„Piekło i szatani” – pomyślał Bill.
W czasie gdy Paul się ubierał, Simons zszedł do apartamentu Gaydena. Jego samego oraz Taylora odciągnął na bok.
– Wyproście stąd wszystkich miejscowych – powiedział ściszonym głosem.
– Oficjalnie Paul i Bill poszli spać. Wy wszyscy przyjedziecie do nas jutro rano. Wyjedźcie o siódmej rano, tak jakbyście wybierali się do biura. Nic nie pakujcie, nie zwalniajcie pokoi, nie płaćcie rachunków za hotel. Joe Poche będzie czekał na was na zewnątrz: wykombinuje jakąś bezpieczną drogę do naszego domu. Ja zabieram tam Paula i Billa teraz, ale nie mówcie tego innym aż do rana.
– W porządku – odrzekł Gayden.
Simons wrócił na górę. Paul i Bill byli gotowi. Coburn i Poche już czekali. Cała piątka poszła do windy.
– Musimy wyjść tak, jakby to była najnormalniejsza rzecz w świecie – powiedział Simons, kiedy zjeżdżali.
Dojechali do parteru. Przeszli przez ogromny hall i wyszli na dziedziniec.
Stały tam zaparkowane oba „Range Rovery”.
Kiedy przecinali dziedziniec, podjechał wielki, ciemny samochód. Wyskoczyło z niego czterech czy pięciu mężczyzn w łachmanach, z pistoletami maszynowymi.
– Cholera – mruknął Coburn.
Piątka Amerykanów nadal kroczyła przed siebie. Rebelianci wbiegli do hotelu.
Poche gwałtownie otworzył drzwi pierwszego „Range Rovera”. Paul i Bill wskoczyli do środka. Simons i Coburn weszli do drugiego samochodu i pojechali w ślad za nim.
Rewolucjoniści weszli do hotelu.
Poche skierował się do autostrady Vanak, która przechodziła obok Hyatta i Hiltona. Poprzez warkot silników można było usłyszeć odgłosy strzelaniny. Przejechawszy prawie dwa kilometry, na skrzyżowaniu z Pahlavi Avenue w pobliżu Hiltona, natrafili na blokadę drogową.
Poche zatrzymał wóz. Bill rozejrzał się. On i Paul przejeżdżali przez to skrzyżowanie kilka godzin temu wraz z irańskim małżeństwem, które podwiozło ich do Hyatta – ale wówczas nie było żadnej blokady, ledwie jeden wypalony samochód. Teraz płonęło tu kilka wozów, a barykadę otaczał tłum rebeliantów uzbrojonych w najróżniejszą broń palną.
Jeden z nich zbliżył się do „Range Rovera” i Joe Poche opuścił szybę w drzwiach.
– Dokąd jedziecie? – zapytał rewolucjonista doskonałą angielszczyzną.
– Jadę do mojej teściowej. Mieszka w Abbas Abad – odparł Poche.
„Mój Boże – pomyślał Bill – co za głupie tłumaczenie”. Paul odwrócił głowę, kryjąc twarz.
Podszedł inny i przemówił w farsi. Pierwszy zapytał:
– Macie papierosy?
– Nie, nie palę – odparł Poche.
– Dobrze, jedźcie dalej.
Poche ruszył autostradą Shahanshahi.
Coburn zatrzymał drugi samochód w miejscu, gdzie stali rebelianci.
– Czy jesteście z tamtymi? – zapytano go.
– Tak.
– Macie papierosy?
– Tak. – Coburn wyjął paczkę z kieszeni i próbował wytrząsnąć jednego. Ręce mu drżały i nie mógł się z tym uporać.
– Jay – odezwał się Simons.
– Tak?
– Daj mu całą tę cholerną paczkę.
Coburn podał paczkę rewolucjoniście, który gestem nakazał im odjechać.
* * *
Kiedy w domu Nyfelerów w Dallas zadzwonił telefon, Ruthie Chiapparone była w łóżku, ale już nie spała.
Usłyszała kroki na korytarzu. Dzwonienie ustało i rozległ się głos Jima Nyfelera: „Halo?… No, ona teraz śpi”.
– Nie śpię! – zawołała Ruthie. Wyskoczyła z łóżka, narzuciła szlafrok i wyszła na korytarz.
– To żona Toma Waltera, Jean – powiedział Jim, oddając jej słuchawkę.
– Cześć, Jean – powiedziała do mikrofonu Ruthie.
– Mam dla ciebie dobre nowiny, Ruth. Chłopcy są wolni. Wydostali się z więzienia.
– Och, dzięki Bogu!
Jeszcze nie zaczęła się zastanawiać, jak Paul wydostanie się z Iranu.
* * *
Kiedy Emily Gaylord wróciła z kościoła, matka powiedziała do niej:
– Telefonował Tom Walter z Dallas. Powiedziałam, że do niego zadzwonisz. Emily schwyciła słuchawkę, nakręciła numer EDS i poprosiła o Waltera.
– Witaj, Emily – powiedział Walter. – Paul i Bill wydostali się z więzienia.
– Tom, to cudownie!
– Opanowano więzienie. Chłopcy są bezpieczni i w dobrych rękach.
– Kiedy wracają do domu?
– Jeszcze nie wiemy, ale będziemy cię informować.
– Dziękuję ci, Tom – powiedziała Emily. – Dziękuję.
* * *
Ross Perot leżał w łóżku z Margot. Telefon obudził ich oboje. Perot sięgnął i podniósł słuchawkę.
– Tak?
– Ross, mówi Tom Walter. Paul i Bill wydostali się z więzienia. Nagle Perot rozbudził się całkowicie. Usiadł.
– To wspaniale!
– Wyszli? – zapytała sennie Margot.
– Tak. Uśmiechnęła się.
– Doskonale.
– Więzienie zostało zdobyte przez rebeliantów – mówił Tom Walter. – Paulowi i Billowi udało się uciec.
Umysł Perota zaczynał pracować.
– Gdzie oni teraz są?
– W hotelu.
– To niebezpieczne, Tom. Czy jest tam Simons?
– Hm, kiedy z nimi rozmawiałem, nie było go.
– Powiedz im, żeby go wezwali. Taylor zna jego numer. I każ im wynosić się stamtąd!
– Tak jest.
– Zawiadom wszystkich w biurze. Będę tam za parę minut.
– Tak jest.
Perot położył słuchawkę. Wyskoczył z łóżka, narzucił jakieś ubranie, pocałował Margot i zbiegł po schodach. Przebiegł przez kuchnię i wyszedł tylnymi drzwiami. Mężczyzna z ochrony zdziwił się, widząc go na nogach tak wcześnie.
– Dzień dobry, panie Perot – powiedział.
– Dobry. – Perot postanowił wziąć „Jaguara” Margot. Wskoczył za kierownicę i pomknął ku bramie.
Przez sześć tygodni czuł się jak we wnętrzu maszynki do prażonej kukurydzy. Próbował wszystkiego i nic nie wychodziło: złe wieści dochodziły ze wszystkich stron, nie robił żadnych postępów. A teraz nareszcie coś się działo.
Pomknął wzdłuż Forest Lane, przejeżdżając na czerwonych światłach i przekraczając dozwoloną prędkość. „Wydostanie ich z więzienia było najłatwiejszą częścią operacji – zdał sobie sprawę. – Teraz trzeba ich wydostać z Iranu. Najgorsze jeszcze się nawet nie zaczęło”.
W ciągu kilku minut w kierownictwie EDS przy Forest Lane zebrał się cały zespół: Tom Walter, T. J. Marquez, Merv Stauffer, sekretarka Perota Sally Walther, adwokat Tom Luce oraz Mitch Hart, który chociaż już nie pracował w EDS, próbował wykorzystać swe znajomości w Partii Demokratycznej, aby pomóc Paulowi i Billowi.
Do tej chwili łączność z grupą negocjacyjną w Teheranie utrzymywano poprzez gabinet Billa Gaydena na piątym piętrze, podczas gdy na siódmym Merv Stauffer po cichutku załatwiał wsparcie i łączność z nielegalną grupą ratowniczą, rozmawiając z nimi przez telefon kodem. Teraz wszyscy pojęli, że Simons jest w Teheranie najważniejszą osobą: cokolwiek się zdarzy, będzie zapewne nielegalne. Przenieśli się zatem do gabinetu Stauffera, tym chętniej, że był on bardziej kameralny.
– Jadę natychmiast do Waszyngtonu – powiedział do nich Perot. – Najlepszym wyjściem byłby nadal samolot wojskowy z Teheranu.
– Nie wiem, czy coś lata w niedzielę z Dallas do Waszyngtonu… – zastanowił się Stauffer.
– Wyczarteruj odrzutowiec – polecił mu Perot. Stauffer podniósł słuchawkę.
– Przez następne parę dni ktoś będzie tu musiał czuwać przez okrągłą dobę – mówił dalej Perot.
– Załatwię to – rzekł T. J.
– Jeszcze jedna sprawa. Wojsko obiecało nam pomoc, ale możemy na nich polegać – mogą mieć pilniejszą robotę. Najpewniejszą możliwością dla ekipy ratowniczej jest jazda przez Turcję. W takim wypadku plan zakłada spotkanie z nimi na granicy albo – o ile to się okaże konieczne – przelot na teren Iranu, aby ich stamtąd zabrać. Musimy zorganizować Turecką Grupę Ratowniczą. Boulware siedzi już w Istambule. Schwebach, Sculley i Davis są w Stanach – niech ktoś do nich zadzwoni i umówi ze mną w Waszyngtonie. Może nam również być potrzebny pilot śmigłowca, a także inny, do jakiegoś niedużego samolotu, gdybyśmy chcieli się przekraść do Iranu. Sally, zadzwoń do Margot i powiedz jej, żeby mi zapakowała walizkę. Potrzebne mi jest luźne ubranie, latarka, pionierki, ciepła bielizna, śpiwór i namiot.