Coburn patrzył, jak gospodyni idzie przez podwórko i otwiera furtkę. Stała przed nią kilka minut, rozmawiając z kimś, kogo Coburn nie mógł dostrzec, po czym zamknęła furtkę i wróciła sama do domu.
Kiedy usłyszał, jak gospodyni zatrzaskuje drzwi w górnej części domu, zawołał:
– Fałszywy alarm.
Zaczęli przygotowywać się do podróży. Polegało to głównie na ograbieniu domu Dvoranchików z ciepłej odzieży. Paul pomyślał, że Toni Dvoranchik umarłaby z zażenowania, wiedząc, iż obcy mężczyźni buszują w jej szufladach. Efektem poszukiwań okazał się szczególny zbiór źle dopasowanych kapeluszy, kurtek i swetrów.
Później pozostało im tylko oczekiwanie: na Majida, aż znajdzie jeszcze jeden samochód, na Cathy, aż poczuje się lepiej, na Perota, aż zorganizuje Turecką Grupę Ratowniczą.
Puścili sobie jakieś stare mecze piłkarskie na wideo. Paul grał w remika z Gaydenem. Pies działał wszystkim na nerwy, ale Coburn postanowił poderżnąć mu gardło dopiero w ostatnim momencie: gdyby nastąpiła zmiana planu, może udałoby się ocalić Buffy’ego. John Howell czytał „Głębię” Petera Benchleya. W czasie lotu obejrzał część filmu według tej książki. Nie zdążył jednak zobaczyć zakończenia, bo samolot wylądował za wcześnie. Chciał się dowiedzieć, którzy bohaterowie są dobrzy, a którzy źli. Simons oświadczył, że kto chce, może się napić, ale gdyby trzeba było się stąd szybko wynieść, lepiej byłoby nie mieć alkoholu w organizmie.
Niemniej jednak Gayden i Gallagher potajemnie wlewali sobie do kawy Drambuie. Dzwonek odezwał się ponownie i wszyscy wykonali te same czynności co poprzednio, ale i tym razem był to ktoś do właścicielki.
Zachowywali zdumiewająco dobry nastrój, zważywszy fakt, ile osób stłoczyło się w salonie i trzech sypialniach na parterze. Jedynym, który czuł irytację, był oczywiście Keane Taylor. Wraz z Paulem przygotował wielki obiad dla wszystkich, niemal całkowicie opróżniając zamrażarkę. Zanim jednak uporał się z kuchnią, pozostali zdążyli zjeść wszystko do ostatniego kęsa i nic dla niego nie zostało. Wymyślał więc im od zgrai głodnych psów i wszyscy się śmiali, jak zawsze, gdy Taylor się wściekał.
W nocy wściekł się ponownie. Spał na podłodze obok Coburna, który chrapał tak przeraźliwie, że Taylor nie mógł zasnąć. W dodatku nie mógł nawet dobudzić Coburna, aby przestał chrapać, co go rozwścieczyło jeszcze bardziej.
* * *
Tej nocy w Waszyngtonie spadł śnieg. Ross Perot był zmęczony i napięty.
Wraz z Mitchem Hartem spędził większość dnia na namawianiu władz, aby zorganizowały przelot jego ludzi z Teheranu. Rozmawiał z podsekretarzem stanu Davidem Newsomem, Thomasem V. Beardem z Białego Domu oraz młodym doradcą Cartera Markiem Ginsbergiem, którego zadaniem było utrzymywanie kon taktu między Białym Domem i Departamentem Stanu. Ludzie ci starali się, jak mogli, zorganizować ewakuację pozostałego jeszcze w Teheranie tysiąca Amerykanów i nie zamierzali przygotowywać jakichś specjalnych planów dla Rossa Perota.
Skoro pozostała mu jedynie Turcja, Perot udał się do sklepu sportowego i zakupił odzież na chłodną pogodę. Wynajęty Boeing 707 przyleciał z Dallas i Pat Sculley zadzwonił z lotniska imienia Dullesa z informacją, że w czasie lotu pojawiły się pewne problemy techniczne: źle funkcjonowały systemy przekaźników i nawigacji żyroskopowej, pierwszy silnik zużywał dwa razy za dużo oleju, w kabinie brakowało tlenu do oddychania, nie było zapasowego ogumienia, a zawory pojemnika na wodę całkowicie zamarzły.
Podczas gdy mechanicy zajmowali się samolotem, Perot siedział w Hotelu Madison z Mortem Meyersonem, wiceprezesem EDS.
W EDS była specjalna grupa współpracowników Perota, takich jak T. J. Marquez czy Merv Stauffer, do którego zwracał się o pomoc w sprawach nie związanych z codzienną pracą nad oprogramowaniem komputerowym. Chodziło o takie rzeczy jak kampania na rzecz jeńców w Wietnamie, Teksańska Wojna z Narkotykami, a także ratunek dla Paula i Billa. Chociaż Meyerson nie angażował się w te specjalne akcje Perota, był dokładnie poinformowany o planach działań ratowniczych i udzielił im swego błogosławieństwa. Dobrze znał Paula i Billa, ponieważ dawniej pracował z nimi jako projektant systemów. W sprawach zawodowych był głównym współpracownikiem Perota i wkrótce miał zostać prezesem EDS (Perot był nadal przewodniczącym rady nadzorczej).
Obecnie Perot i Meyerson rozmawiali o interesach, przeglądając po kolei wszystkie najbliższe przedsięwzięcia i problemy EDS. Obaj wiedzieli, choć żaden nie powiedział tego głośno, że powodem tej rozmowy było to, iż Perot mógł nie powrócić z Turcji.
Na swój sposób ci dwaj mężczyźni byli tak różni, jak ogień i woda. Dziadek Meyersona był rosyjskim Żydem, który musiał dwa lata oszczędzać na bilet kolejowy z Nowego Jorku do Teksasu. Zainteresowania Meyersona rozciągały się od sportu do sztuk pięknych: grał w piłkę ręczną, był jednym z opiekunów orkiestry symfonicznej w Dallas i sam zresztą dobrze grał na fortepianie. Żartując z Perota i jego „orłów” sam nazywał swoich bliskich współpracowników „żabami Meyersona”. Jednak pod wieloma względami przypominał Perota: był twórczym i pomysłowym człowiekiem interesu, jego śmiałe pomysły przerażały co bardziej konserwatywnych członków kierownictwa EDS. Perot przekazał instrukcje, że jeśli coś by się mu przydarzyło w czasie akcji ratowniczej, prawo głosu wynikające z jego udziałów przejdzie na Meyersona. EDS przeszłoby więc w ręce prawdziwego przywódcy, a nie biurokraty.
Podczas gdy Perot omawiał interesy, martwił się o samolot i wściekał na Departament Stanu – jego największą troską była matka. Lulu May Perot gasła w oczach i Perot chciał być
z nią. Gdyby umarła podczas jego pobytu w Turcji, nigdy by jej więcej nie zobaczył, a to złamałoby mu serce.
Meyerson wiedział, o czym myśli Perot. Przerwał rozmowę o sprawach zawodowych pytaniem:
– Ross, a może ja polecę?
– Co masz na myśli?
– Może ja pojadę do Turcji zamiast ciebie? Wykonałeś swoje zadanie: pojechałeś do Iranu. To, co ty chcesz zrobić w Turcji, mogę zrobić i ja. A ty chcesz zostać z matką.
Perot poczuł wzruszenie. „Mort nie musiał tego mówić – pomyślał. – Jeśli chcesz… „ – kusiła go ta propozycja.
– O tym na pewno chciałbym porozmawiać. Pozwól mi zastanowić się. Nie był pewien, czy ma prawo wysyłać Meyersona zamiast siebie.
– Zapytajmy innych o zdanie. – Wziął słuchawkę, zadzwonił do Dallas i otrzymał połączenie z T. J. Marquezem.
– Mort zaproponował, że pojedzie do Turcji zamiast mnie – powiedział. – Co ty na to?
– To najbardziej poroniony pomysł, jaki mógł się zdarzyć – odrzekł T. J. -
Ty siedzisz w tym od początku i nie ma żadnej możliwości, abyś przekazał Mortowi wszystko, co trzeba, w parę godzin. Znasz Simonsa i jego sposób myślenia, a Mort nie. Poza tym Simons nie zna Morta, a wiesz, jaki on jest wobec ludzi, których nie zna. Po prostu nie będzie mu ufał i tyle.
– Masz rację – odrzekł Perot. – Nie ma o czym mówić. Położył słuchawkę.
– Jestem ci wdzięczny za twoją propozycję, Mort, ale pojadę sam.
– Jak sobie życzysz.
Kilka minut później Meyerson wyszedł, aby powrócić do Dallas wyczarterowanym „Learem”. Perot ponownie zadzwonił do EDS. Połączono go z Mervem Staufferem.
– Teraz, kochani, zacznijcie pracować na zmiany i prześpijcie się trochę – powiedział do Stauffera. – Nie mam zamiaru rozmawiać po powrocie z bandą lunatyków.
– Tak jest!
Perot też postąpił według własnej rady i poszedł spać.
O drugiej nad ranem obudził go telefon. To dzwonił z lotniska Pat Sculley: problemy z samolotem zostały rozwiązane.
Perot wziął taksówkę na lotnisko. Była to mrożąca krew w żyłach pięćdziesięciokilometrowa jazda po oblodzonych drogach.
Turecka Grupa Ratownicza była już w komplecie: Perot, Pat Sculley i Jim Schwebach, młody Ron Davis, załoga Boeinga oraz dwaj dodatkowi piloci, Dick Douglas i Julian „Szrama” Kanauch. Ale samolot nie był sprawny. Brakowało części, której nie udało się znaleźć
w Waszyngtonie. Gary Fernandes – ów dyrektor EDS, który opracowywał kontrakt wynajmu samolotu – miał przyjaciela, kierującego obsługą naziemną jednego z towarzystw lotniczych na nowojorskim lotnisku La Guardia. Zadzwonił do niego, ten wstał z łóżka, znalazł właściwą część i wysłał ją samolotem do Waszyngtonu. Tymczasem Perot położył się na ławce na lotnisku i przespał jeszcze parę godzin.