Załadowali się o szóstej rano. Perot ze zdumieniem rozglądał się po wnętrzu samolotu. Było tam ogromne łóżko, trzy bary, kosztowny system hi-fi, telewizor i gabinet z telefonem. Poza tym jeszcze miękkie dywany, zamszowe obicia i pluszowe ściany.
– Wygląda to jak perski burdel – oświadczył Perot, chociaż nigdy nie był w perskim burdelu.
Samolot wystartował. Dick Douglas i „Szrama” Kanauch natychmiast zwinęli się w kłębek i poszli spać. Perot próbował pójść w ich ślady – przez szesnaście godzin nie miał nic do roboty. W miarę jak samolot przemierzał przestrzeń nad Atlantykiem, Perot zastanawiał się, czy zrobił dobry wybór.
Ostatecznie mógł pozostawić Paula i Billa w Teheranie ich własnemu losowi. Nikt by go za to nie winił. Ostatecznie to rząd amerykański powinien o nich zadbać. Może nawet ambasada amerykańska mogła wydostać ich stamtąd bez szwanku.
Z drugiej strony mógł ich schwytać Dadgar i wsadzić do więzienia – a sądząc z poprzednich wydarzeń, ambasada w ich sprawie palcem nie ruszy. A co mogliby zrobić rebelianci, gdyby Paul i Bill wpadli w ich ręce? Zlinczowaliby ich?
Nie, Perot nie mógł pozostawić swych ludzi na pastwę losu – to nie byłoby w jego stylu. Odpowiadał za Paula i Billa – i matka nie musiała mu tego mówić. Problem polegał na tym, że teraz ryzykował życie innych ludzi. Zamiast dwóch ukrywających się w Teheranie, szło teraz o los jedenastu jego pracowników, uciekających przez dzikie rejony północno – zachodniego Iranu oraz jeszcze czterech, plus dwóch pilotów, którzy będą ich szukać. Jeśli coś się nie uda, jeśli ktoś zginie, świat uzna to za rezultat wariackiej awantury, którą rozpoczął facet myślący, że wciąż jeszcze mieszka na Dzikim Zachodzie. Już widział te nagłówki w gazetach: PRÓBA RATOWANIA UCIEKINIER”W Z IRANU PODJĘTA PRZEZ TEKSAŃSKIEGO MILIONERA KOŃCZY SIĘ ŚMIERCIĄ…
„Gdybyśmy stracili Coburna – pomyślał – to co mógłbym powiedzieć jego żonie? Liz na pewno nie zrozumiałaby, dlaczego zaryzykowałem życie siedemnastu ludzi, aby uratować tylko dwóch”.
Nigdy w życiu nie złamał prawa, teraz jednak zaplątany był w tyle nielegalnych przedsięwzięć, że nie mógłby ich nawet zliczyć.
Odsunął od siebie te myśli. Decyzja została podjęta. Jeśli ktoś idzie przez życie myśląc tylko o złych rzeczach, jakie mogą mu się przydarzyć, wmówi sobie wkrótce, że nie powinien robić
nic. Trzeba skupić
się na tym, co można załatwić.
Sztony leżą na stole, koło ruletki już się kręci. Zaczęła się ostatnia gra.
* * *
We wtorek ambasada amerykańska ogłosiła, że samoloty ewakuujące wszystkich Amerykanów w Teheranie odlecą w sobotę i niedzielę.
Simons wszedł z Coburnem i Pochem do jednej z sypialń Dvoranchików i zamknął drzwi.
– To w części rozwiązuje nasze problemy – powiedział. – Chcę ich teraz podzielić. Niektórzy mogą się ewakuować samolotami zapowiedzianymi przez ambasadę, pozostanie tylko tak sprawna grupa, która przebije się lądem.
Coburn i Poche zgodzili się z nim.
– Oczywiście Paul i Bill powinni jechać, a nie lecieć – stwierdził Simons.
– Dwaj z nas muszą udać się z nimi: jeden będzie ich eskortować przez góry, a drugi przekroczy granicę legalnie i spotka się z Boulware’em. Do każdego z „Range Roverów” potrzebny nam będzie kierowca Irańczyk. Zostają więc dwa wolne miejsca. Kto je zajmie? Nie Cathy – lepiej będzie, jeśli ona poleci.
– Rich chce lecieć z nią – rzekł Coburn.
– I jeszcze ten przeklęty pies – dodał Simons.
„Życie Buffy’ego zostało uratowane” – pomyślał Coburn. Był z tego raczej zadowolony.
– Zostają zatem – powiedział Simons – Keane Taylor, John Howell, Bob Young i Bill Gayden. A oto nasz problem: Dadgar może kogoś schwytać na lotnisku i znajdziemy się w punkcie wyjścia – ludzie EDS będą w więzieniu. Kto tu jest najbardziej zagrożony?
– Gayden – odparł Coburn. – Jest prezesem EDS World. Jako zakładnik byłby znacznie cenniejszy niż Paul i Bill. Właściwie to kiedy Dadgar aresztował Billa Gaylorda, zastanawialiśmy się, czy nie pomylił go z Billem Gaydenem ze względu na podobieństwo nazwisk.
– A więc Gayden jedzie lądem z Paulem i Billem.
– John Howell nie jest nawet zatrudniony przez EDS, a poza tym jest adwokatem. Nic mu nie grozi.
– Howell leci.
– Bob Young pracuje w EDS w Kuwejcie, nie w Iranie. Jeśli Dadgar ma listę pracowników EDS, Younga na niej nie będzie.
– Young leci, Taylor jedzie. Następna sprawa: jeden z nas będzie musiał udać się samolotem wraz z ewakuowaną Grupą „Czystych”. To twoja rola, Joe. Mniej się tu dałeś
poznać
niż Jay. On chodził po ulicach, spotykał się w Hyatcie – a o tobie nikt nie wie.
– W porządku – odparł Poche.
– Tak więc Grupa „Czystych” składa się z Gallagherów, Boba Younga i Johna Howella, pod dowództwem Joego. Grupa „Podejrzanych”, to: Jay, Keane Taylor, Bill Gayden, Paul, Bill i dwóch irańskich kierowców. Chodźmy teraz im to powiedzieć.
Gdy weszli do salonu, wszyscy usiedli. Kiedy Simons mówił, Coburn podziwiał go, że ogłosił swoją decyzję w taki sposób, jakby pytał zainteresowanych o zdanie, a nie polecał im, co mają zrobić.
Były pewne dyskusje nad tym, kto powinien być w której grupie – John Howell i Bob Young uważali, że powinni być wśród „Podejrzanych”, gdyż ich zdaniem groziło im aresztowanie przez Dadgara. Ostatecznie jednak doszli do takiego samego wniosku jak Simons.
Zdaniem Simonsa Grupa „Czystych” powinna przenieść się szybko na teren ambasady. Gayden i Joe Poche poszli znaleźć konsula generalnego Lou Goelza, aby z nim wszystko to omówić.
Grupa „Podejrzanych” miała wyruszyć rankiem następnego dnia.
Zadaniem Coburna było zorganizowanie irańskich kierowców. Wśród nich był Majid i jego kuzyn profesor, profesor jednak przebywał teraz w Rezaiyeh i nie mógł się dostać do Teheranu, Coburn musiał więc znaleźć kogoś w zastępstwie.
Postanowił już, że będzie to Seyyed. Seyyed był młodym irańskim montażystą systemów komputerowych, podobnie jak Rashid i „Motocyklista”, pochodził jednak z o wiele bogatszej rodziny: za czasów szacha jego krewni zajmowali wysokie stanowiska we władzach i w armii. Seyyed kształcił się w Anglii i mówił z brytyjskim akcentem. Jego największą zaletą, z punktu widzenia Coburna, było to, że pochodził z północnego zachodu, a zatem znał teren i mówił po turecku.
Coburn zadzwonił do Seyyeda i spotkali się w jego domu. Coburn nie powiedział mu prawdy.
– Potrzebuję zebrać informacje o drogach między Teheranem i Khoy – oświadczył. – Ktoś musi poprowadzić samochód. Zrobisz to?
– Oczywiście – odparł Seyyed.
– Spotkamy się dziś wieczorem za piętnaście jedenasta na Argentine Square. Seyyed wyraził zgodę.
To Simons wydał Coburnowi wszystkie te instrukcje. Coburn ufał Seyyedowi, ale Simons – jak zwykle – nie. Seyyed zatem nie będzie wiedział, gdzie czeka cała grupa, dopóki nie zostanie tam zawieziony i nie dowie się o Paulu i Billu, dopóki ich nie spotka. Później zaś – Simons będzie go miał na oku.
Kiedy Coburn ponownie zjawił się w domu Dvoranchików, Gayden i Poche zdążyli już powrócić ze spotkania u Lou Goelza. Powiedzieli konsulowi, że paru ludzi z EDS pozostanie w Teheranie, aby szukać Paula i Billa, ale pozostali chcą odlecieć
pierwszym samolotem ewakuacyjnym, do tej pory zaś
chcieliby pozostać na terenie ambasady. Goelz oświadczył, że ambasada jest przepełniona, ale mogą zatrzymać się w jego domu.
Wszyscy uznali, że to cholernie ładnie ze strony konsula. Większość niejednokrotnie wściekała się na niego w ciągu ostatnich dwóch miesięcy i wyrażała opinię, iż to przez niego i jego kolegów Paul i Bill zostali aresztowani. Uznali więc, że po tym wszystkim decyzja otwarcia domu i przyjęcia ich była szlachetna. Kiedy wszystko w Iranie zaczęło się rozsypywać, Goelz stał się mniej pedantyczny i potrafił okazać, że ma serce na właściwym miejscu.