefonicznego oznaczała też, że Merv Stauffer nie mógł zadzwonić do Gholama, aby dowiedzieć się, czy Grupa „Podejrzanych” zostawiła „wiadomość dla Jima Nyfelera”: czy są bezpieczni, czy też mają kłopoty. Cała załoga szóstego piętra w Dallas używała wszelkich wpływów, aby móc otrzymać połączenie przez jedną z działających linii i porozmawiać z Gholamem. Tom Walter dotarł nawet do Zarządu Poczt i rozmawiał z Rayem Johnsonem, który zajmował się rachunkami telefonicznymi EDS. Były to bardzo duże rachunki – komputery EDS w różnych częściach Stanów Zjednoczonych porozumiewały się ze sobą używając linii telefonicznych – i Johnson aż rwał się do tego, aby pomóc takiemu klientowi. Zapytał, czy telefon EDS do Teheranu to sprawa życia i śmierci. „Jak najbardziej”, brzmiała odpowiedź Waltera. Johnson usiłował uzyskać dla nich połączenie. W tym samym czasie T. J. Marquez podrywał panienkę z centrali międzynarodowej, usiłując nakłonić ją do złamania przepisów.

Perot stracił też kontakt z Ralphem Boulware’em, który miał spotkać Grupę „Podejrzanych” po tureckiej stronie granicy. Ostatnie wieści od Boulware’a pochodziły z Adany, pięćset mil od tego miejsca. Perot przypuszczał, że znajdował się on teraz w drodze, ale nie sposób było stwierdzić, jak daleko dotarł ani czy przybędzie na czas.

Większość dnia strawił na próbach zdobycia lekkiego samolotu lub śmigłowca, którym mógłby polecieć do Iranu. Nie mógł skorzystać z Boeinga 707, bo musiał lecieć nisko, szukając „Range Roverów” z wymalowanymi na dachach literami X lub A, a następnie lądować na małych, nie używanych lotniskach lub nawet drodze czy łące. Ale jak dotąd jego wysiłki potwierdzały tylko to, co Boulware powiedział mu tego ranka o szóstej – nie było szans.

Zdesperowany Perot zadzwonił do przyjaciela z Agencji Zwalczania Narkotyków i poprosił o numer telefonu jej człowieka w Turcji, myśląc, że ludzie z branży narkotykowej z pewnością będą wiedzieć, jak zdobyć lekki samolot. Człowiek z AZN, w towarzystwie innego – który, jak wywnioskował Perot, pracował dla CIA – przyszedł do hotelu Sheraton. Ale nawet jeśli wiedzieli, gdzie zdobyć samolot, żaden z nich tego nie powiedział.

Merv Stauffer wydzwaniał z Dallas po całej Europie w poszukiwaniu odpowiedniego samolotu, który można by natychmiast kupić lub wynająć i polecieć nim do Turcji. Jak na razie, jemu również się nie powiodło.

Późnym popołudniem Perot powiedział do Pata Sculleya:

– Chcę rozmawiać z najwyżej postawionym Amerykaninem w Istambule. Sculley poszedł i zrobił małe piekło w konsulacie amerykańskim, w wyniku czego o wpół do jedenastej wieczorem w swoich apartamentach w Sheratonie przyjmował konsula.

Był z nim szczery.

– Moi ludzie nie są żadnymi kryminalistami – oświadczył. – To zwykli biznesmeni, których żony i dzieci zamartwiają się teraz na śmierć. Irańczycy trzymali ich przez sześć tygodni w więzieniu, nie wysuwając żadnych zarzutów ani nie przedstawiając jakichkolwiek dowodów przeciwko nim. Teraz są wolni i usiłują wydostać się z kraju. Gdyby ich złapano, może się pan sam domyślić, że nie mieliby żadnych szans na sprawiedliwe potraktowanie. W sytuacji, jaka w tej chwili jest w Iranie, moi ludzie mogą nie dotrzeć do samej granicy. Chcę tam pojechać i znaleźć ich. Dlatego potrzebuję pańskiej pomocy. Muszę pożyczyć, wynająć lub kupić mały samolot. Czy może mi pan pomóc?

– Nie – odparł konsul. – W tym kraju posiadanie prywatnych samolotów jest sprzeczne z prawem. Z tego powodu nie ma tu w ogóle samolotów, nawet dla kogoś, kto chciałby złamać prawo.

– Ale wy musicie mieć jakiś samolot.

– Departament Stanu nie ma samolotów.

Perot był zrozpaczony. Czy miał siedzieć z założonymi rękami i nie robić nic, aby pomóc Grupie „Podejrzanych”?

– Panie Perot – odezwał się po chwili konsul. – Jesteśmy tutaj, aby pomóc obywatelom amerykańskim i spróbuję zdobyć dla pana samolot. Użyję wszelkich możliwych wpływów, ale od razu panu mówię, że szansę powodzenia są bliskie zera.

– No cóż, doceniam to. Konsul podniósł się do wyjścia.

– Jest bardzo ważne, aby moja obecność w Turcji została utrzymana w tajemnicy – powiedział Perot. – Obecnie władze irańskie nie mają pojęcia, gdzie są moi ludzie. Gdyby dowiedziały się, że jestem tutaj, mogłyby domyślić się, w jaki sposób moi ludzie wydostali się stamtąd, a to byłoby katastrofą. Proszę więc o całkowitą dyskrecję.

– Rozumiem.

Konsul wyszedł. Po kilku minutach zadzwonił telefon. Był to T. J. Marquez z Dallas.

– Perot, jesteś dziś na pierwszych stronach gazet. Perot zamarł – wszystko wyszło na jaw…

– Gubernator właśnie mianował cię przewodniczącym Komisji do Spraw Narkotyków – wyjaśnił Marquez. Perot odetchnął z ulgą.

– Przestraszyłeś mnie, Marquez. Marquez zaśmiał się.

– Nie powinieneś tego robić staremu człowiekowi – powiedział Perot. – Naprawdę mnie zaintrygowałeś, stary.

– Poczekaj chwilę, jest tu Margot – rzucił Marquez. – Chce ci tylko złożyć życzenia z okazji Dnia św. Walentego.

Perot uświadomił sobie, że jest 14 lutego.

– Przekaż jej, że jestem absolutnie bezpieczny i cały czas pilnują mnie dwie blondynki.

– Zaczekaj, powiem jej.

Minutę później Marquez wrócił do telefonu, śmiejąc się.

– Ona mówi: czyż to nie interesujące, że potrzebujesz aż dwóch, aby ją zastąpić?

Perot zaśmiał się po cichu. Tym razem wpadł. Powinien był wiedzieć, że nie ma co próbować docinać Margot.

– A swoją drogą: czy nawiązałeś kontakt z Teheranem? – spytał.

– Tak. Panienka z centrali międzynarodowej połączyła nas, ale z niewłaściwym numerem. Potem łączył nas Johnson i rozmawialiśmy z Gholamem.

– I co?

– Nic. Nie miał od nich wiadomości. Chwilowy optymizm Perota osłabł.

– O co go pytaliście?

– Tylko o to, czy są jakieś wieści, a on zaprzeczył.

– Cholera.

Perot prawie żałował, że Grupa „Podejrzanych” nie zadzwoniła, aby powiedzieć, że mają kłopoty, bo wtedy wiedzieliby chociaż, gdzie ich szukać.

Pożegnał się z Marquezem i poszedł do łóżka.

Stracił już Grupę „Czystych”, stracił Boulware’a, a teraz jeszcze przepadła Grupa „Podejrzanych”. Nie udało mu się zdobyć samolotu, którym mógłby ich poszukać. Cała operacja wzięła w łeb, a on nie mógł absolutnie nic na to poradzić. Niepewność go zabijała. Zdał sobie sprawę, że nigdy w życiu nie był jeszcze w takim stresie. Widywał ludzi załamujących się pod naciskiem, ale nigdy nie potrafił pojąć ich cierpienia, bo jemu samemu nigdy się to nie przytrafiło. Zazwyczaj stres nie rozstrajał go – prawdę powiedziawszy, pomagał mu nawet w działaniu. Ale tym razem było inaczej.

88
{"b":"101330","o":1}