Литмир - Электронная Библиотека

Simons udał się do Białego Domu, gdzie otrzymał z rąk prezydenta Nixona Krzyż DSC za wyjątkowe bohaterstwo. Pozostałych uczestników akcji miał udekorować sekretarz obrony, Laird. Simons z wściekłością dowiedział się, że ponad połowa jego ludzi miała dostać jedynie „Wojskową Wstęgę Pochwalną”, wyższą ledwie od „Wstęgi Dobrej Służby”, a potocznie nazywaną przez żołnierzy „Zielonym Fiutem”. Wściekły jak cholera złapał za telefon i zażądał połączenia z szefem sztabu wojsk lądowych, generałem Westmorelandem. Połączono go z zastępującym Westmorelanda generałem Palmerem. Simons opowiedział Palmerowi o „Zielonych Fiutach” i dodał: „Generale, nie chciałbym kompromitować armii, ale jeden z moich ludzi obiecał wepchnąć swoją „Wojskową Wstęgę Pochwalną” panu Lairdowi w dupę”. Postawił na swoim. Laird przyznał cztery „Krzyże Wojennej Zasługi”, pięćdziesiąt „Srebrnych Gwiazd” i ani jednego „Zielonego Fiuta”.

Rajd na Son Tay podniósł na duchu jeńców, którzy usłyszeli o nim od nowych więźniów. Ważnym efektem ubocznym akcji było zamknięcie obozów jenieckich, w których wielu więźniów trzymano stale w odosobnieniu i przeniesienie wszystkich Amerykanów do dwóch wielkich więzień, gdzie nie było warunków na to, by trzymać jeńców osobno. Niemniej świat uznał akcję za porażkę, a Simons uważał, że jego ludziom wyrządzono wielką krzywdę.

Rozczarowanie gryzło go przez wiele lat – aż pewnej soboty Ross Perot wydał to ogromne przyjęcie w San Francisco, namówił wojsko, by sprowadziło z całego świata uczestników rajdu, i przedstawił ich byłym jeńcom, których tamci starali się uratować. Owego dnia, zdaniem Simonsa, komandosi otrzymali nareszcie należną im satysfakcję. A spowodował to Ross Perot.

– Dlatego tutaj jestem – powiedział Simons do Coburna. – To pewne, jak cholera, że nie zrobiłbym tego dla nikogo innego.

Coburn pomyślał o swym synu, Scotcie. Doskonale wiedział, o co Simonsowi chodzi.

* * *

22 stycznia setki homafarów – młodych oficerów lotnictwa – zbuntowało się w bazach lotniczych w Dezful, Hamadanie, Isfahanie i Mashadzie, deklarując jednocześnie lojalność wobec ajatollaha Chomeiniego.

Znaczenie tego wydarzenia nie było oczywiste dla doradcy do spraw bezpieczeństwa narodowego, Zbigniewa Brzezińskiego, który nadal oczekiwał, że irańska armia stłumi rewolucję islamską. Nie docenił go także premier Shahpour Bakhtiar, mówiący o reakcji na rewolucyjne wezwanie jak najmniejszą siłą, a także szach, który zamiast udać się do Stanów Zjednoczonych, tkwił w Egipcie, czekając, aż zostanie wezwany, by zbawić swój kraj w godzinie potrzeby.

Wśród tych, co docenili znaczenie owego faktu, znaleźli się ambasador William Sullivan oraz generał Abbas Gharabaghi, irański szef sztabu.

Sullivan oświadczył Waszyngtonowi, że pomysł przeprowadzenia „kontrzamachu” na rzecz szacha jest całkowicie nierealny, że rewolucja zakończy się powodzeniem i że rząd USA powinien raczej przemyśleć swoje stanowisko wobec nowego porządku. Otrzymał ostrą odpowiedź z Białego Domu z sugestią, że jest nielojalny wobec prezydenta. Postanowił podać się do dymisji, lecz jego żona odradziła mu to: przypomniała mu, że ma zobowiązania wobec tysięcy Amerykanów nadal znajdujących się w Iranie i nie może ich teraz opuścić.

Generał Gharabaghi także zastanawiał się nad rezygnacją. Znajdował się w sytuacji nie do pozazdroszczenia: przysięgę składał nie parlamentowi czy rządowi Iranu, ale osobiście szachowi – a szacha nie było. Na razie Gharabaghi przyjął, że wojsko powinno być lojalne wobec konstytucji z 1906 roku, ale niewiele to znaczyło w praktyce. Teoretycznie wojsko powinno wspierać rząd Bakhtiara. Gharabaghi już od pewnego czasu nie był pewien, czy jego żołnierze będą wykonywać rozkazy i walczyć po stronie Bakhtiara przeciwko siłom rewolucji. Bunt homafarów udowodnił, że nie. Zrozumiał to, czego nie rozumiał Brzeziński – że armia to nie maszyna, którą można dowolnie włączać i wyłączać, lecz zbiorowisko ludzi, którzy podzielają dążenia, gniew i odradzające się uczucia religijne reszty kraju. Żołnierze pragnęli rewolucji tak samo jak cywile. Gharabaghi uznał, że nie panuje już nad swymi oddziałami i postanowił ustąpić.

Tego samego dnia, gdy ogłosił swoją decyzję innym generałom, ambasador William Sullivan został o szóstej wieczorem wezwany do gabinetu premiera Bakhtiara. Sullivan słyszał od generała „Holendra” Huysera o planowanej rezygnacji Gharabaghiego i domyślał się, że Bakhtiar pragnie z nim mówić właśnie o niej.

Bakhtiar gestem wskazał Sullivanowi miejsce i powiedział z tajemniczym uśmiechem: Nous serons trois. Będzie nas trzech. Bakhtiar zawsze rozmawiał z Sullivanem po francusku.

Kilka minut później wszedł generał Gharabaghi. Bakhtiar zaczął mówić o komplikacjach, jakie spowoduje dymisja generała. Gharabaghi zaczął odpowiadać w farsi, ale Bakhtiar polecił mu mówić po francusku. W czasie swojej mowy generał bawił się wystającą z kieszeni kopertą: Sullivan domyślił się, że była to jego rezygnacja.

W czasie gdy obaj Irańczycy spierali się po francusku, Bakhtiar cały czas prosił amerykańskiego ambasadora o wsparcie. Sullivan w głębi duszy uważał, że Gharabaghi ma zupełną słuszność, że chce ustąpić, ale instrukcje z Białego Domu polecały mu, aby zachęcał wojsko do wspierania Bakhtiara. Wbrew własnym przekonaniom, namawiał więc uporczywie Gharabaghiego, aby nie rezygnował. Po półtoragodzinnej dyskusji generał wyszedł nie zostawiając swojej rezygnacji. Bakhtiar wylewnie dziękował za pomoc Sullivanowi, ten jednak wiedział, że niewiele mu z tego przyjdzie.

24 stycznia Bakhtiar zamknął lotnisko w Teheranie, aby uniemożliwić Chomeiniemu powrót do Iranu. Efekt był taki sam, jakby próbował parasolką zatrzymać falę przypływu. 26 stycznia żołnierze zabili w walkach ulicznych piętnastu demonstrantów opowiadających się za Chomeinim… Dwa dni później Bakhtiar zaproponował, że uda się do Paryża na rozmowy z ajatollahem. Oferta rządzącego premiera złożenia wizyty u wygnanego buntownika była ostatecznym wyrazem jego słabości, i tak właśnie ją Chomeini odebrał: nie zgodził się na żadne rozmowy, dopóki Bakhtiar nie ustąpi. 29 stycznia zginęło w walkach na ulicach Teheranu trzydzieści pięć osób, a dalsze pięćdziesiąt w innych miastach kraju. Gharabaghi, działając bez zgody swego premiera, rozpoczął rozmowy z buntownikami w Teheranie i udzielił zgody na powrót ajatollaha. 30 stycznia Sullivan zarządził ewakuację całego personelu ambasady, poza osobami absolutnie niezbędnymi, oraz wszystkich członków rodzin, l lutego Chomeini powrócił do domu.

Wiozący go „Jumbo Jet” należący do linii Air France wylądował o dziewiątej piętnaście. Na lotnisko wyległo dwa miliony Irańczyków, aby powitać ajatollaha, który zaraz po wylądowaniu wygłosił swe pierwsze publiczne oświadczenie:

„Proszę Boga, aby odciął ręce wszystkim złym obcokrajowcom i ich pomocnikom”.

Simons oglądał to wszystko w telewizji i powiedział do Coburna: – To właśnie to. Ludzie to za nas zrobią. Tłum zdobędzie więzienie.

67
{"b":"101330","o":1}